Postanowiłam każdą notkę zaczynać słowem wskazującym na to, iż wiem, kto to był Kopaliński, i że redagował Słownik Wyrazów Obcych. Mam przejściowy problem z samooceną, będę się więc autoterapeutyzować, i tak mi dopomóż Buddo i wszyscy nieświęci ateiści.
Zbliża się czas, w którym naprawdę będę musiała napisać coś o naprotechnologii, ale odwlekając tę przykrą chwilę poświęcę dziś notkę eklektyzmowi moralno-filozoficzno-teologiczno- <dowolne wpisać> w obrębie polskiego KK, który to eklektyzm pozwala, zdaniem hierarchów polskiego KK, mieszać się do polityki.
Notka będzie się poza tym eklektycznie ślizgać po eklektycznie dobranych tematach, gdyż drobiazgowość w tej akurat kwestii skończyłaby się dziełem na miarę "W poszukiwaniu straconego czasu", a ja po pierwsze nie zamierzam spożywać magdalenek (nie lubię), po drugie muszę rano wstać do dziecka.
No to odpalamy.
Człowiek podobno zaczyna się od poczęcia. Napisałam "podobno", gdyż- tu forumowicze Frądy przeżyją nieprzyjemne zaskoczenie- nikt tego nie ustalił ostatecznie, a prawdy są zasadniczo dwie: naukowa ("poczęcie jest procesem"- tu polecam interesujący casus prawa niemieckiego w kontekście in vitro i preembrionów) oraz religijna ("człowiek zaczyna się w momencie połączenia plemnika z komórką jajową"- wersja Kościoła Rzymskokatolickiego Anno Domini 2010, co zaznaczam, bo całkiem możliwe, iż w kolejnej dekadzie okaże się, że sam pojedyczny plemnik również wykazuje właściwości metafizyczne, czego oczywiście dowiodą bezstronni i uznani naukowcy, zupełnym przypadkiem także członkowie Opus Dei. Poza wersją katolicką mamy też wersję żydowską i muzułmańską, które sytuują moment powstania człowieka na 40 dzień po zapłodnieniu).
Skoro wiemy już, kiedy mniej więcej zaczęliśmy istnieć jako jednokomórkowa forma życia zwana człowiekiem, (jednokomórkowiec to wersja uberkosher czyli preembrion) zastanówmy się, kiedy istnieć przestajemy.
Kiedy umrzemy- banalne, prawda?
Ale ale. Co to znaczy umrzeć? Oddać ostatnie tchnienie? Odłączyć kabelek od respiratora? Doświadczyć śmierci pnia mózgu?
Prawdopodobnie- biorąc pod uwagę wielką ostrożność Kościoła Katolickiego jeśli idzie o ustalanie początku życia- ostateczny, definitywny i niezbity koniec tegoż życia powinien nastąpić między pierwszymi oznakami oddzielania się tkanek miękkich od kości, a zdecydowaną koniecznością wywietrzenia pomieszczenia, w ktorym znajdowałby się obiekt naszych obserwacji.
Na szczęście dla transplantologii skomplikowana kwestia zakończenia ludzkiego życia doczekała się osobnej encykliki Humanae Vitae, w ktorym Jan Paweł II wprowadza rozróżnienie między "rezygnacją z uporczywej terapii", a eutanazją.
Otóż, drogi Czytelniku, jednokomórkowa forma życia zwana zarodkiem posiada tak silnie dowiedzione prawo do życia, że jej a) powstanie in vitro b) zamrożenie c) wyrzucenie, jeśli obumarła, narusza niepodważalne prawo człowieka do życia.
Co ciekawe niepodważalnego prawa do życia nie narusza odłączenie od respiratora wielomilionowego zbioru komórek zwanego człowiekiem dorosłym.
Podsumowując słowami pieśniarki Natalii Kukulskiej: im więcej ciebie, tym mniej (masz prawa do życia).
W interesie każdego z nas leży przeto nabycie umiejętności czasowego redukowania się do formy preembrionu celem skutecznego lobbowania i wymuszania na parlamentarzystach dowolnej ustawy.
Nic bowiem tak silnie nie oddziaływuje na emocje i intelekt Posła na Sejm RP, jak argument ludzkiego zarodka.
