wtorek, 28 lutego 2012

przetarg otwarty na kiszeczki

Ledwie Polska zdążyła dojść do siebie po tragedii w Sosnowcu, a już Maria Czubaszek zadała narodowej macicy kolejny, niemal śmiertelny cios. Smutek, żal i łzy, przystańmy i minutą ciszy oddajmy hołd poległym dzieciom oraz zapłodnionym i niezapłodnionym komórkom jajowym:


Wiersz o aborcji ... (autor nieznany)

Mamusiu...
Coś się stało, Ja żyję,
Ja naprawdę żyję.
Dar życia otrzymałam,
o, braciszka z boku poznałam.
On też prawdziwie się raduje
i świata oczekuje.

Dzięki Ci Mamusiu!

Braciszku! Patrz, coś się stało,
jakieś światło się tu dostało,
jakieś narzędzie błyszczące...
Ała! Jakieś kłujące!
Braciszku co oni Ci robią?
Dlaczego dziurę w brzuszku Ci skrobią?

Mamusiu! Braciszka rozrywają!
Rączki mu wyrywają! Właśnie wykłuli mu oko
i serduszko rozdarli głęboko.
Jestem krwią braciszka zbryzgana.
Mamusiu moja kochana!
(...)

MAMUSIU!

Ten potwór paluszki mi obcina,
już jest kaleką Twoja dziecina!
Mamusiu! Co Ja takiego zrobiłam?
Ja tylko życiem się cieszyłam!
Mamusiu!

Ja jestem miłością Boga dla ciebie,
On naprawdę chce mieć nas w niebie?
Jego miłość nigdy się nie kończy,
nawet po śmierci się sączy.
Ratunku, Mamo!

On urwał mi już kolano!
Tatusiu! Ja będę Twoim Skarbeczkiem,
będę Twoim Aniołeczkiem, ale pomóż mi,
niech nie wyrywa mi drugiej rączki!
(...)
Mamusiu! Jakiś błyszczący nóż
gardło podrzyna mi już.

(...)

Mamusiu!
On teraz szczypcami oczy mi rozdusi.
Nie będę widziała Mojej Mamusi!
A Ty Mnie Mamusiu będziesz widziała.
Nie pozwól, żebym została zmasakrowana!
Spojrz do śmietnika, tam będę leżała!

Mamusiu!

Dlaczego życie Mi dałaś?
I tak okrutnie je odebrałaś?
Mamusiu patrz!
Twoją córunię w krematorium spalili,
a duszy Jej nie zabili.
Ja w Twoim umyśle będę żyła,
będę po nocach Ci się śniła!
I będę po nocach do Ciebie wołała.
Ja - Twoja córunia mała.

Mamusiu!
Dlaczego zatykasz uszy?
Przecież nikt Cię nie ogłuszy.
To przecież Ja, Twój Skarbek Kochany,
ten, co miał brzuszek rozerwany.
Mamusiu! Pamiętasz jak się bałam?
Jak o pomoc do Ciebie wołałam?
A pamiętasz Mamusiu oczy tego lekarza?
Co śmiercią dzieci obdarza?
Kto mu dał prawo, by zabił Twoją dziecinę?
Twoją niewinną kruszynę, Mamo...
czy ta powolnej śmierci porcja
nazywa się aborcja?
(...)

Mam nadzieję, że Wasze kolana trzymają się mocno i nikt Wam nie wyrwał rączki ani oczka. Powyższy poemat, jak donosi Google, ma 8980 rekordów w polskiej sieci, w tym niektóre z nich traktują go jako dowód na bogate życie wewnętrzne płodu (tak, niestety jestem śmiertelnie poważna, podobnie jak dowodzące powyższej racji forumowiczki forum grzenda.pl, które jest tak w ogóle forum antykoncepcyjnym i kiedyś dość mocno skręcało feministycznie. Zaskoczeni? Ach, to dopiero początek niespodzianek).

Poza tym, że kiszeczki są, jak się okazuje, nasze wspólne, to okazuje się także, iż nie powinniśmy nikogo wprowadzać w ich życie wewnętrzne. Złamanie tej zasady przez Czubaszek Marię wywołało absmak społeczny u anonimowych milionów i jednej nieanonimowej Kolendy Zalewskiej.

W odróżnieniu od intymności aborcji dotyczącej prywatnego brzucha (będącego jednocześnie naszą wspólną własnością) umieranie, jako czynność nieintymna może być transmitowane we wszystkich telewizjach świata, podobnie jak wystawanie nad umierającym człowiekiem i donoszenie ze łzami w oczach, że "jeszcze żyje". Nikt nie twierdzi, że może to kogokolwiek zachęcić do śmierci. Tej tezy bronił osobistym świadectwem na przykład redaktor Pałasiński w swych niezapomnianych relacjach z placu św. Piotra. Naród razem z nim płakał asystując przez szklane okno odejściu Wielkiego Człowieka.
Co myślał w tym czasie Wielki Człowiek niestety nie wiadomo, może pogodził się do tego czasu ze świadomością, że jego prywatność musi ustąpić w obliczu wielkiej światowej miłości.



No ale wróćmy do brzuchów.
Jest tak, że brzuch jest wspólny, jeśli jednak przetnie się w nim jajowody, na przykład w trakcie cesarskiego cięcia, na przykład podczas porodu dziewiątego dziecka, na przykład będąc matką, której odebrano prawa rodzicielskie wobec trójki najstarszych dzieci, to jest to wtedy brzuch skarżący bezprawie. Co więcej jest to brzuch sukcesu (orzeczenie sądu z 2011 roku w sprawie pozostawienia dzieci pod opieką Wioletty Szwak, orzeczenie w sprawie sterylizacji jeszcze nie zostało wydane).
No i dobrze, sterylizacja bez woli i wiedzy kobiety jest grandą, gdyż nie wolno nikomu decydować o ciele będącym własnością kobiety. Kiszeczki są osobiste.
Z drugiej strony sterylizacja za zgodą i wolą kobiety jest w Polsce nielegalna, podobnie jak wazektomia, gdyż nie wolno nikomu decydować o ciele będącym własnością społeczną. Kiszeczki są wspólne.
Nic z tego nie rozumiecie? Słusznie, to był dopiero pierwszy zerk w Otchłań.

