niedziela, 31 października 2010

Eklektyzm w działaniu

Postanowiłam każdą notkę zaczynać słowem wskazującym na to, iż wiem, kto to był Kopaliński, i że redagował Słownik Wyrazów Obcych. Mam przejściowy problem z samooceną, będę się więc autoterapeutyzować, i tak mi dopomóż Buddo i wszyscy nieświęci ateiści.

Zbliża się czas, w którym naprawdę będę musiała napisać coś o naprotechnologii, ale odwlekając tę przykrą chwilę poświęcę dziś notkę eklektyzmowi moralno-filozoficzno-teologiczno- <dowolne wpisać> w obrębie polskiego KK, który to eklektyzm pozwala, zdaniem hierarchów polskiego KK, mieszać się do polityki.
Notka będzie się poza tym eklektycznie ślizgać po eklektycznie dobranych tematach, gdyż drobiazgowość w tej akurat kwestii skończyłaby się dziełem na miarę "W poszukiwaniu straconego czasu", a ja po pierwsze nie zamierzam spożywać magdalenek (nie lubię), po drugie muszę rano wstać do dziecka.
No to odpalamy.

Człowiek podobno zaczyna się od poczęcia. Napisałam "podobno", gdyż- tu forumowicze Frądy przeżyją nieprzyjemne zaskoczenie- nikt tego nie ustalił ostatecznie, a prawdy są zasadniczo dwie: naukowa ("poczęcie jest procesem"- tu polecam interesujący casus prawa niemieckiego w kontekście in vitro i preembrionów) oraz religijna ("człowiek zaczyna się w momencie połączenia plemnika z komórką jajową"- wersja Kościoła Rzymskokatolickiego Anno Domini 2010, co zaznaczam, bo całkiem możliwe, iż w kolejnej dekadzie okaże się, że sam pojedyczny plemnik również wykazuje właściwości metafizyczne, czego oczywiście dowiodą bezstronni i uznani naukowcy, zupełnym przypadkiem także członkowie Opus Dei. Poza wersją katolicką mamy też wersję żydowską i muzułmańską, które sytuują moment powstania człowieka na 40 dzień po zapłodnieniu).

Skoro wiemy już, kiedy mniej więcej zaczęliśmy istnieć jako jednokomórkowa forma życia zwana człowiekiem, (jednokomórkowiec to wersja uberkosher czyli preembrion) zastanówmy się, kiedy istnieć przestajemy.
Kiedy umrzemy- banalne, prawda?
Ale ale. Co to znaczy umrzeć? Oddać ostatnie tchnienie? Odłączyć kabelek od respiratora? Doświadczyć śmierci pnia mózgu?
Prawdopodobnie- biorąc pod uwagę wielką ostrożność Kościoła Katolickiego jeśli idzie o ustalanie początku życia- ostateczny, definitywny i niezbity koniec tegoż życia powinien nastąpić między pierwszymi oznakami oddzielania się tkanek miękkich od kości, a zdecydowaną koniecznością wywietrzenia pomieszczenia, w ktorym znajdowałby się obiekt naszych obserwacji.
Na szczęście dla transplantologii skomplikowana kwestia zakończenia ludzkiego życia doczekała się osobnej encykliki Humanae Vitae, w ktorym Jan Paweł II wprowadza rozróżnienie między "rezygnacją z uporczywej terapii", a eutanazją.

Otóż, drogi Czytelniku, jednokomórkowa forma życia zwana zarodkiem posiada tak silnie dowiedzione prawo do życia, że jej a) powstanie in vitro b) zamrożenie c) wyrzucenie, jeśli obumarła, narusza niepodważalne prawo człowieka do życia.
Co ciekawe niepodważalnego prawa do życia nie narusza odłączenie od respiratora wielomilionowego zbioru komórek zwanego człowiekiem dorosłym.
Podsumowując słowami pieśniarki Natalii Kukulskiej: im więcej ciebie, tym mniej (masz prawa do życia).

W  interesie każdego z nas leży przeto nabycie umiejętności czasowego redukowania się do formy preembrionu celem skutecznego lobbowania i wymuszania na parlamentarzystach dowolnej ustawy.
Nic bowiem tak silnie nie oddziaływuje na emocje i intelekt Posła na Sejm RP, jak argument ludzkiego zarodka.
Tak, też uważam, że to smutne, że oni biorą za to publiczne pieniądze.

Idźmyż dalej:

Wyruszenie na wojnę celem uśmiercenia tam maksymalnej ilości wielokomórkowych zbiorów komórek zwanych "żołnierzami wroga" także jest zgodne z prawem do godności i życia, które posiada każdy człowiek, a to dlatego, że w tym przypadku człowiek (to znaczy ten dobry człowiek, a nie ten zły żołnierz wroga) broni własnego życia oraz życia żonki i dziatek pozostawionych w domu. I af kors ojczyzny, ojczyzny bronimy zawsze.
W tym miejscu należy rozważyć, iż każda armia, niezależnie od tego, czy jest agresorem czy zaatakowanym, posiada w swych szeregach kapelana, który sankcjonuje rozlew krwi posiadaniem licencjonowanego Boga Dobrych Ludzi na wyłączność.
Oczywiście dokonuję teraz wstrząsającej wulgaryzacji tematu spłaszczając go i niedoceniając głębi subtelności zawartych w Mense Maio i Evangelium Vitae.
Na swoje usprawiedliwienie mogę rzec, iż, jako ateistkę, interesują mnie wyłącznie zimne i laboratoryjnie wypreparowane fakty, a te są następujące:
- wojny istnieją, kapelani również, a życie ludzkie posiada wartość zmienną w zależności od tego, czy należy do wroga czy dobrego człowieka, oraz w zależności od ilości reprezentujących je komórek (im mniej tym lepiej);
-  prawo do życia posiadane przez ludzki embrion, który w 7 przypadkach na 10 nie posiada potencjału stania się człowiekiem, jest niekwestionowane i stoi ponad prawem osób niepłodnych do leczenia niepłodności, natomiast człowieka dorosłego można odłączyć od aparatury podtrzymującej życie, gdyż transplantologia jest nadzieją medycyny.

Ktoś tu widzi jakąś niekonsekwencję?

Przejdźmy teraz do czasów zupełnie współczesnych i aktualnej interpretacji  pojęć "zabójstwo", "morderstwo", "śmierć" w kontekście in vitro.
No więc naprawdę skrótowo na temat każdego z nich:
- morderstwo: nie zachodzi
- zabójstwo: nie zachodzi
- śmierć: zachodzi, gdyż należymy do gatunku o bardzo wysokim współczynniku selekcji ewolucyjnej.

Mamy to szczęście, że jesteśmy płodni przez 12 miesięcy rok w rok,  w odróżnieniu do, mam nadzieję że nikogo nie urażę porównaniem, psa.
Jednakże ten przywilej dostępny niektórym gatunkom (dzielimy go, mam nadzieję że tym bardziej nikogo teraz nie urażę, również ze świnią) oznacza także pewne koszta.
Permanentna płodność- tak, ale za cenę wysokiego współczynnika selekcji.
Jak to rozumieć? Na 10 ludzkich zarodków jedynie 2-4 mają potencjał stania się człowiekiem. Pozostałe są obciążone wadami letalnymi i zostaną poronione jeszcze w jajowodzie (przed implantacją).
Niewielka część będzie poroniona po implantacji.
Zatem- tak. In vitro, podobnie jak zapłodnienie in vivo, nieodwołalnie się wiąże ze śmiercią zarodków, jednak nie z uśmiercaniem zarodków.
Zakładam, że rozróżnienie jest jasne.

A teraz wprowadzimy pojęcie Teologicznego Prawa Wyjątku.
Prawo wyjątku to jest takie prawo, ktore mówi, że nawet jeśli wszystkie x są równocześnie y, to jednak znajdują się takie x, które oznaczają q, a nie y,  i należy to zaakceptować, bo, kurwa, tak!
Do innych Praw Wyjątku należą pozostałe procedury medyczne niewiążące się z medycyną prokreacyjną, w tym także hodowle komórkowe wyprowadzane z linii hodowlanych po abortowanych płodach oraz przeszczepy transgeniczne (przeszczep serca świni w ludzką klatkę piersiową nie narusza, zdaniem etyków KK, godności kogokolwiek. Choć chyba świni o zdanie nie pytano, jak sądzę).

Znajomość Prawa Wyjątku jest szczególnie pomocna w sytuacji, w której musimy wyjaśnić, dlaczego jedno z zeł procedury in vitro (ona jest w ogóle zua zua ta metoda, niczym matrioszki z Breżniewem: zło w źle i zło w tym drugim źle. I tak aż do najmniejszej matrioszki) polega na tym, iż kobieta jest poddawana stymulacji, a stymulacja jest zła, bo jest nienaturalna, boli, i w dodatku może wystąpić OHSS*, i dlaczego jednocześnie podawanie cytostatyków w chorobie onkologicznej jest moralnie dobre, choć także jest nienaturalne, boli, występują przy tym skutki uboczne, a do tego niestety nie mamy gwarancji wyzdrowienia?
Gdybyś więc, Drogi Czytelniku, zdążył w tzw. międzyczasie utoczyć sobie na języku okrągłą odpowiedź "leczenie często boli, mimo to nadal jest leczeniem", chciałam Cię poinformować, że nie masz racji.
Metoda in vitro albowiem wg czołowych prawicowych publicystów nie jest leczeniem, a jeśli WHO twierdzi, ze owszem, jest, to tym gorzej dla WHO.
Wiadomość, iż niepłodność jest w ogóle chorobą i ma nawet numer (n97) na liście Światowej Organizacji Zdrowia, najczęsciej wywołuje u nich leciutką konsternację. Na szczęście są silni i w ciągu dwóch minut zbierają się w garść, po czym oznajmiają wyzywająco, że znane im źródła (prof. Bogdan Chazan na przykład. Albo arcybiskup Hoser) twierdzą co innego.
Drżyj więc Światowa Organizacjo Zdrowia! Polscy biskup i położnik szykują merytoryczny desant. Życzmy im powodzenia, przyda się.