Tak, też uważam, że to smutne, że oni biorą za to publiczne pieniądze.
Idźmyż dalej:
Wyruszenie na wojnę celem uśmiercenia tam maksymalnej ilości wielokomórkowych zbiorów komórek zwanych "żołnierzami wroga" także jest zgodne z prawem do godności i życia, które posiada każdy człowiek, a to dlatego, że w tym przypadku człowiek (to znaczy ten dobry człowiek, a nie ten zły żołnierz wroga) broni własnego życia oraz życia żonki i dziatek pozostawionych w domu. I af kors ojczyzny, ojczyzny bronimy zawsze.
W tym miejscu należy rozważyć, iż każda armia, niezależnie od tego, czy jest agresorem czy zaatakowanym, posiada w swych szeregach kapelana, który sankcjonuje rozlew krwi posiadaniem licencjonowanego Boga Dobrych Ludzi na wyłączność.
Oczywiście dokonuję teraz wstrząsającej wulgaryzacji tematu spłaszczając go i niedoceniając głębi subtelności zawartych w Mense Maio i Evangelium Vitae.
Na swoje usprawiedliwienie mogę rzec, iż, jako ateistkę, interesują mnie wyłącznie zimne i laboratoryjnie wypreparowane fakty, a te są następujące:
- wojny istnieją, kapelani również, a życie ludzkie posiada wartość zmienną w zależności od tego, czy należy do wroga czy dobrego człowieka, oraz w zależności od ilości reprezentujących je komórek (im mniej tym lepiej);
- prawo do życia posiadane przez ludzki embrion, który w 7 przypadkach na 10 nie posiada potencjału stania się człowiekiem, jest niekwestionowane i stoi ponad prawem osób niepłodnych do leczenia niepłodności, natomiast człowieka dorosłego można odłączyć od aparatury podtrzymującej życie, gdyż transplantologia jest nadzieją medycyny.
Ktoś tu widzi jakąś niekonsekwencję?
Przejdźmy teraz do czasów zupełnie współczesnych i aktualnej interpretacji pojęć "zabójstwo", "morderstwo", "śmierć" w kontekście in vitro.
No więc naprawdę skrótowo na temat każdego z nich:
- morderstwo: nie zachodzi
- zabójstwo: nie zachodzi
- śmierć: zachodzi, gdyż należymy do gatunku o bardzo wysokim współczynniku selekcji ewolucyjnej.
Mamy to szczęście, że jesteśmy płodni przez 12 miesięcy rok w rok, w odróżnieniu do, mam nadzieję że nikogo nie urażę porównaniem, psa.
Jednakże ten przywilej dostępny niektórym gatunkom (dzielimy go, mam nadzieję że tym bardziej nikogo teraz nie urażę, również ze świnią) oznacza także pewne koszta.
Permanentna płodność- tak, ale za cenę wysokiego współczynnika selekcji.
Jak to rozumieć? Na 10 ludzkich zarodków jedynie 2-4 mają potencjał stania się człowiekiem. Pozostałe są obciążone wadami letalnymi i zostaną poronione jeszcze w jajowodzie (przed implantacją).
Niewielka część będzie poroniona po implantacji.
Zatem- tak. In vitro, podobnie jak zapłodnienie in vivo, nieodwołalnie się wiąże ze śmiercią zarodków, jednak nie z uśmiercaniem zarodków.
Zakładam, że rozróżnienie jest jasne.
A teraz wprowadzimy pojęcie Teologicznego Prawa Wyjątku.
Prawo wyjątku to jest takie prawo, ktore mówi, że nawet jeśli wszystkie x są równocześnie y, to jednak znajdują się takie x, które oznaczają q, a nie y, i należy to zaakceptować, bo, kurwa, tak!
Do innych Praw Wyjątku należą pozostałe procedury medyczne niewiążące się z medycyną prokreacyjną, w tym także hodowle komórkowe wyprowadzane z linii hodowlanych po abortowanych płodach oraz przeszczepy transgeniczne (przeszczep serca świni w ludzką klatkę piersiową nie narusza, zdaniem etyków KK, godności kogokolwiek. Choć chyba świni o zdanie nie pytano, jak sądzę).