W ubiegłym tygodniu, dokładnie 17 lutego, Ministerstwo Edukacji Narodowej wydało rozporządzenie zmieniające rozporządzenie w sprawie sposobu nauczania szkolnego oraz zakresu treści dotyczących wiedzy o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji zawartych w podstawie programowej kształcenia ogólnego.
Niespecjalnie wiadomo, co to rozporządzenie zmienia (wymiar godzin pozostaje taki sam, podręczniki stare, zmieniło się jedynie to, że WDŻ nie będzie organizowane z puli tzw. godzin dyrekcyjnych) jednak interesujący jest wykaz organizacji i stowarzyszeń, które konsultowały społecznie te zmiany.
Pod rozporządzeniem widnieje spis 24 organizacji, z których moją szczególną uwagę zwracają następujące instytucje:
1. Chrześcijański Związek Zawodowy "Solidarność im. Księdza Jerzego Popiełuszki"
2. Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski
3. Polska Rada Ekumeniczna
4. Rada Szkół Katolickich
i, uwaga, zaskoczenie:
5. Polska Izba Książki



W porządku, drogi doktorze Watsonie, zapewne dręczy Cię wewnętrzna ciekawość, jaki był klucz doboru konsultantów społecznych? Chrześcijański Związek Zawodowy jest organizacją znaną głównie z protestów przeciwko wyprzedaży spółek Państwa kapitałowi zagranicznemu. Również Polska Izba Książki, jak wiadomo, zajmuje się młodzieżą, a zwłaszcza jej edukacją seksualną.
Z kolei Grupa Edukatorów Seksualnych "Ponton", Stowarzyszenie "W stronę dziewcząt", Fundacja Promocji Zdrowia Seksualnego, Polskie Stowarzyszenie Seksuologiczne i Towarzystwo Rozwoju Rodziny nie mają nic, ale to nic wspólnego z edukacją seksualną, więc nie zostały zaproszone do konsultacji.
W tym świetle z radością przyjmujemy informację MEN, iż "żaden podmiot uczestniczący w konsultacjach nie zgłosił uwag do projektu rozporządzenia".

Ok, jedziemy naszą kolejką przez Otchłań dalej i zatrzymujemy się na stacji "prezerwatywa na marchewce", zdjęcie poglądowe:


Wstrząsające, prawda? Rodzice uczniów z gdańskiego gimnazjum też tak sądzą:


Do dyrektora gimnazjum nr 7 w Gdańsku zadzwonił oburzony ojciec, który stwierdził, że nie życzy sobie, by jego dziecko narażać na widok prezerwatywy nałożonej na marchewkę. Dlatego dyrektor postanowił odwołać zajęcia wychowania do życia w rodzinie. Lekcje w tej szkole od trzech lat prowadzą studenci pielęgniarstwa.

Marchewka nie jest wprawdzie częścią brzucha, pośladki także nią nie są, ale, jak się okazuje, podobnie jak śledziona i macica mogą być wspólnym dobrem.
Planowałam poświęcić osobną notkę książce "Wychowanie dzieci w zgodzie z pismem świętym" niejakiego Richarda Fugate, ale zorientowałam się, że to wdzięczne zadanie już wykonali za mnie inni doprowadzając do małej medialnej burzy. Nie wszyscy jednak uważają, że lańsko na dupsko to kontrowersyjna metoda wychowawcza, nie uważa tak na przykład ksiądz Dariusz Kowalczyk SJ, fotka poglądowa:





Ksiądz Kowalczyk daje odważne świadectwo na łamach portalu Frondy, gdzie deklaruje "miło wspominam klapsy".
Oddajmy głos księdzu Kowalczykowi:

Przypominam sobie klapsy, które spadły na moją pupę, kiedy byłem niesforny. Uważam, że były one pomocne w moim wychowaniu.(..) A klaps był jasnym sygnałem, że coś muszę zmienić. Tak więc dziś miło wspominam klapsy.

Dalej ksiądz Kowalczyk się zasmuca:

To smutne, że żyjemy w kraju, w którym wydawca, który wydał książki mówiące pozytywnie o możliwości stosowania kar cielesnych w wychowaniu dzieci, czuje się zmuszony do wycofania ich z obiegu z obawy – jak rozumiem – że różni „obrońcy” dzieci pobiegną do sądu, by oskarżyć wydawnictwo o propagowanie przemocy i łamanie tym samym prawa. (...)

A potem dzieli się głęboką refleksją nawiązującą również do ulubionego (zaraz po gejach, inwazji żydowsko masońskiej, in vitro i prześladowaniach Kościoła Rzymskokatolickiego) tematu Frondystów:

Nie zamierzam nikogo przekonywać, że klapsy są niezbędne w wychowaniu. Rozumiem, że można wychowywać także bez żadnych kar cielesnych. Ale – z drugiej strony – sprzeciwiam się ideologom i urzędnikom, którzy opowiadają głupoty o tym, jak wielką krzywdą dla dziecka jest klaps. Krzywda to jest wtedy, kiedy ci sami ideolodzy propagują wczesne współżycie seksualne wśród młodzieży i temu podobne.

Księdzu Kowalczykowi gratulujemy pogodnego dzieciństwa i życzymy jak najmniej gorszących prezerwatyw na marchewkach oraz wymarcia Marii Czubaszek, która nie przeżywa postaborcyjnej traumy.
Na marginesie zaś dodajmy, że według badań socjologicznych 30% dzieci zna co najmniej jedną osobę, która doznała urazu z powodu pobicia w rodzinie lub jest często z błahych powodów karana fizycznie przez rodziców, a retrospektywne relacje osób dorosłych, wskazują, iż doświadczenia wykorzystywania seksualnego w dzieciństwie były udziałem blisko 40% kobiet i 29% mężczyzn. W przypadku 10,5% kobiet i 3% mężczyzn doświadczeniem tym był gwałt lub usiłowanie gwałtu.

Teraz czas na anegdotę w ramach porcji rozrywki na dziś.
We wrześniu na oddział jednego ze stołecznych szpitali ginekologiczno położniczych zgłasza się pacjentka w zaawansowanej ciąży. Jest chora na stwardnienie rozsiane, ma postępujące upośledzenie poznawcze, jest to jej trzecia ciąża, dwójka poprzednich dzieci trafiła do ośrodków adopcyjnych. Trzecie również tam trafia. Pacjentka nie jest w stanie udzielić informacji o przebiegu ciąży.
Jedna z lekarek czuje się poruszona tą sytuacją, podejmuje w gronie lekarskim temat sterylizacji. Oczywiście nie ma o niej mowy- jak już ustaliliśmy decydowanie o płodności kobiety poza jej wiedzą i zgodą jest naganne. Wprawdzie nie wiadomo, co należy uczynić w przypadku niezdolności intelektualnej pacjenta do podjęcia decyzji o sterylizacji, jednak w zasadzie niczego to nie zmienia, bo pacjent tak czy inaczej nie ma mocy decyzyjnej w świetle polskiego prawa dotyczącego sytuacji klinicznego ubezpłodnienia.
Może więc wkładka wewnątrzmaciczna? zastanawia się młoda lekarka. Każda kolejna ciąża naraża zdrowie pacjentki i pogłębia rozwój choroby, rodzą się dzieci w złej kondycji ogólnej, pacjentka nie jest w stanie decydować o antykoncepcji...
Jednak wkładka wewnątrzmaciczna nie jest refundowana, a wśród lekarzy brak chętnych na społeczną zrzutkę. Nawet gdyby znaleźli się chętni to przecież brak procedury w takim przypadku: czy założenie wkładki wewnątrzmacicznej pacjentce, która nie ogarnia poznawczo swojej sytuacji, nie deklaruje stawiania się na kontrole lekarskie, nie jest w stanie zrozumieć treści przedłożonej jej zgody, byłoby etyczne?
Lekarka żegna się więc z pacjentką w połogu. Do następnego razu.