* Zespół Hiperstymulacji


Im dłużej to analizujemy, tym bardziej się upewniamy, że cały ten filozoficzny galimatias ma jednak najwięcej wspólnego z teoriami dystrybucji władzy, zaś zupełnie mało z prawdą medyczną i naukową.
Ale zostawmy ten drażliwy temat i wróćmy do śmierci embrionów:
Tak, ona jest faktem. W każdym rozrodzie. Naturalnym i pozaustrojowym.
To zaś oznacza, że jeżeli uważamy siebie za intelektualnie uczciwych Obrońców Życia, to powinniśmy rozstrzygnąć między dwiema koncepcjami:

1. dalej utrzymujemy, iż naturalne równa się dobre i co w jajowodzie złączone tamże ma pozostać. Jesli tak to wprawdzie zachowamy swój sprzeciw wobec metody in vitro (nienaturalna), ale będziemy przeciwni tej metodzie nie dlatego, że giną przy niej zarodki (śmierć zarodków jest nie do uniknięcia dla każdego, kto współżyje), a tylko dlatego, że dokonuje się poza ustrojem.
Przy okazji powinniśmy się też wyrzec każdej dowolnej techniki medycznej poza ziołolecznictwem, jako niezgodnej z prawem boskim wyrażanym przez prawo natury.

2. zmieniamy zdanie i postanawiamy zauważyć, iż natura nie zna pojęcia moralności, gdyż stanowi inną kategorię niż kultura. Jeśli zarodek ma wadę letalną to nawet modlitwa do św. Judy, patrona spraw beznadziejnych, nie pomoże. Tak, jak człowiekowi, któremu obumarł pień mózgu, nie pomoże już czytanie kojących opowieści w celach terapeutycznych.


Natomiast Kościół Rzymskokatolicki zdecydował się na wariant trzeci:
Naturalne jest dobre i wyraża wolę boską tam, gdzie Kościół zdecydował się to w ten sposób interpretować. W pozostałych obszarach wolę boską wyraża to, co kulturowe i nie ma w tym sprzeczności, gdyż ostateczną wykładnią woli boskiej jest Kościół Rzymskokatolicki ze szczególnym uwzględnieniem polskiego episkopatu.

Stąd kobieta roniąca co cykl jest dobra (ronienie jest zgodne z naturą, o ile odbywa się w jajowodzie i macicy), ale kobieta tracąca zarodek poza jajowodem jest grzesznicą.
Teraz dodatkowo skomplikuję:
Mamy 2 kobiety z niedrożnymi jajowodami. Ta druga podchodzi do zabiegu ivf, omijamy przeszkody mechaniczne, jest ciąża.
Ta pierwsza natomiast jest praktykującą katoliczką, więc wzdraga się przed metodą in vitro, w związku z czym uparcie współżyje naturalnie, dzięki czemu co najmniej kilka razy w roku roni swoje zarodki, a ciąży utrzymać nie może (dla osób repetujących z biologii: średnica komórki jajowej jest o wiele większa niż średnica główki plemnika, co oznacza, że przy niedrożnych jajowodach plemniki najczęściej docierają do jaja i zapładniają je, ale zarodek, który musi teraz jajowodem przedostać sie do macicy, utyka gdzieś w zwężonym jajowodzie i tam obumiera. Zatem niedrożność jajowodów to nie tylko formalna przeszkoda do utrzymania ciąży, ale de facto poronieniowa recydywa).
Mogłaby się zabezpieczać, ale nie może, gdyż antykoncepcja jest niemoralna. Mogłaby podwiązać jajowody, ale to wystąpienie przeciwko prawu boskiemu.
Może przestać współżyć, ale to oznaczałoby wzięcie współodpowiedzialnosci za wystawienie męża na pokusę zdrady, a przecież są wzajemnie odpowiedzialni za swoje zbawienie.
Co jeszcze może zrobić katoliczka z nieoperowalną niedrożnością?
Może popełnić samobójstwo- a nie, to też grzech.
Wydaje się zatem, że wyjściem optymalnym byłoby przypadkowe popadnięcie w stan wegetatywny.

Oczywiście te wszystkie perspektywy wystąpiłyby tylko wtedy, gdyby praktykująca katoliczka uznała, iż jej cykliczne poronienia mogą być czymś niemoralnym, gdyż na przykład łamią prawo zarodka do zapewnienia mu możliwości przeżycia.
Ale halo! Na szczęście mamy polski episkopat, który mówi: "ronisz w jajowodzie? Zostaniesz zbawiona!".
Tylko chwila, czy sekundę wcześniej nie toczyliśmy boju na transparenty i Bogurodzicę przywołując prawo zarodka do życia? Przemożne pragnienie czterech blastomerów do bycia urodzonym? Czyż poseł Piecha nie krzyczał przed minutą "każdy z nas był zarodkiem!"?
Tak, istotnie, padło takie hasło.
Teraz trzeba je więc dookreslić: jedynie zarodek powstały in vitro ma niezbywalne prawo do bycia narodzonym i naplucia swojemu rodzicielowi w twarz za to, że został niegodnie poczęty w szkle.
Zarodek poczęty w jajowodzie ma wartość wsobną równą zero moralnych złotych, może być roniony co cykl, może być spuszczany do kanalizacji i nie trzeba mu zapewniać możliwości zagnieżdżenia się w endometrium.
Ktoś zdziwiony?
Na wypadek, gdyby jednak ktoś nie był jeszcze świadom, że jesteśmy świadkami gigantycznej farsy, a w calej sprawie nigdy nie chodziło i nie chodzi o żadne prawa zarodka i jego godność człowieczą, to zacytuję gwoli podsumowania ubiegłotygodniowy wywiad z rzecznikiem episkopatu, księdzem Longchamps De Berier:

Robert Mazurek: to co z zamrożonymi embrionami?
To sytuacja nie do rozwiązania
Więc lepiej, żeby umarły niż były adoptowane?
nie można tak postawić tej sprawy
można
To niemądre pytanie
Nie ma głupich pytań są tylko głupie odpowiedzi
Oba te wyjścia są niemoralne, adopcja również, a Kościół nie może przyzwalać na działanie niemoralne i złe. Byłoby to traktowanie kobiety jak inkubatora
No nie, kobieta sama by decydowała, czy chce donosić taką ciążę. Byłaby więc podmiotem, a nie przedmiotem
Nie ma godziwego rozwiązania tej sytuacji
Więc umywamy ręce?
To nie tak. Po prostu jest zasadnicza różnica między sytuacją, kiedy podejmujemy, a kiedy nie podejmujemy działania. Gdy podejmujemy wtedy ponosimy odpowiedzialność.
Proszę się nie gniewać, ale jak na prawnika to zawstydzająco bzduny argument. Gdybym zakrztusił się i zaczął dusić, a ksiądz nie podjąłby żadnego działania i nie pomógł mi, to też poniósłby ksiądz odpowiedzialność.
A co kazałoby mi panu pomóc? Z czego wynikałby ten obowiązek?
Zdaje się, że z prawa, ale z pewnością miałby ksiądz obowiązek moralny
A z czego wynika obowiązek wyciągania tych embrionów z zamrożenia? Jaka byłaby podstawa normatywna tego?
Chęć uratowania ich.
Jeśli wyjmiemy te embriony ze stanu zamrożenia, to wiele z nich możemy uśmiercić.
W ten sposób uśmiercimy wszystkie
Chyba jedynym wyjściem jest tu zadbać o utrzymanie ich dalej w zamrożeniu. Nie myśmy je powołali do życia i nie my je zamroziliśmy. Tysiące zamrożonych embrionów to sytuacja nie do naprawienia"

Yep, kaniec, the end, kurtyna, Franciszek Longchamps de Berier przemówił.

W tym miejscu dodam, że na świecie żyje obecnie ponad 400 000 ludzi, ktorzy swoje życie, spełnianie planów i marzeń zawdzięczają jedynie temu, że ich rodzice wrócili po nie do klinik i podeszli do criotransferu. W tej liczbie zawiera się ok. 3000-4000 tysięcy polskich dzieci.

Mrożenie przez pierwszych pieć lat jest niemal **bezstratne dzięki technice witryfikacji (w odróżnieniu od techniki slow freezing stosowanej dotychczas). To znaczy, że zamrożone zarodki mają takie same szanse na życie jak zarodki świeże. Najstarszy udany kriotransfer zakończony urodzeniem zdrowego dziecka pochodził z zarodka zamrożonego przez 21 lat. Była to adopcja prenatalna.

** margines błędu statystycznego


Podsumowując: zarodek, ta krucha istota z prawem do życia, ktorej głosik (wydobywający się z zamrażarki) słyszy nocami poseł Gowin, powinna zdaniem eksperta episkopatu do spraw etycznych zostać skazana na wieczne życia mrożenie, gdyż "nie on ją powołał do życia i zamroził", więc srał pies prawo do życia, umywamy ręce jak Piłat, może załapiemy się do jakiegoś innego credo.
Tyle na temat bezwzględnej wartości ludzkiego życia zaczynającego się podobno od połączenia gamet.
Ponieważ przynajmniej część polskich hierarchów stanowią ludzie doskonale wykształceni, odrzucam po namyśle teorię, iż błądzą, bo są niedouczeni.

Otóż nie, łgarstwa na temat mordowania i zabójstw biorą się prawdopodobnie wyłącznie stąd, iż sama teoria godnego poczęcia, odarta z nośnych haseł o aborcji, selekcji i morderstwie, jest żałośnie niewystarczająca, aby przekonać społeczeństwo, iż powinno być przeciwne zapłodnieniu in vitro.
Gdyby bowiem poprzestano na samej godności poczęcia i koncepcji "dziecka jako daru" rychło okazałoby się, iż istnieje potężna grupa katolików, ktora po przemyśleniu tematu mówi "nie, no zaraz- rozumiem, gdyby szło o mordowanie kogoś czy cudzą krzywdę. Ale odmawiać ludziom rodzicielstwa w imię godności rozumianej jako wytrysk w pochwie? Bez jaj!".