Znajomość Prawa Wyjątku jest szczególnie pomocna w sytuacji, w której musimy wyjaśnić, dlaczego jedno z zeł procedury in vitro (ona jest w ogóle zua zua ta metoda, niczym matrioszki z Breżniewem: zło w źle i zło w tym drugim źle. I tak aż do najmniejszej matrioszki) polega na tym, iż kobieta jest poddawana stymulacji, a stymulacja jest zła, bo jest nienaturalna, boli, i w dodatku może wystąpić OHSS*, i dlaczego jednocześnie podawanie cytostatyków w chorobie onkologicznej jest moralnie dobre, choć także jest nienaturalne, boli, występują przy tym skutki uboczne, a do tego niestety nie mamy gwarancji wyzdrowienia?
Gdybyś więc, Drogi Czytelniku, zdążył w tzw. międzyczasie utoczyć sobie na języku okrągłą odpowiedź "leczenie często boli, mimo to nadal jest leczeniem", chciałam Cię poinformować, że nie masz racji.
Metoda in vitro albowiem wg czołowych prawicowych publicystów nie jest leczeniem, a jeśli WHO twierdzi, ze owszem, jest, to tym gorzej dla WHO.
Wiadomość, iż niepłodność jest w ogóle chorobą i ma nawet numer (n97) na liście Światowej Organizacji Zdrowia, najczęsciej wywołuje u nich leciutką konsternację. Na szczęście są silni i w ciągu dwóch minut zbierają się w garść, po czym oznajmiają wyzywająco, że znane im źródła (prof. Bogdan Chazan na przykład. Albo arcybiskup Hoser) twierdzą co innego.
Drżyj więc Światowa Organizacjo Zdrowia! Polscy biskup i położnik szykują merytoryczny desant. Życzmy im powodzenia, przyda się.
* Zespół Hiperstymulacji
Im dłużej to analizujemy, tym bardziej się upewniamy, że cały ten filozoficzny galimatias ma jednak najwięcej wspólnego z teoriami dystrybucji władzy, zaś zupełnie mało z prawdą medyczną i naukową.
Ale zostawmy ten drażliwy temat i wróćmy do śmierci embrionów:
Tak, ona jest faktem. W każdym rozrodzie. Naturalnym i pozaustrojowym.
To zaś oznacza, że jeżeli uważamy siebie za intelektualnie uczciwych Obrońców Życia, to powinniśmy rozstrzygnąć między dwiema koncepcjami:
1. dalej utrzymujemy, iż naturalne równa się dobre i co w jajowodzie złączone tamże ma pozostać. Jesli tak to wprawdzie zachowamy swój sprzeciw wobec metody in vitro (nienaturalna), ale będziemy przeciwni tej metodzie nie dlatego, że giną przy niej zarodki (śmierć zarodków jest nie do uniknięcia dla każdego, kto współżyje), a tylko dlatego, że dokonuje się poza ustrojem.
Przy okazji powinniśmy się też wyrzec każdej dowolnej techniki medycznej poza ziołolecznictwem, jako niezgodnej z prawem boskim wyrażanym przez prawo natury.
2. zmieniamy zdanie i postanawiamy zauważyć, iż natura nie zna pojęcia moralności, gdyż stanowi inną kategorię niż kultura. Jeśli zarodek ma wadę letalną to nawet modlitwa do św. Judy, patrona spraw beznadziejnych, nie pomoże. Tak, jak człowiekowi, któremu obumarł pień mózgu, nie pomoże już czytanie kojących opowieści w celach terapeutycznych.
Natomiast Kościół Rzymskokatolicki zdecydował się na wariant trzeci:
Naturalne jest dobre i wyraża wolę boską tam, gdzie Kościół zdecydował się to w ten sposób interpretować. W pozostałych obszarach wolę boską wyraża to, co kulturowe i nie ma w tym sprzeczności, gdyż ostateczną wykładnią woli boskiej jest Kościół Rzymskokatolicki ze szczególnym uwzględnieniem polskiego episkopatu.
Stąd kobieta roniąca co cykl jest dobra (ronienie jest zgodne z naturą, o ile odbywa się w jajowodzie i macicy), ale kobieta tracąca zarodek poza jajowodem jest grzesznicą.