Tym samym nasz pociąg dojeżdża do kolorowej stacji końcowej "Kochajmy się!", rozlegają się dźwięki poloneza, a niewinna Zosia stąpa z Panem Tadeuszem pod ramię. Jankiel gra na cymbałach i jest zasymilowanym polskim Żydem, nikt go nie prześladuje, a lud polskich wsi przygląda się temu życzliwie, zjednoczony z przyrodą i Bogiem.
Mit Polski kochającej życie nienarodzone, dzieci oraz młodzież po raz kolejny został ocalony. Nam również jest wesoło na sercach (bo może nie?! Lewactwo mordy w kubeł!).


Zobaczmy teraz, co się dzieje w krainach, w których pogańskie ludy egzystują bez kagańca oświaty Polskiej Konferencji Episkopatu i nie mają ani jednego, nawet najmniejszego Chrześcijańskiego Związku Zawodowego "Solidarność im. Księdza Jerzego Popiełuszki", który powstrzymałby je na drodze ku zatracie:

Fragment broszury "Telling and talking" wydanej przez Donor Conception Network z Wielkiej Brytanii:
Ponieważ zajęcia z wychowania seksualnego odbywają się zazwyczaj w ostatnich klasach szkoły podstawowej, warto aby rodzice dowiedzieli się co dokładnie obejmuje program nauczania w tym zakresie. Jeżeli poczęcia dzięki dawstwu nie wskazano jako jednego z wielu sposobów na stworzenie rodziny warto być może spotkać się z nauczycielem i poprosić go o uzupełnienie programu nauczania o ten temat, aby w ten sposób uczynić sytuację dzieci poczętych w ten sposób bardziej „normalną”. Członkowie DCN wspominają, że w większości przypadków nauczyciele są chętni i gotowi do udzielenia dzieciom tego typu pomocy.(...)

Jeden z rodziców związanych z DCN napisał:

„Kiedy Sarah miała 10 lat postanowiłem porozmawiać z jej nauczycielką. Chciałem zyskać pewność, że na lekcjach wychowania seksualnego będą omawiane wszystkie formy sztucznego zapłodnienia, tak aby córka poczuła, że szkolna dyskusja dotyczy również jej. Wspomniałem też, że w dzisiejszych czasach w każdej grupie wiekowej mogą być dzieci poczęte w taki sposób… lub dzieci adoptowane, itp. które też nie powinny czuć się gorzej z tego powodu. Nauczycielka okazała duże zrozumienie."

Pewien syn samotnej matki uznał, że jego kolegom z klasy przydałaby się edukacja w dziedzinie poczęcia dzięki dawstwu.
W 2001 r. Sandra, samotna matka trojga dzieci opowiedziała w jaki sposób jej wówczas jedenastoletni syn przygotował w ramach pracy domowej trzyminutowe wystąpienie poświęcone inseminacji nasieniem dawcy. „Opisał proces zapłodnienia i mówił o niepłodnych parach lub samotnych kobietach korzystających z nasienia dawcy aby zostać rodzicami… Poruszył też kwestię etyki i praw człowieka w kontekście poczęcia nowego życia, opowiedział jak należy postępować z zamrożonymi zarodkami. Na koniec dodał że on i inne dzieci poczęte z gamet dawców powinny mieć dostęp do informacji na temat swoich dawców.
Koledzy z klasy zareagowali pozytywnie – w głosowaniu klasowym wystąpienie chłopca zostało uznane za najlepsze i otrzymał on celującą ocenę od nauczyciela.”

broszura "Telling and talking, 8-11", Donor Conception Network, 2009.


Zaraz, zaraz, ale jakie, kurwa, "dawstwo gamet"?! No jakie? My w katolickiej Polszy mówimy NIE kondomom na marchewce, a niepłodność leczymy modlitwą i naprotechnologią!
W naszej Bożej ojczyźnie, w której lada moment intronizujemy Chrystusa na Króla Polski, nie uczymy dzieci na lekcjach Wychowania do Życia w Rodzinie, że istnieje coś takiego jak antykoncepcja i aborcja, a tym bardziej niepłodność. A już na pewno nie uczymy dzieci tego, że leczy się ją metodami rozrodu wspomaganego medycznie. To mogłoby odebrać jej niewinność i pchnąć ku relatywizmowi moralnemu.
Nasza polska młodzież, która miała nieszczęście przyjść na świat w związkach pozamałżeńskich, dzięki inseminacji, in vitro lub dzięki dawstwu, zna swoje miejsce w szeregu i nie uznaje swojego statusu za równy statusowi
n o r m a l n e g o dziecka. Pewne zasady obowiązują, jeśli naród ma się nie stoczyć. W imię wyższego dobra i przykrywania spłachetkiem sztandaru narodowych rynsztoków.


Na stacji końcowej widzimy także poważne afisze z wydrukiem ustępów z Konwencji Praw Dziecka:
Art. 24.
1. Państwa-Strony uznają prawo dziecka do najwyższego poziomu zdrowia i udogodnień w zakresie leczenia chorób oraz rehabilitacji zdrowotnej. Państwa-Strony będą dążyły do zapewnienia, aby żadne dziecko nie było pozbawione prawa dostępu do tego rodzaju opieki zdrowotnej.
2. Państwa-Strony będą dążyły do pełnej realizacji tego prawa, a w szczególności podejmą niezbędne kroki w celu:

f) rozwoju profilaktycznej opieki zdrowotnej, poradnictwa dla rodziców oraz wychowania i usług w zakresie planowania rodziny.


załącznik:



W odniesieniu do artykułu 24 ustęp 2 litera f) konwencji Rzeczpospolita Polska uważa, że poradnictwo dla rodziców oraz wychowanie w zakresie planowania rodziny powinno pozostawać w zgodzie z zasadami moralności.