A posłanka Teresa Wargocka, PiS, referująca tydzień temu ustawę o całkowitym zakazie wykonywania metody in vitro i przewidującą karę pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat dla lekarza leczącego tą metodą,  na mój obszerny mail informujący Ją mniej więcej o tym, co wyżej plus odniesienia źródłowe do WHO, ESHRE i HFEA, odparła z godnością "mamy widocznie inne źródła informacji".
Toś mi przygadała, Tereska! A co, chłopaki na piotrzeskardze peel  zapomnieli wspomnieć o współczynniku naturalnej selekcji?

piątek, 22 października 2010

z pola bitwy

mogłabym napisać jakiś nielicho cięty komentarzyk dotyczący niepijących alkoholików, eks aborcjonistów z potężnym epizodem ekspiacyjnym i atrofią wiedzy akademickiej (kto nie praktykuje ten nie jedzie), ale, doprawdy, no po cóż? Po cóż utwierdzać posła Bolesława Piechę w tym, że ktoś go czyta, ogląda i - o zgrozo- zna jego biogram?
Weźmyż dla odmiany posłankę Wargocką- to również arcyciekawa postać. Ta z kolei ma upodobanie w dopomaganiu sprawom beznadziejnym.
Otóż był sobie raz Jacek K., który postanowił zrobić coś konstruktywnego dla świata i- nie, nie włączył się w akcję "Sprzątanie Ziemi" ani nawet nie zaczął przeprowadzać staruszek przez ulicę.
Jacek K. miał ambicje zakrojone z wielkim rozmachem.
Ten hobbysta-anatom umieścił zdjęcia rozczłonkowanych płodów ludzkich celem obrazowego wytłumaczenia dzieciom z rzeszowskich szkół publicznych, dlaczego aborcja jest wyborem moralnie złym. Ponieważ zostały jeszcze wolne miejsca na transparentach, to rzutem na taśmę Jacek umieścił też tam hasła o in vitro.
Gdyż w świecie Jacka in vitro równa się aborcja. W świecie Jacka w ogóle wiele rzeczy równa się aborcja, chłopak ma jakieś dziwne zainteresowania najwidoczniej i może ktoś powinien się tym troskliwie zająć? Nie mają tam siłowni w Rzeszowie? Czy choćby DKFów i pracowni modelarskich?



w tym miejscu dokonamy jednak swawolnego coitus interruptus i poinformujemy Szanowną Publisię, iż zabieg aborcji polega zasadniczo na usunięciu zarodka/płodu z jamy macicy ergo usunięciu stamtąd życia, natomiast zabieg in vitro polega na podaniu zarodka do jamy macicy ergo umieszczeniu tam życia.
Zabieg aborcji i in vitro łączy zatem jedno: do wykonania obu konieczne jest posiadanie macicy.
Gdyby Jacek był pilniejszym uczniem to pewnie zauważyłby różnicę między dodawaniem (zawartości do macicy) a odejmowaniem (zawartości od macicy).
Niestety każdy orze jak może i MEN nie jest wyjątkiem, niemniej Drodzy Nauczyciele! Niech cięcia budżetowe nie powstrzymają Was przed upewnieniem się, że Wasi wychowankowie właściwie przyswoili wiadomości elementarne.

Wracamy do Jacka i jego pasji artystycznej wyrażającej się w obróbce fotograficznej abortowanych szczątków.
Tenże Jacek został był w tak zwanym międzyczasie autorem ustawy Stowarzyszenia Contra In Vitro (przy okazji: zauważyliście, że jeśli coś ma być naprawdę i jednoznacznie Katolicko Koszerne, niezbędne jest opromienienie tegoż łaciną? Polonia Christiana, Contra In Vitro, Opus Dei. Nie, bez łaciny nie razbieriosz, oczywista moralna słuszność nie brzmi wtedy tak jędrnie).
Projekt tejże ustawy przewidywał karę pozbawienia wolności do lat 5 dla lekarza, ktory wykonuje procedurę in vitro.
Rodzice zostali- ach, dzięki ci, o panie, skladamy dzięki!- oszczędzeni i Wspaniałomyślny Jacek postanowił jednak nie wysyłać ich do pierdla za to, że chcieli być rodzicami.

Co zaskakujące, realistyczny i nowoczesny projekt Jacka został odrzucony przez komisję sejmową dwukrotnie.
Temu wstrząsającemu wydarzeniu towarzyszyły rzecz jasna lanie łez i poruszające skargi na dyskryminację katolików. Portal Frąda kolejny raz udowodnił niezbity fakt bycia mniejszością uciśnioną i szykanowaną, choć pod projektem zebrano- uwaga uwaga!- aż dziesięć tysięcy podpisów!
Drogie Dziewczęta i  Chłopcy, Drogi Jacku, odwagi! Pod petycją w sprawie utrzymania dostępu do aborcji zebrano ponad milion podpisów i też poszła do kosza, tak że wiemy, co czujecie.

Jednak Jacek się nie poddał i spróbował przechytrzyć sejmowych sprytków podając swój projekt Senatowi, gdzie miał go otoczyć czułą opieką Kazimierz Jaworski, PiS.
Ostatecznie jednak projekt przygarnęła - wspierana jakże subtelnymi sygnałami emitowanymi przez polski Episkopat- posłanka Teresa Wargocka, również PiS, która dzielnie o niego walczyła wołając dziś z mównicy sejmowej:
"czy naprawdę problem bezpłodności jest tak powszechny? Jesli tak to zróbmy z nim coś, zróbmy!"