Teraz dodatkowo skomplikuję:
Mamy 2 kobiety z niedrożnymi jajowodami. Ta druga podchodzi do zabiegu ivf, omijamy przeszkody mechaniczne, jest ciąża.
Ta pierwsza natomiast jest praktykującą katoliczką, więc wzdraga się przed metodą in vitro, w związku z czym uparcie współżyje naturalnie, dzięki czemu co najmniej kilka razy w roku roni swoje zarodki, a ciąży utrzymać nie może (dla osób repetujących z biologii: średnica komórki jajowej jest o wiele większa niż średnica główki plemnika, co oznacza, że przy niedrożnych jajowodach plemniki najczęściej docierają do jaja i zapładniają je, ale zarodek, który musi teraz jajowodem przedostać sie do macicy, utyka gdzieś w zwężonym jajowodzie i tam obumiera. Zatem niedrożność jajowodów to nie tylko formalna przeszkoda do utrzymania ciąży, ale de facto poronieniowa recydywa).
Mogłaby się zabezpieczać, ale nie może, gdyż antykoncepcja jest niemoralna. Mogłaby podwiązać jajowody, ale to wystąpienie przeciwko prawu boskiemu.
Może przestać współżyć, ale to oznaczałoby wzięcie współodpowiedzialnosci za wystawienie męża na pokusę zdrady, a przecież są wzajemnie odpowiedzialni za swoje zbawienie.
Co jeszcze może zrobić katoliczka z nieoperowalną niedrożnością?
Może popełnić samobójstwo- a nie, to też grzech.
Wydaje się zatem, że wyjściem optymalnym byłoby przypadkowe popadnięcie w stan wegetatywny.
Oczywiście te wszystkie perspektywy wystąpiłyby tylko wtedy, gdyby praktykująca katoliczka uznała, iż jej cykliczne poronienia mogą być czymś niemoralnym, gdyż na przykład łamią prawo zarodka do zapewnienia mu możliwości przeżycia.
Ale halo! Na szczęście mamy polski episkopat, który mówi: "ronisz w jajowodzie? Zostaniesz zbawiona!".
Tylko chwila, czy sekundę wcześniej nie toczyliśmy boju na transparenty i Bogurodzicę przywołując prawo zarodka do życia? Przemożne pragnienie czterech blastomerów do bycia urodzonym? Czyż poseł Piecha nie krzyczał przed minutą "każdy z nas był zarodkiem!"?
Tak, istotnie, padło takie hasło.
Teraz trzeba je więc dookreslić: jedynie zarodek powstały in vitro ma niezbywalne prawo do bycia narodzonym i naplucia swojemu rodzicielowi w twarz za to, że został niegodnie poczęty w szkle.
Zarodek poczęty w jajowodzie ma wartość wsobną równą zero moralnych złotych, może być roniony co cykl, może być spuszczany do kanalizacji i nie trzeba mu zapewniać możliwości zagnieżdżenia się w endometrium.
Ktoś zdziwiony?
Na wypadek, gdyby jednak ktoś nie był jeszcze świadom, że jesteśmy świadkami gigantycznej farsy, a w calej sprawie nigdy nie chodziło i nie chodzi o żadne prawa zarodka i jego godność człowieczą, to zacytuję gwoli podsumowania ubiegłotygodniowy wywiad z rzecznikiem episkopatu, księdzem Longchamps De Berier:
Robert Mazurek: to co z zamrożonymi embrionami?
To sytuacja nie do rozwiązania
Więc lepiej, żeby umarły niż były adoptowane?
nie można tak postawić tej sprawy
można
To niemądre pytanie
Nie ma głupich pytań są tylko głupie odpowiedzi
Oba te wyjścia są niemoralne, adopcja również, a Kościół nie może przyzwalać na działanie niemoralne i złe. Byłoby to traktowanie kobiety jak inkubatora
No nie, kobieta sama by decydowała, czy chce donosić taką ciążę. Byłaby więc podmiotem, a nie przedmiotem
Nie ma godziwego rozwiązania tej sytuacji
Więc umywamy ręce?
To nie tak. Po prostu jest zasadnicza różnica między sytuacją, kiedy podejmujemy, a kiedy nie podejmujemy działania. Gdy podejmujemy wtedy ponosimy odpowiedzialność.