To, zdaje się, wyjaśnia nieco dobór konsultantów społecznych wybranych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, prawda?
Magistrala Prawdy ma już obsadzone wszystkie stacje naszej kolejki.
Kiedy na przyszłe stacje kolejowe zajeżdżały kolejne ekipy budowlane, słyszeliśmy o problemach zastępczych i odwracaniu uwagi społeczeństwa od Problemów Naprawdę Ważnych- bezrobocia, importu gazu i polityki międzynarodowej.
Kwestia prezerwatywy na marchewce po prostu nigdy nie była istotna, ot durne szutki niepoważnych pajaców, a kiedy usiłowaliśmy mówić o różnicach ekonomicznych między emerytką i emerytem, poseł Cymański rozwodził się nad wypieszczeniem, wykarmieniem i wychowywaniem przy piersi matczynej.
Mokre chusteczki i rzewne ślozy lały się wtedy z ócz wzruszonego ludu, bo nie trza szargać świętości, a pierś Matki Polki jest naszą świętością, podobnie jak jej macica.
Dlatego Matka Polka dostała becikowe zamiast refundowanej spirali, a dobry wujek Kotula zabiera dzieci ze szkół podstawowych na Marsz W Obronie Życia odbywający się w ramach godzin szkolnych:





ale spokojnie, nie traćmy wiary, szkoła to tylko część życia, wracamy do domu idziemy naszą lewacką rodziną na miasto, kawa i ciastko na Złotej 6 w Warszawie:





ktoś chętny, aby dołączyć się do modlitwy przed kliniką Invicta? Macie jeszcze ponad 30 dni Wielkiego Postu, zdążycie zanieść swoją intencję.
Jednak nie ulegajmy defetyzmowi, nasza Konstytucja mówi wyraźnie, ze Polska jest krajem neutralnym światopoglądowo, czy tak?








I widzicie, dziatki Wy moje, mimo Biedronia w Sejmie, nowej odsłony Przekroju i kwitnącej Krytyki Politycznej, tak jakoś dziwnie się składa, że gdzie się nie odwrócić tam z każdej strony dupa.
Oczywiście uświęcona prawem wspólnoty dupa, prawo wolności osobistej dupy od dawna jest zniesione.

Jest więc luty 2012, za chwilę ulicami różnych miast Polski pójdą Manify pod hasłem "odcinamy pępowinę od Kościoła", jest to zatem dobry moment, aby zadać sobie pytanie, jak i w którym miejscu zadecydowało się to, że choć co roku w Polsce wykonuje się ponad trzydzieści tysięcy zabiegów rozrodu wspomaganego medycznie, to na lekcjach Wychowania do Życia w Rodzinie nie wolno o tym mówić, aby nie gorszyć?
Jak to się stało, że choć jawność adopcji jest od dwudziestu lat praktyką ośrodków opiekuńczo adopcyjnych, polskie poprawki do Konwencji nadal nie są wycofane i prawo wciąż stawia własność rodzica ponad prawem człowieka, jakim jest dziecko?
Jak to się dzieje, że co roku w Polsce wykonuje się od 80 do 200 tysięcy aborcji, a tym, co szokuje polskich rodziców jest prezerwatywa na marchewce?
I dlaczego połowa Sosnowca idzie na podmiejskie gruzowisko palić znicze, z niemowlętami w ramionach przy trzaskającym mrozie, z poezją o wyrywanych rączkach i obcinanych paluszkach w garści, a jednak to Maria Czubaszek okazuje się być ropiejącym wrzodem na zdrowej tkance narodu?

Niezależnie od tego, co sądzicie na temat własności swoich osobistych kiszeczek, ten przetarg już został rozstrzygnięty.
Ale jest nadzieja, Siostry i Bracia, ja Wam powiem, co może nas uratować w tej trudnej dla ojczyzny chwili: wywieźmy Czubaszek na kupie gnoju z rodzinnego gumna, a do Polski znów powróci prawo i sprawiedliwość.



http://www.rp.pl/artykul/17,767552.html
www.men.gov.pl/images/stories/rozp_edseks.pdf
www.grzenda.pl/antykoncepcja/phpBB2/viewtopic.php?t=6400"
http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/ks._kowalczyk_sj:_milo_wspominam_klapsy_ks._kowalczyk_sj:_milo_wspominam_klapsy__19385
http://wyborcza.pl/1,90914,11140544,Nonszalancja_Marii_Czubaszek.html
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120224&typ=wi&id=wi03.txt
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1019379,title,Prezerwatywa-na-marchewce-oburzyla-rodzicow,wid,14285277,wiadomosc.html?ticaid=1dff0

Dzieci jako ofiary krzywdzenia, Raport z badań FDN, ISNS UW, Warszawa 1998
Jaka jesteś rodzino?, Komunikat z badań. CBOS. Warszawa 1994
Pacewicz A. O nadużyciach seksualnych wobec dzieci. Instytut Psychologii Zdrowia i Trzeźwości. Warszawa 1993.

czwartek, 16 lutego 2012

Domowe narodziny

Notka miała być poświęcona wychowywaniu dzieci w zgodzie z Pismem Świętym, ale tymczasem wpadła mi w ręce książka "Domowe narodziny. Fanaberia szaleńców czy powrót do normalności?" autorstwa Ewy Janiuk i Emilii Lichtenberg-Kokoszki, wydana przez Oficynę Wydawniczą Impuls, i podziałała jak magdalenka na Marcela:


To kolejna książka dostępna na polskim rynku poruszająca temat porodu domowego z perspektywy par (czy raczej powinnam napisać: małżeństw) spodziewających się dziecka, decydujących się na poród domowy i dzielących się swoim unikalnym doświadczeniem z innymi. Klasyczną pozycją tego gatunku jest "Poród w domu" Ireny Chołuj, książka jest dostępna wirtualnie tutaj.
Tyle formalnie i opisowo, teraz przejdziemy do części osobistej i retrospektywnej.

marzec-maj 2009

Jestem w połowie drugiej ciąży, wczytuję się w książki Sheili Kitzinger i Michela Odenta. Chcę kolejne dziecko  urodzić w domu, jest to silne, biologiczne niemal pragnienie. Stary ma wątpliwości, rozmawiamy, analizujemy, wreszcie Stary mówi "rodzimy w domu, mam do ciebie zaufanie". To fajnie, bo ja mam zaufanie do niego.
Mam już jedno dziecko urodzone siłami natury, brak obciążeń wywiadu, obecna ciąża jest podręcznikowa. Wyszukuję numery do lokalnych położnych przyjmujących porody w domu. To trudny wybór, oglądam z uwagą profile i zdjęcia, próbuję wyczuć, czy mogłybyśmy nadawać na podobnych falach. Decyduję się w końcu na Joannę.