W tym miejscu Szanowna Wycieczka zwróci uwagę na dwa pytania retoryczne:
Pierwsze: czy oni, w sensie ci zapaleni prawicowcy, naprawdę muszą wciąż mylić bezpłodność z niepłodnością? Na rany św. Szczepana, robi się to szalenie nużące.
Drugie: nie jestem pewna, czy chcialabym brac udział w pracach zespołowych Teresy Wargockiej, nawet jeśli o to tak ładnie i płomiennie prosi.
I trzecia kwestia niebędąca wszakże pytaniem: rzutka Teresa proponuje więc środki zaradcze w postaci naprotechnologii, której poświęcę kiedyś osobną notkę, i adopcji.

Ale wróćmyż do kwestii postawionej na początku: Teresa Wargocka, patronka spraw beznadziejnych.
Widzę to tak: być może gdyby mały Jacuś K. w odpowiednim czasie zajął się numizmatyką, dziś mielibyśmy o jednego kolekcjonera więcej i o jednego oszołoma w życiu publicznym mniej.
A Teresa Wargocka mogłaby pomagać na przykład Polskiej Akcji Humanitarnej, również stawiającej sobie za cel troskę o dzieci, które jednak- w odróżnieniu do zarodków- są nie tylko wielokomórkowe, ale nawet urodzone i realnie cierpiące.
Niestety.
Żyjemy w  kraju, w którym Jacek Kotula wyprowadza na ulice dzieci z publicznych szkół podstawowych, Teresa Wargocka za moje pieniądze zajmuje się pierdoletami, Bolesław Piecha cierpi na trudności decyzyjne- raz skrobie, raz widzi człowieka w pustym jaju płodowym-, a kto na tym cierpi?
Numizmatycy oczywiście, których piękna profesja pokrywa się patyną i traci popularność.

czwartek, 14 października 2010

TAK TAK NIE NIE

otóż drogi pamiętniczku, do tytułu tej notki zainspirowała mnie ulubiona maksyma Frądystów, która brzmi jako się załącza.
Teraz zrobię wprowadzenie:

historia no.1
Na pewnym Kobiecym Portalu poznaję niepłodną Kasię, żarliwą katoliczkę. Starają się z mężem o dziecko od pięciu lat.
Generalnie dziewczyna o wielkim harcie ducha. Współtworzy w swoim mieście duszpasterstwo niepłodnych, działa na rzecz osób chorych. Prawdziwa chrześcijanka: modli się za wszystkich niezależnie od metody leczenia, jaką wybrali. Światła. Niegłupia. Naprawdę kochająca bliźniego.
Urynał pełen fekaliów, wstydliwie schowany pod łóżkiem, odkrywa przez przypadek niejaka A.
A. ma dużo wolnego czasu i wchodzi pewnego dnia na stronę adonai.niepłodność, na której działa Kasia.
Dzięki adonai A. dowiaduje się, iż jest morderczynią, piewcą cywilizacji śmierci, przykłada rękę do eugeniki, a jej macica jest trumną dla milionów siostrzyczek i braci noszonego w niej właśnie dziecka.
A. się nie patyczkuje i żąda od Kasi określenia się: co to kurfa ma znaczyć?
Kasia się wije i tłumaczy: tak, to z tym morderstwem to bzdury, ona dobrze wie, naprawdę jej przykro, ale nie ma wpływu na kontent strony, mamy demokrację, mamy wolność wypowiedzi....
Urynał zostaje opróżniony, a Kasia w poczuciu niezrozumienia i krzywdy żegna się z Kobiecym Portalem.


historia no.2

Moja koleżanka, moja wspierająca, bardzo dobra katolicka koleżanka ćwierkająca do Młodszego i kupująca mu grzechotki w stylu retro.
Rozwodzi się, czy raczej jej mąż się z nią rozwodzi.
Koleżanka wstępuje do wspólnoty Trudnych Małżeństw, wkrótce zaczyna tam aktywnie działać.
Lubię koleżankę, więc pomyślałam sobie "pójdę, poczytam, będę lepiej ją rozumieć".
Wchodzę na stronę wspólnoty Sychar, 90% strony wypełnia treść poradniczo-ideologiczna, ale co kto lubi, jedni czytają Górnego, a inni nie, nieprawdaż.
Na dole strony miga banner: "in vitro- jedno życie, trzy trupy".