Proszę się nie gniewać, ale jak na prawnika to zawstydzająco bzduny argument. Gdybym zakrztusił się i zaczął dusić, a ksiądz nie podjąłby żadnego działania i nie pomógł mi, to też poniósłby ksiądz odpowiedzialność.
A co kazałoby mi panu pomóc? Z czego wynikałby ten obowiązek?
Zdaje się, że z prawa, ale z pewnością miałby ksiądz obowiązek moralny
A z czego wynika obowiązek wyciągania tych embrionów z zamrożenia? Jaka byłaby podstawa normatywna tego?
Chęć uratowania ich.
Jeśli wyjmiemy te embriony ze stanu zamrożenia, to wiele z nich możemy uśmiercić.
W ten sposób uśmiercimy wszystkie
Chyba jedynym wyjściem jest tu zadbać o utrzymanie ich dalej w zamrożeniu. Nie myśmy je powołali do życia i nie my je zamroziliśmy. Tysiące zamrożonych embrionów to sytuacja nie do naprawienia"
Yep, kaniec, the end, kurtyna, Franciszek Longchamps de Berier przemówił.
W tym miejscu dodam, że na świecie żyje obecnie ponad 400 000 ludzi, ktorzy swoje życie, spełnianie planów i marzeń zawdzięczają jedynie temu, że ich rodzice wrócili po nie do klinik i podeszli do criotransferu. W tej liczbie zawiera się ok. 3000-4000 tysięcy polskich dzieci.
Mrożenie przez pierwszych pieć lat jest niemal **bezstratne dzięki technice witryfikacji (w odróżnieniu od techniki slow freezing stosowanej dotychczas). To znaczy, że zamrożone zarodki mają takie same szanse na życie jak zarodki świeże. Najstarszy udany kriotransfer zakończony urodzeniem zdrowego dziecka pochodził z zarodka zamrożonego przez 21 lat. Była to adopcja prenatalna.
** margines błędu statystycznego
Podsumowując: zarodek, ta krucha istota z prawem do życia, ktorej głosik (wydobywający się z zamrażarki) słyszy nocami poseł Gowin, powinna zdaniem eksperta episkopatu do spraw etycznych zostać skazana na wieczne życia mrożenie, gdyż "nie on ją powołał do życia i zamroził", więc srał pies prawo do życia, umywamy ręce jak Piłat, może załapiemy się do jakiegoś innego credo.
Tyle na temat bezwzględnej wartości ludzkiego życia zaczynającego się podobno od połączenia gamet.
Ponieważ przynajmniej część polskich hierarchów stanowią ludzie doskonale wykształceni, odrzucam po namyśle teorię, iż błądzą, bo są niedouczeni.
Otóż nie, łgarstwa na temat mordowania i zabójstw biorą się prawdopodobnie wyłącznie stąd, iż sama teoria godnego poczęcia, odarta z nośnych haseł o aborcji, selekcji i morderstwie, jest żałośnie niewystarczająca, aby przekonać społeczeństwo, iż powinno być przeciwne zapłodnieniu in vitro.
Gdyby bowiem poprzestano na samej godności poczęcia i koncepcji "dziecka jako daru" rychło okazałoby się, iż istnieje potężna grupa katolików, ktora po przemyśleniu tematu mówi "nie, no zaraz- rozumiem, gdyby szło o mordowanie kogoś czy cudzą krzywdę. Ale odmawiać ludziom rodzicielstwa w imię godności rozumianej jako wytrysk w pochwie? Bez jaj!".
A posłanka Teresa Wargocka, PiS, referująca tydzień temu ustawę o całkowitym zakazie wykonywania metody in vitro i przewidującą karę pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat dla lekarza leczącego tą metodą, na mój obszerny mail informujący Ją mniej więcej o tym, co wyżej plus odniesienia źródłowe do WHO, ESHRE i HFEA, odparła z godnością "mamy widocznie inne źródła informacji".
Toś mi przygadała, Tereska! A co, chłopaki na piotrzeskardze peel zapomnieli wspomnieć o współczynniku naturalnej selekcji?