Dzwonię na służbowy numer Joanny. Rozmowa przebiega ciepło. Opowiadam o pierwszym porodzie, Joanna sprawdza swój grafik: październik jest wolny, może się umówić ze mną na spotkanie i porozmawiać o przyjęciu naszego dziecka. Rozmawiamy o odległości od najbliższego szpitala, warunkach domowych, ustalamy termin wspólnej kawy.
Na końcu Joanna pyta:
- "to co, jesteśmy umówione czy chcesz coś jeszcze od siebie powiedzieć?"
- "w zasadzie wszystkie ważne rzeczy już ci przekazałam, mogę jeszcze dodać, że czekaliśmy na ciążę cztery lata, bardzo wyczekujemy naszego dziecka. Na szczęście pierwsze in vitro się udało".
Po drugiej stronie słuchawki zapada cisza. W końcu Joanna decyduje się upewnić:
- "mówimy o ciąży z in vitro?
- "tak" odpowiadam
- "wobec tego poród domowy jest wykluczony, nie podejmę się tego"
Czuję supeł w gardle, potrzebuję chwili, aby się pozbierać.
- "dlaczego to ma coś zmienić?" pytam
- "przyjmowałam w szpitalu wiele porodów, dzieci z in vitro zachowują się dziwnie", odpowiada Joanna stanowczym głosem, po czym żegna się i odkłada słuchawkę.
Stoję jak idiotka przy oknie tarasowym, patrzę na ogródek i nie umiem ogarnąć tego, co się przed chwilą wydarzyło. Dzwonię do Starego i krzyczę "kiedy to się skończy?! Czy podczas bilansu pięciolatka w przychodni także usłyszę, że in vitro wszystko zmienia?!". Stary jest zdenerwowany, mówi, że wróci wcześniej z pracy. Wieczorem analizujemy sytuację, Stary decyduje,  że nie ma co się koncentrować na wydarzeniu incydentalnym, mam dzwonić dalej i nie histeryzować.
Tym razem ignoruję profile i zdjęcia, zaczynam szukać według nowego klucza- z miejsca skreślam wszystkie położne mówiące o pomagającej im Bożej łasce i Dzieciątku Jezus. Drugi raz nie dam rady przejść podobnej sytuacji, muszę się zabezpieczyć psychicznie, bo inaczej nie tylko nie urodzę w domu, ale w ogóle nie dociągnę do terminu porodu.
Wybieram Zuzannę. Wygląda na sensowną, nic nie mówi o swojej duchowości, za to wiele o podziwie dla wiedzy i determinacji par, z którymi pracuje. Brzmi to dobrze, jestem zdeterminowana, wiem dokładnie, czego chcę, z wiedzą też nie najgorzej, podziękować. Dzwonię.

Zuzanna

Rozmowa z Zuzanną zaczyna się ostro. "To Wy macie mnie przekonać, że chcecie rodzić w domu", mówi. Wchodzę w to, podoba mi się jej konkretne podejście. Rozmawiamy kilkanaście minut, ja także stawiam sprawę jasno: nie chcę żadnych komentarzy odnośnie niepłodności i stanu mojej ciąży, które nie będą wynikały z obiektywnych przesłanek medycznych. Zuzanna mówi w końcu "przyjedźcie, pogadamy".

Tydzień później odwiedzamy Zuzannę w jej gabinecie.
Jest miło, delfiny śpiewają, błękitne ściany koją. Zuzanna zaczyna od poinformowania nas, że źle Joannę odebraliśmy. To fachowa, fantastyczna położna, współpracują w jednej ekipie. Żadnych uprzedzeń. Po prostu została zaskoczona.
Już po kilku minutach rozmowy z Zuzanną staje się jasne, że celem naszego spotkania nie jest rozpoczęcie przygotowań do porodu domowego, a odwiedzenie nas od tej myśli.
Bo czy ja naprawdę jestem pewna, że chcę rodzić w domu? Tak, jestem. A może mam poszpitalną traumę? Nie, nie mam. I nie boję się zaryzykować zdrowia tak wyczekanego dziecka? Nie uważam porodu domowego w ciąży przebiegającej fizjologicznie za ryzyko. Oboje z mężem jesteśmy przekonani do tej formy, o ile tylko ciąża będzie dalej przebiegać tak książkowo, jak dotychczas. Jeśli wyniki się pogorszą, pojawią się jakiekolwiek przesłanki do porodu szpitalnego to nie będziemy z nimi dyskutować.

Wykładam swoją dokumentację i relacjonuję: nigdy nie przechodziłam sztucznej menopauzy w związku z leczeniem niepłodności, nie miałam żadnych zabiegów w obrębie jamy brzusznej. Brak zrostów, brak osłabienia szyjki macicy, wiek modelowy. Wyniki hormonów ciążowych od początku prawidłowe, suplementacja progesteronem symboliczna i zakończona w 12 tc. Żadnych skurczów, plamień ani stanów nietypowych dla ciąży fizjologicznej, poprzedni poród bez powikłań, zakończony sn.
Dodaję, że twardo stąpamy z mężem po ziemi i przyjmiemy każdy kontrargument, o ile będzie mieć oparcie w faktach. Argument "dzieci z in vitro zachowują się podczas porodu dziwnie" jest niepoważny i jako takiego nie bierzemy go pod uwagę. Po prostu.
aAe nikt mnie nie pyta o wywiad ciążowy, moje wyniki leżą nietknięte na biurku.

 Zuzannę mój słowotok chwilowo studzi, więc decyduje się na wyciągnięcie ostatecznej armaty:
"słuchajcie, od razu zaznaczę, że nie jestem uprzedzona ani do metody in vitro, ani do was. Chodzi o obiektywne względy medyczne i Joannie również o nie chodziło. Przy in vitro często są transferowane dwa zarodki i nawet jeśli ciąża finalnie jest pojedyncza to mogą powstać dwa łożyska. To wielkie ryzyko podczas porodu domowego, łożysko może się nie urodzić w całości, pojawia się krwotok. Nie narażę twojego życia i zdrowia. Gdyby nie to nie byłoby problemu z tym, że to ciąża z in vitro, moglibyśmy rodzić w domu".