***

Pomijając zaskakującą arytmetykę i semantykę (zygota, o ile mi wiadomo, z sześcioblastomerowej natury swej nie może być trupem, gdyż nawet nie posiada pnia mózgu, który to pień mógłby obumrzeć, co sprawiłoby, że trupem by została) związek między zagadnieniem trudnego małżeństwa, a zapłodnieniem in vitro jest jakby mało oczywisty.
Chyba, że zawierzyć by Staremu który twierdzi, że nawet gdyby zorganizowano zamach na B16 minąłby co najmniej tydzień, zanim Fronda i rozmodleni Internauci zorientowaliby się, o co c'mon- rozważanie, jak bardzo obrzydliwi są pederaści i jak bardzo niebezpieczna jest homeopatia, pochłania 99,9% ich czasu, więc sorencja, Chryste, ale musisz poczekać.
Tak czy inaczej jeśli to Stary ma rację to  polskie portale katolickie łączy coś jakby informatyczny i informacyjny krwiobieg zamknięty: Sychar odsyła do trupków z in vitro, ContraInVitro rekomenduje filmografię Bogny Białeckiej ("dlaczego pigułka antykoncepcyjna jest małym mordercą"), Bogna promuje placówki oświatowe Fundacji Sternik przy Opus Dei, a na szkolnych parapetach Sternika możemy pewnie znaleźć ulotki o Wspólnocie Sychar.
Z tego wynikają zaś dwie ciekawe implikacje:

po pierwsze nieprawdą zdaje się być stereotyp, iż żarliwy katolik jest jednocześnie tzw. życiową pierdołą myślącą nieustannie o tym, jakby tu skuteczniej się umartwić i zakasować tym samym kolegę ze wspólnoty  Światło-Życie, a jest człowiekiem przedsiębiorczym i dbającym o właściwą dystrybucję płodów swego intelektu.
Niektórzy z przedsiębiorczych katolików opędzają nawet w ten sposób zbyt swoim książkom, wprawdzie kupuje je stała grupa klientów, z których regularnie kogoś ubywa (wiek 70+ nie koreluje pozytywnie z możliwością tworzenia kolekcji literackich), ale na barszcz starcza.
<oczywiście powyższe jest łgarstwem, bo trzon czytelniczy głównych autorów Frądy i Katolika peel tworzą ludzie młodzi, i trudno, trzeba jakoś żyć z tą wiedzą>

Po drugie zaś nieprawdą zdaje się być wyświechtany slogan, iż tworzenie wspólnoty przewiduje odcinanie się od działań wspólnoty. Brzmi głupio? Bez jaj- działa od Kościoła Rzymskokatolickiego po Prawo i Sprawiedliwość.
Joanna Kluzik Rostkowska jest wisienką na torcie, ktora mowi "jestem wisienką, nadzienie i biszkopt brudzia ze mną nie piły".
Katolik Oświecony mówi: "ach ten Rydzyk, niesforny chłopak, ale zwróćmy oczęta ku Kościołowi Łagiewnickiemu".

Ta bardzo interesująca koncepcja formalno-intelektualna sprawia, że w zasadzie jedynymi grupami, które w tym kraju ewentualnie można rozliczać z czegoś takiego jak konsekwencja i przyzwoitość, pozostają ateiści, nieliczni przedstawiciele innych wyznań niż katolickie i przyjezdni.
Jak widać można palić i się nie zaciągać, cbdu.

środa, 13 października 2010

z życia celebrytów

No więc życie celebrytów to jedno z wielu żyć, jakie wiedziemy. Jest też życie rodziców, biznesłumen (ja!), pracowników mediów nieprzyjaznych (Stary), hałs menedżera (ja! ja!), życie członków ngosu (oboje) i takie tam.
Ta notka poświęcona jest celebrytom, jakimi stajemy się parę razy w roku, oczywiście wsobnie jestesmy nimi nieustająco i robimy to w tak dobrym stylu, że Edward Miszczak byłby się pochlastał, gdyby tylko wiedział, co traci.

Na początek klasyfikacja celebryta.
Istnieje parę typów celebryckich i klucz do 99% z nich jest oczywisty i nudny jak flaki z olejem: trzeba mieć wydatne gruczoły mleczne albo imponujący głos albo uprawiać seks na żywo w BigBrotherze albo chociaż być Tomkiem Kammelem. Albo przynajmniej jeść bigos na czas.
Tak czy inaczej żadne z powyższych nie dotyczy Starego ani mnie, więc musieliśmy poszukać jakiejś alternatywy.
My otóż jesteśmy celebrytami społecznymi i z misją, a wiec najgorszą z punktu widzenia mediów odmianą celebryty. Taki ani cycka nie pokaże, ani nie zaklnie szpetnie na rozdaniu Fryderyków.
Nie. Ta odmiana celebryty lubi i chce mówić, często ma nawet wiele do powiedzenia, dlatego jest bardzo szczęśliwa, kiedy na obiekt zajeżdża TeWe.
Celebryta z misją układa wówczas włosy i spicze, po czym wygłasza stand zawierający tak trudne wyrażenia jak "redefinicja pojęć dyskursu" czy "prymarna potrzeba każdego gatunku".
Następnie zasiada z napięciem do oglądania Faktów (choć tak naprawdę są to najczęsciej telewizje śniadaniowe) i widzi samego siebie zmieniającego pieluszkę osobistemu dziecku, gugającego doń oraz wycierającego z twarzy resztki kleiku wyplute przez rzeczone niemowlę.
ciepły głos z OFFu symultanicznie wykłada: "państwo X., szczęsliwi rodzice Krzysia poczętego in vitro, są polską rodziną..." lub coś równie epokowo odkrywczego, przy czym na pewno pojawi się hasło in vitro i szczęśliwi.
Dość często filmują też nasz kominek.