Ten kto nie jest za aborcja jest za nią, kto wymyśla kare śmierci, sam musi zostać zabity.Po co ludzie piszą w internecie, przecież nic to nie zmeni, jakie uczucia na papier. Ludzie uważają się za śiwętyc h, a ktoś był kiedyś zły na kij, którym dostał, a nie na tego który nim władał, bo jaq byłem, a ktoś kiedy kolwiek był zazdrosny o boga, żę do niego modlą się też inni ludzie bo ja byłem, junior.zych@wp.pl
OdpowiedzUsuńTo ja może podrzucę jeszcze parę argumentów do tłuczenia przeciwników w dyskusji:
OdpowiedzUsuń- Zarzut że in-vitro to nie leczenie i że to niedopuszczalna ingerencja techniczna proponuję odbijać dializą. Tak samo nie leczy ona przyczyny, tak samo wiąże się ona z wyciąganiem czegoś z organizmu na zewnątrz, manipulacją techniczną tym co wyciągnięte i wkładaniem tego znowu do środka. Kto spróbuje zakazywać dializy?
- Służący do odbicia dializy argument, że dializa "aż" ratuje życie, a in-vitro służy "tylko" do rozmnażania można pięknie i niezbijalnie utłuc z pozycji katolickich. Otóż według doktryny katolickiej rozmnażanie jest ważniejsze od życia - patrz przedkładanie życia nienarodzonego dziecka nad życie jego matki. Parę razy użyłem tego argumentu w dyskusji z fanatykami - to jest nie do odbicia, nikt nawet nie próbuje. Tu się nawet nie da zasłonić tekstem o innych źródłach informacji.
- Argument o "nienaturalności" zapłodnienia pozaustrojowego można z łatwością odbić tym, że spora część przyrody zapładnia się pozaustrojowo. A dyskutant nie uważał na biologii w szkole.
Pozdrawiam
http://cmos.blox.pl
"To byłoby traktowanie kobiety jak inkubatora" - miszcz! :D
OdpowiedzUsuń@CMOS
OdpowiedzUsuńSęk w tym, że argumenty biologiczne w ogóle nie biorą udziału w tej rozgrywce, choć to od nich zaczyna się niemal każdy prolajferski artykulik, zresztą wystarczy zerknąć na Frondę, aby przekonać się, że publikacja publikację publikacją pogania.
Odarte z ozdobników sedno składa się z dwóch częsci:
1. argument godności aktu małżeńskiego
2. koncepcja dziecka jako daru
Obie te kwestie wynikają bezpośrednio ze skomplikowanej doktryny teologii ciała i dla nie-katolika (albo katolika niedzielnego) są zupełnie bez znaczenia, gdyż ich zwyczajnie nie rozumie.
Dlatego też wprowadza się proste opowiastki zastępcze medyczno-filozoficzno-naukawe, co powoduje, że celność w zbijaniu argumentów oponenta nie ma finalnie żadnego znaczenia, bo na końcu i tak usłyszysz "ale dziecię poczyna się w chłodzie szkła laboratoryjnego, a nie w cieple łona matki" by Urszula Dudziak, dr KUL.
@a.
OdpowiedzUsuń"co powoduje, że celność w zbijaniu argumentów oponenta nie ma finalnie żadnego znaczenia"
No i właśnie dlatego jedyną możliwością skutecznego przywalenia jest naprowadzenie dyskutanta na "wyższość życia nad rozmnażaniem" i dobicie tym, że doktryna katolicka ma to odwrotnie.
Ale oczywiście daje to głównie własną satysfakcję, bo doskonale wiem że nawet wykazanie sprzeczności doktryny nie spowoduje przekonania fanatyka. Ale jest nadzieja że ktoś inny, kto dyskusję czyta to dostrzeże i da się chociaż trochę przekonać. A przecież chyba właśnie po to wchodzimy do gniazd fanatyków i drażnimy ich dyskusją z ich tezami.
@Autorka
OdpowiedzUsuńNie widziałem celniejszego podsumowania retoryki katolickiej niż to w Twoim ostatnim komentarzu. To rozpaczliwe szukanie medyczno-biologicznych przyczyn dla swoich poglądów kończy się uciekaniem w ideolo, gdy biologii nie staje.
Super blog! Choć nie zawsze ze wszystkim się zgadzam, trzymaj tak dalej.