Wychodzimy. Stary mówi "skoro tak to faktycznie trzeba zmienić plany". Ja też jestem zdruzgotana- świadomość świadomością, pragnienia pragnieniami, ale z medycyną konwencjonalną od dawna się nie kłócę. Zawarliśmy rozejm.
Jednak po przyjściu do domu nie mogę zasnąć, coś mi nie gra, wstaję w nocy i  wyciągam swoją dokumentację, porównuję wyniki badania betaHCG i zastanawiam się nad wartościami hormonu. Rano wczytuję się w literaturę fachową, aby potwierdzić wątpliwości.
W końcu dzwonię do znajomych lekarzy zajmujących się leczeniem niepłodności. Referuję sprawę. Sondują ostrożnie źródło tych informacji: czy sama wpadłam na koncepcję podwójnych łożysk czy ktoś mi ją podsunął? Odpowiadam, że położna. Lekarze oddychają z ulgą, jeden wali prosto z mostu "myślałem, że na głowę ci od tej ciąży padło", drugi jest bardziej oględny:  "jest Pani od początku w ciąży pojedynczej, pierwsze USG robiłem w piątym tygodniu ciąży, był jeden pęcherzyk, nawet nie miało się co absorbować. Gdzie podwójne łożysko, litości, ono się wykształca w dwunastym tygodniu ciąży, a u Pani drugi zarodek nie dotrwał nawet do implantacji".

Hint: czy warto rodzić z położną, która nie jest pewna, w którym tygodniu ciąży wykształca się łożysko i jak przebiega fizjologia rozrodu wspomaganego?

No ale idziemy dalej, euforia powraca, rozdzwaniają się dzwony na poród domowy. Piszę triumfalnego maila do Zuzanny: mogę ją uspokoić, nie ma mowy o żadnych podwójnych łożyskach. Załączam wyniki badań i opinię lekarską, ciąża przebiega książkowo, lekarze mnie wstępnie kwalifikują do porodu pozaszpitalnego.

Zuzanna odpowiada, że to świetnie, ale jest inny problem. Skoro starałam się o ciążę kilka lat to na pewno suplementowałam się pochodnymi progesteronu, przecież sama o tym wspomniałam, tak? Tak. No więc niestety to mnie dyskwalifikuje. Ciąże suplementowane progesteronem mają tendencje do "wzmożonego przytwierdzania się łożyska do macicy, co podnosi ryzyko krwotoku poporodowego". A to jest bezwzględne przeciwskazanie do rodzenia w domu.

To ten moment, w którym pierwszy raz mówię "kurwa żesz mać". Na razie jeszcze do siebie. Połowa, jeśli nie więcej, ciężarnych i płodnych trzydziestolatek w tym kraju żre duphaston na potęgę, dokłada luteiną i no-spą, a nikt ich nie dyskwalifikuje z porodu domowego.
Mojemu lekarzowi prowadzącemu kończy się poczucie humoru i stwierdza "kolejna bzdurna teoria, masz sobie tym głowy nie zaprzątać. Lepiej znajdź inną położną, bo ta szuka pretekstu, aby nie przyjąć twojego porodu".
Myślę sobie jednak, że Tomasz myli się w ocenie ludzi. Jest uprzedzony. Ludźmi kierują dobro, puszyste jednorożce i różowe kocięta. Poza tym nie ma w mieście innej położnej przyjmującej domowe porody. Ostatnia, która została na liście, bierze udział w marszach w obronie życia poczętego, nawet nie chcę do niej dzwonić i usłyszeć trzasku rzucanej słuchawki.
Niemniej Tomasz ma bogów w sercu i sporą słabość do mnie i męża, więc wystawia mi kolejne zaświadczenie, że ciąża jest najzupełniej prawidłowa, podobnie jak łożysko, pępowina, poziom wód i co jeszcze.

----
Na razie stop reminiscencjom. Siedzę sobie przed komputerem trzy lata po tej beznadziejnej bitwie i stwierdzam, że to nadal ten sam emocjonalny kanał, choć tysiące razy analizowałam temat, czytałam kolejne relacje i książki o porodach domowych. Z czasem z coraz większą podejrzliwością wobec prostoty opowieści oraz deklaracji. Ta prostota jest warunkowa. Jak się dużo później okaże można mieć na koncie cesarskie cięcie, wieloletnią niepłodność (ale nie in vitro, o nie Cthulhu, o nie) i łyżeczkowania jamy macicy, a kwalifikacja do porodu domowego będzie.

---

Zuzanna jest asertywna. Tak, ciąża rozwija się prawidłowo, żadnej cukrzycy, zakażeń układu moczowego, zaświadczenia od lekarzy są, jednak Zuzanna musi postawić sprawę jasno: nie przyjmie naszego porodu domowego.
Nie jest to zależne od niej, naprawdę jest pełna podziwu dla naszej postawy, dojrzałości i świadomej decyzji, jakby mogła to nieba by przychyliła, ale tutaj, o, są zasady kwalifikacji do porodu domowego, proszę bardzo:



ZASADY KWALIFIKACJI DO PORODU POZASZPITALNEGO







1/ PRZECIWWSKAZANIA BEZWZGLĘDNE DO PORODU POZASZPITALNEGO

•- GDM1, GDM2

•- PIH

•- cholestaza ciężarnych

•- stan po leczeniu niepłodności (obecna ciąża w wyniku terapii hormonalnej, zapłodnienia pozaustrojowego)

•- choroby przewlekłe

•- choroby i wady serca

•- astma oskrzelowa

•- infekcja dróg moczowych ( potwierdzona posiewem moczu) w III trymestrze ciąży

•- infekcja w organizmie z gorączką potwierdzona badaniami laboratoryjnymi (CRP, morfologia z rozmazem) w III trymestrze ciąży

•- nawracające, liczne infekcje w przebiegu ciąży

•- niedoczynność lub nadczynność tarczycy leczona farmakologicznie

•- czynna depresja lub inne choroby psychiczne
•- uzależnienia (narkotyki , alkohol, papierosy w ciąży)

•- HCV (+)

•- HIV (+)

•- WR (+)

•- CMV IgM (+)

•- Toxoplazmoza IgM (+)

•- HBS (+)

•- położenie miednicowe płodu

•- położenie poprzeczne i/lub skośne płodu

•- ciąża mnoga

•- poród przed ukończeniem 37 tyg. ciąży

•- poród po ukończeniu 42 tyg. ciąży

•- nieprawidłowa lokalizacja łożyska

•- hypotrofia płodu

•- makrosomia płodu

•- małowodzie (AFI poniżej 5)

•- wielowodzie (AFI powyżej 20)

•- nieprawidłowe przepływy w badaniu USG

•- nieprawidłowa budowa miednicy kostnej ciężarnej

•- głęboka niedokrwistość ciężarnej

•- małopłytkowość (PLT poniżej 130 tys.)