Tu następuje zmiana kadru i na ekranie pojawia się syte oblicze doktora Terlikowskiego, którego twarzy nie szpeci  kleik, a doskonała kompozycja wnętrza każe przypuszczać, że nikt nie guga po kątach ani nie zostawia tamże pieluch wypełnionych fekaliami.
Doktor Terlikowski mówi coś na kształt "redefinicji pojęć dyskursu" i "prymarnej potrzeby gatunku" dodając też obowiązkowo wyimki o braciach w wierze chorych na homoseksualizm, i wyimki o in vitro, ups: o współczesnej eugenice godzącej w fundament cywilizacji chrześcijańskiej.
Zamiast Tomasza T. może obocznie wystąpić celebrytka Joanna Najfeld lub pani z fundacji nazwa_dowolna_byleby_łacińska_i_z_krzyżem_w_logo, ale generalnie chodzi tam o to, że antykoncepcja to Holokaust, a szczepionki są produkowane z rączek i nóżek abortowanych szwedzkich płodów.
Ona też dostaje dwie minuty na redefinicję pojęć ideologicznych oraz prymarne potrzeby gatunku.


A teraz żarty na bok i skupmy się na pytaniach ważkich egzystencjalnie: dlaczego Terlikowski mówi, a my wyglądamy?
Oraz skąd to fatalne przekonanie rozmaitych redaktorów, iż społeczną życzliwość dla leczenia niepłodności zyskuje się pokazując rzewne obrazki rodzinne (z niebieskim kominkiem w tle) versus wypowiedzi osób o poglądach hm... oryginalnych i skrajnych?
Po pierwsze wynika to z przekonania, iż większość Polaków żyje w świecie kultury obrazkowej, z czym chwilowo nie chce mi się polemizować, więc uznam ten argument;
Po drugie- co wynika z pierwszego- robi się tak dlatego, gdyż redaktorzy ci są przekonani, iż naród polski jest narodem półgłówków, którzy z serwisu  zapamiętają jedynie ładną scenę rodzinną, a te wszystkie "in vitro to morderstwo" przepadną w mrokach ich nieświadomości oraz i tak nie wyjdą w sondażach. Dlatego trzeba inwestować w sceny, a nie w wypowiedzi;
Po trzecie dzieje się tak również dlatego, iż część myślących współobywateli wciąż całkiem serio wierzy w to, że koncepcje takie jak leczenie niepłodności czy promowanie świadomego rodzicielstwa są czymś tak odjechanie progresywnym i kosmicznym w naszym katolickim państwie, że lepiej nie mówić o nich głośno i szyfrować rewolucyjny przekaz w obrazku.

Generalnie mieszkamy w ścianie, jesteśmy Marsjanie.
Bycie rodzicem dziecka poczętego in vitro jest tak niebywale nietaktowne wobec prawicowego ekstremisty, że doprawdy brak słów na taką hucpę.
Co się zaś ekstremisty tyczy i jego publicznych werbalizacji światopoglądu, no to się samo przez się słyszy oraz rozumie w narodowej macierzy, gdzie każden w Boga wierzy.

Tymczasem, halo halo, Wielkie Obywatelskie Bum! czyli wyrzucenie do kosza ponad miliona podpisów przeciwko ustawie antyaborcyjnej miało miejsce w 1993 roku, a więc siedemnaście lat temu, zatem może już czas otrząsnąć się z traumy i rozważyć ponowną przymiarkę do koncepcji społeczeństwa obywatelskiego?

o cycach i innych demonach

co powinna uczynić matka lemingów, kiedy na pasku zadań odkrywa wpisane tam cudzą ręką hasła, cytuję, "cyce" oraz "sex"?
Mogłaby podejrzewać Starego, jednak gdyby Starego zainteresowania voyeurystyczne szły w kierunku cyców i sexu to prawdopodobnie nie zostałby nigdy Starym.
Wobec tego, tak, bingo, podejrzliwe Oko Saurona kieruje się na leminga lat dziewięć.
Leming wzięty na spytki wije się zrazu jak Piekarski na mękach, w końcu zwijając się w paroksyzmach wstydu (ach, kiedy to jeszcze człowiek potrafił się tak wstydzić, czasy, czasy...) przyznaje się do winy.
Teraz matka lemingów staje przed kwestią, ktora zadecyduje o losach wszystkich przyszłych różowych pogadanek: jak sprawę rozwiązać? Zawstydzić? Odwołać się do poczucia przyzwoitości? Pogrozić palcem? Napomknąć o ślepocie, jąkaniu się i wypadaniu włosów? Wprowadzić pojęcie grzechu śmiertelnego powodując, że przyszłe życie seksualne leminga na wieki zostanie nadtrawione tą rozkoszną mieszanką poczucia winy i masochizmu?
W końcu  matka lemingów przypomina sobie, że jest przecież socjalistką:
"synu, czy masz świadomość, że za każdym erotycznym zdjęciem stoi wyzysk kobiet i mężczyzn upokarzanych i przymuszanych do tej pracy?!"


Na jakieś dwa lata starczy. Potem może wprowadzimy jednak ten grzech śmiertelny.
Zresztą i tak wkrótce zorientuje się, że wystarczy po prostu wpisać "cyce" w google, a nie w pasek adresowy.