•- nieprawidłowe zapisy KTG

- stan po cięciu cesarskim


Czy widzę punkt "ciąża po leczeniu niepłodności"? Widzę. Więc właśnie.
Standardy nie są wprawdzie oficjalne, ale muszę zrozumieć: w sytuacji, w której tak wiele kobiet walczy o poród domowy, a położne muszą dokładać wszelkich starań, aby zachować ostrożność, byłoby z mojej strony nieodpowiedzialne namawiać do złamania tych standardów. Nie mogę sabotować pracy tylu ludzi. Polskie Towarzystwo Ginekologiczne oferuje mi możliwość wyboru cesarskiego cięcia, czy nie daje mi to do myślenia? Czy uważam się za mądrzejszą od PTG? I czy muszę to wszystko tak utrudniać?
Ale paręnaście tygodni od naszej pierwszej rozmowy mam PubMed w ulubionych i znam abstrakty większości badań dotyczących porodów dzieci poczętych in vitro. Wytyczne PTG również. Jestem pacjentką-koszmarem. Mam spłaszczone pośladki od ślęczenia nad stanowiskiem PTG, a za sobą rozwikłaną tajemnicę frazy "ciąża specjalnej troski".
Dzielę się tą radosną wiadomością z Zuzanną:
termin "ciąża specjalnej troski" odnosi się do ciąż mnogich i/lub zagrożonych położniczo nie z powodu poddania się IVF, a z powodu przyczyn, które w konsekwencji doprowadziły do niemożności poczęcia naturalnego. Będą to zrosty w obrębie jajowodów i macicy, wady anatomiczne, zaburzenia pracy organizmu, które uniemożliwiają spontaniczne zajście w ciążę. Samo zapłodnienie in vitro nie jest bezpośrednim powodem ani niskiej wagi urodzeniowej, ani porodu przedwczesnego.




Moja ciąża przebiega nudno i najzupełniej fizjologicznie, więc uważam, że mam prawo do oceny uczciwej- standardowej kwalifikacji, przejścia przez wszystkie oka sita i potraktowania mnie jak każdej innej pacjentki.
Nie fiksuję się na rodzeniu w domu, Zuzanna może być spokojna- jeśli odpadnę z powodu gestozy, złej krzepliwości krwi, niewspółmierności, whatever- nie ma problemu, próbowałam, nie wyszło, finalnie liczy się bezpieczeństwo zycia i zdrowia.
Na koniec dodaję, że w kraju porodów naturalnych, Holandii, nikt nie stawia ograniczeń kobietom niepłodnym, liczy się stan ciąży, a nie sposób jej powstania. Podobnie jest w Belgii. W Danii. W USA. W niektórych landach niemieckich. Ciąża naturalna może być powikłana, ciąża po leczeniu niepłodności może być fizjologiczna. To nie miejsce zapłodnienia decyduje o przebiegu porodu.Zuzanna replikuje krótko: rozważcie więc poród domowy bez asysty medycznej, bo żadna z położnych przyjmujących porody w domu do was nie przyjedzie.

Zatyka mnie i na zewnątrz prezentuję płaksiwą służalczość, bo może Zuzanna zmieni zdanie? Tak bardzo się staram, proszę, proszęproszę. A to w końcu od niej zależy wszystko.
Wsobnie myślę jednak, że tylko w Polsce dochodzimy do takiej paranoi i zastraszenia, że aby wejść w dupę rodzimym lekarzom "prodomowym", należy sprzedać niepoprawne politycznie grupy i dołożyć do standardów nadgorliwie "niepłodność".
Bo tak się składa, że najaktywniejsi lekarze "prodomowi" to jednocześnie stali bywalcy konferencji w Episkopacie Polski i piewcy naturalnych metod planowania rodziny.
Tego jednak Zuzanna już nie słyszy, zaś standardy holenderskie i belgijskie ucina w zarodku: w Polsce jest inaczej. Najpierw musimy wywalczyć porody domowe, potem będziemy się zastanawiać.
I tak po raz nie wiem który w życiu drepczę posłusznie do kolejki, która ma czekać na lepsze czasy.


Wrzesień- Październik

Ostatecznie problem rozwiązuje samo dziecko. Cześć mu za to i chwała, bo na ostatnich nogach przed porodem mój stan psychiczny przypomina Nagasaki dziewiątego sierpnia, rok 1945, godzina 11.04.
Syn wyraża swój stosunek do sytuacji dobitnie i bez ogródek, niespodziewanie odwraca się tyłkiem do życzliwego mu świata zewnętrznego i układa poprzecznie w macicy. Wreszcie pojawia się bezwzględne przeciwwskazanie do rodzenia w domu, alleluja i fanfary.
Podejmuję próbę obrotu poprzecznego na główkę, próba jest nieudana, dostaję skierowanie na planowe cesarskie cięcie. Noc przed zabiegiem spędzam oglądając House'a na laptopie, rano rodzi się nasz syn, waży 3880 gramów i dostaje 10 punktów Apgar.

*

Teraz zaś trzymam w ręku kolejną książkę sławiącą zalety porodów domowych. Uduchowioną, mówiącą o szacunku, zawierającą wszystkie te piękne słowa, które robiły- i wciąż robią- na mnie takie wrażenie.
Oddaję głos Irenie Chołuj:

Coraz więcej kobiet wybierających szpital chce tam rodzić naturalnie, nie chcą być "leczone z powodu rodzenia". Jednak rzadko która ma na tyle odwagi, a czasem koniecznej desperacji, by o tym powiedzieć w momencie, gdy lekarz lub położna podejmują za nią decyzję: jak, kiedy i w jakiej pozycji ma rodzić. Rodzące słyszą, że lepiej jest słuchać personelu, bo to oni wiedzą lepiej, co im teraz potrzeba i nie pytają o zgodę na różne działania medyczne ingerujące w naturalny przebieg ich porodu. Kobiety najczęściej tracą wtedy poczucie niezależności, samostanowienia o sobie, bez sprzeciwu poddają się wszystkim nakazom, stają się bezwolnym przedmiotem działań gospodarzy miejsca, do którego zgłosiły się dobrowolnie.

Bardzo trafne uwagi. W książce "Domowe narodziny" jest tych trafności więcej. Ale są także wypowiedzi stawiające przywołane Zasady Kwalifikacji do Porodu Pozaszpitalnego w świetle co najmniej niejednoznacznym.
Liczne poronienia, po których jednak rodząca otrzymuje kwalifikację do rodzenia w domu. Zaawansowana depresja ciążowa, ale rodzimy w domu. Ośmioletnie leczenie niepłodności (ale nie metodą ivf, apage satana!) zakończone porodem domowym. Wcześniejsze rozwiązania ciąży cesarskim cięciem. Łyżeczkowania macicy. Zwężenia zastawki mitralnej i szereg chorób przewlekłych. Rodzą się "domowe" dzieci, porody przebiegają książkowo, na końcu wyrazy wdzięczności do położnej, współmałżonka, bardzo często do wyższych instancji.
No ale nie jest to jednak zapłodnienie in vitro ani bezbożna inseminacja. Prawda jest w nas, można czerpać z tego faktu poczucie potęgi i moralnej siły. Oddaję głos jednej z bohaterek "Domowych Narodzin", 37letniej pierworódce (bezwzględne przeciwskazanie do rodzenia w domu wg rozporządzenia Ministra Zdrowia):

Nie jest to łatwy czas, aby być kobietą, kiedy seks traktuje się jak usługę towarzyską pomiędzy jednym drinkiem, a drugim, kiedy człowiek poczyna się na szkle w laboratorium, a nie w sacrum własnego ciała, kiedy matka to partner A, a ojciec to partner B, by nie obrażać uczuć A i A, kiedy eutanazja zaczyna być prawnie usankcjonowanym polowaniem na bezużytecznych i nieproduktywnych, a rodzenie w domu do taki niezrozumiały kaprys.
Nie jest to łatwy czas, aby być położną. Dlatego dziękujemu Ewie, a także wielu rodzicom, którzy z potrzeby serca i ducha usiłują rodzicielstwu przywrócić jego naturalny sens.

I wszystko jasne, systematyka patologii układa się w logiczną całość. Naturalny sens rodzicielstwa nie jest dostępny lesbom, aborcjonistom poczynającym w szkle, konkubinatom gżącym się po kątach  i ludziom z epizodem bujnej młodości seksualnej. No pasaran, do rodzicielskiego edenu wydolności wychowawczej i ludzkiej odpowiedzialności nie wejdziecie.
Mam w związku z tym sugestię, aby autorka cytatu przechowała Jej Świątobliwą Moralność w jedynym godnym jej  miejscu, to jest w sacrum własnego anusa.

Jako wytrwała czytelniczka for poświęconych rodzeniu w domu wiem, że obchodzenie bezwzględnej dyskwalifikacji nie stanowi większego problemu. To kwestia determinacji pary, siły jej argumentacji i indywidualnej decyzji samej położnej. Zasady kwalifikacji do porodu pozaszpitalnego precyzuje rozporządzenie Ministra Zdrowia (Dziennik Ustaw Nr 187 z dn. 7.10.2010 poz. 1259i wynika z niego jasno, że większość pań opisanych w przywoływanej książce powinna rodzić w szpitalu. W tym pani od eutanazji nieproduktywnych (czy pieprzenie od rzeczy podlega pod definicję nieproduktywności?).


W naszym przypadku argumentacja medyczna i osobista nie wystarczyły. Nie przyniosły też rezultatu u mojej znajomej, która w drugą ciążę zaszła w wyniku inseminacji z powodu bariery śluzu szyjkowego.
Naturalnie- cóż są te dwa przypadki w skali ogólnopolskiej? Promilem.
Piękno domowego porodu i dupochron osób zajmujących się przyjmowaniem domowych porodów zostały ocalone, nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy. Profesor Chazan może spać spokojnie, nie ma niesubordynacji w szeregach położniczych, kwalifikacje otrzymują ci, którzy na nie moralnie zasługują.


Kwalifikacja do porodu pozaszpitalnego i każdego innego  powinna być prowadzona w sposób rzetelny i transparentny, bez podpierania się żenującymi argumentami o podwójnych łożyskach i dziwnych zachowaniach noworodków. Bez patetycznych odezw o solidarność z innymi rodzącymi, którym nasza własna determinacja może w bliżej nieokreślony sposób zaszkodzić.
Tymczasem zdyskwalifikowanym nie mówi się wprost "nie", a utwierdza się w przekonaniu, iż WSPÓLNIE z położną podjęli jedyną właściwą decyzję opartą o przesłanki racjonalne.
Ilekroć próbowałam mówić o naszym doświadczeniu słyszałam dwie odpowiedzi:

1. jestem uprzedzona, bo byłam nie dość dobra i przekonująca, aby zjednać do siebie położne. Przemawia przeze mnie osobista gorycz z powodu porażki (nie, kuźwa, przez ostatni trymestr ciąży ćwierkałam jak ptaszę niebożę, bo przecież nikt mnie nie upokarzał kontrargumentami z dupy branymi. Swoją drogą to ciekawe, jak wielkie emo z powodu poniżania kobiet na porodówkach szpitalnych zmienia się w racjonalne tłumaczenie kobiecie, że jest winna, bo zachciało się Zosi domowych gruszeczek);

2. tak czy inaczej powinnam siedzieć cicho, bo pozycja porodów domowych w Polsce jest wciąż tak niepewna, że każdy głos krytyki jest argumentem dla negatywnie nastawionego środowiska lekarskiego. Czy nie mogę po prostu zacisnąć zębów i przestać się zachowywać jak pies ogrodnika? (nie).

Rodzenie po ludzku to nie tylko zadbanie o brzoskwiniowe ściany na porodówce i wklejenie na stronie internetowej treści Deklaracji z Aachen, to też uznanie porodu za wydarzenie egzystencjalne i immanentnie dotyczące kobiety, o czym piszą w zasadzie wszyscy piewcy rodzenia po ludzku. Większość z nich ma jednak opory przed zrozumieniem, że ta szczelina istnienia nie jest warunkowa i nie zależy ani od tego, jakiej płci jest nasz partner, ani od tego, w którym miejscu plemnik spotkał się z jajem.
Tak dużo słów o Bogu, misterium, doświadczeniu przenikającym, podmiotowości, a jednak cały czas tak trudno uwierzyć, że dyskryminacja odnosi się także do innych grup społecznych niż chrześcijanie w Afganistanie i Kaszmirze oraz pacjentki taśmowych porodówek.

W kagańcu trzymała mnie od trzech lat nadzieja, że może jednak trzecią ciążę- o ile ta będzie- urodzę w domu, a wobec tego wysoce nieostrożnie byłoby palić za sobą mosty. Prawdę mówiąc jednak, wysoki sądzie, mam to obecnie w dupie. Łgarstwo, że kolejne dziecko poczęło się naturalnie, a bliznę po cesarskim cięciu wykonałam sobie sama maszynką do golenia, ma kwantowe prawdopodobieństwo skuteczności. Ale nic to, może kiedyś wyemigruję do Holandii, albo do USA, voila:



Ten bobas nazywa się Margaux i urodził się pięć dni temu w swoim domu. Jego rodzice przeszli przez dwie nieudane próby IVF, trzecia okazała się szczęśliwa.
Wszystkiego dobrego w życiu, Margaux.