piątek, 9 grudnia 2011

świadomość psuje imprezę


Pierwszym obiektem, który rzucił mi się w oczy na izbie przyjęć stołecznego szpitala okulistycznego, był drewniany krzyż. Ale pomyślałam sobie, że ulegam wizualnej nadwrażliwości, w końcu w najbliższym otoczeniu znajdował się także automat z kawą i batonami, dalej ławeczki oblegane przez pacjentów, w końcu tablice dydaktyczne z precyzyjnymi rysunkami ludzkiego oka, w tym zdjęcia z zabiegów usuwania zaćmy. (niestety obejrzałam Psa Andaluzyjskiego, tę traumę zabiorę ze sobą do grobu)
Parę godzin później położyłam się na nieskalanie białym łóżku, nad którym wisiał kolejny krzyż.
W ramę okienną ktoś wsunął święty obrazek z aniołem stróżem, dwie sale dalej huczała "Koronka do Bożego miłosierdzia" nadawana w paśmie 89.0 UKF.

Następnego dnia był piątek.
Tu krótka dygresja: obiadowym daniem w czwartek była świńska wątroba, do tego mokra marchewka, z której ktoś mozolnie usunął wszelkie potencjalne witaminy w długotrwałym procesie rozgotowania. Kolację stanowiła pasztetowa w asyście dwóch kromek chleba. Bez masła.
Pomyślałam, że to jakaś żena, mega żena. Błąd. Po prostu nie znałam wówczas jeszcze żywieniowych standardów oddziału neurologii, ale o tym potem.
Tak czy inaczej w piątek szpitalny wózek przywiózł mi mintaja w postaci pasty (nazywała się "filetem rybnym"), a jadłospis oznajmił ołówkowym dopiskiem "piątek- dzień postny".
Chwilę trwało, zanim skojarzyłam, dlaczego dzień postny i o co chodzi.
Potem spędziłam parę dni w domu i najadłam się szynki, szarlotki i innych tam, więc uraz zaczął mi mijać. Ale w następny czwartek zameldowałam się na przywołanej już neurologii i Standard Wyżywienia Placówki Publicznej powitał mnie ponownie piątkowym dniem postnym (morszczuk gotowany, ser biały na śniadanie, dwie połówki jajka na kolację) oraz krzyżami na a) izbie przyjęć b) oddziale c) każdej indywidualnej sali.
Święty obrazek tym razem był wetknięty za szybę okienną, i był to św. Dominik Savio. W gabinecie zabiegowym uśmiechała się natomiast święta Rita.

Tak w ogóle nie przepadam za spożywaniem padliny, nie jestem też szczególnie wrogo nastawiona wobec świętych obrazków. Niemniej moje krytyczne uwagi związane z proponowaniem wyżywienia według reguł prawa kanonicznego, w placówce publicznej, napotkały na takie oto komentarze:


czemu ten postny dzień komuś przeszkadza. Czy gdyby kluski z serem były w środę, a nie w piątek to by było ok?

Coraz częściej spotykam się z tym, że respektowane są prawa wegetarian i w wielu miejscach (szpitalach, na konferencjach, w niektórych przedszkolach) można zamówić posiłki wegetariańskie, więc jeśli ktoś ma jakieś inne szczególne potrzeby żywieniowe, np. koniecznie mięso w piątek, to może po prostu trzeba to zgłosić?;)


Rozumie Kochana Publisia, w tym kraju mięsożerców z zasmażką i smalochem, zrzucaniem sadła po świętach bezbożnego najedzenia, wszechobecnością parówek i pasztetów w menu szkół, przedszkoli i szpitali, upomnienie się o kotlet w piątek jest  s z c z e g ó l n ą   potrzebą żywieniową. Być może zostanie nawet uwzględnione, jeśli ładnie poproszę. Poinformowano mnie też, że nie powinnam się ciskać o zasadę neutralności światopoglądowej w miejscach publicznych, bo ostatecznie jej złamanie działa na moją korzyść: im mniej mięsa zjem tym lepiej dla mojego żołądka i wątroby. Generalnie zgadzam się (uważam, że słowo "kiełbasa" brzmi gorzej niż "kurwa", nie mówiąc o jedzeniu), ciekawam jednak, czy wszyscy ci piewcy postnego piątku śpiewaliby tak samo, gdyby w szpitalach oferowano im z rozdzielnika jedzenie halal lub koszerne motywując to troską o trzustki pacjentów?

Ale idźmyż dalej. Kilkanaście dni później zostałam zaproszona do rozmowy w mediach. 
Redaktor prowadzący zapytał potwierdzająco "Pani jest katoliczką, prawda?". Odpowiedziałam "jestem ateistką".
Ponieważ redaktor był swoim człowiekiem, skwitował to śmiesznym żartem "no tak, ale nigdy nie wiadomo, kiedy się wpadnie pod samochód".
Nie był to koniec rac dowcipu wystrzelonych tego wieczoru.
Poza redaktorem błyszczał także ojciec Jacek Norkowski, zaproszony do studia dominikanin. Kiedy 22latka urodzona dzięki in vitro zwróciła się do niego w swojej wypowiedzi jednorazowo per "proszę pana", wywołało to natychmiastową i dość agresywną reakcję "proszę do mnie mówić "proszę księdza", to tylko w Polsce są takie dziwne obyczaje, ja bywam w innych krajach, i nie powinno się tak mówić". 
Poza anteną padła też wzmianka o podstawach kultury, niestety dorosłe dziecko z in vitro, zdaniem ojca Norkowskiego, nie opanowało.
Abstrahując od protokołu nakazującego faktycznie zwracać się do księdza per "proszę księdza", przeciętni użytkownicy kultury nie muszą zdawać sobie z istnienia tego protokołu sprawy, stąd nie spotkałam się dotąd w nieoficjalnych wypowiedziach z tytułowaniem imamów szyickich "ich świątobliwością", podobnie jak nie spotkałam się ze zwróceniem uwagi na nieprotokolarną tytulaturę w takim przypadku. 
Wydawałoby się, że grzeczne "proszę pana" powinno wystarczyć w rozmowie nieposiadającej rangi oficjalnej czy dyplomatycznej, otóż nie.
Pikanterii sytuacji dodał fakt, że pani zwracająca się do zakonnika per "proszę pana" wyjaśniała w swojej wypowiedzi właśnie okoliczności, z powodu których księża są dla niej panami, a nie przewodnikami duchowymi: kiedy miała kilka miesięcy jej rodzice zwrócili się do proboszcza z prośbą o udzielenie córce sakramentu chrztu świętego otrzymali odpowiedź, że sakrament nie może zostać udzielony, gdyż dziecko jest urodzone in vitro i jako takie nie posiada duszy.
Zakonnik nie omieszkał podzielić się refleksją, że tego typu opowieści są zazwyczaj przesadzone i nieprawdziwe, co nie zmienia faktu, iż dzieci z in vitro są mordowane, po czym na jednym wydechu zapytał "Karolino, czy chcesz przyjąć chrzest święty?".
Odpowiedziała "szczerze? Nie, nie chcę" i całe szczęście, bo sytuacja była już wystarczająco niezręczna i odczuwałam gwałtowną potrzebę rozejrzenia się za miednicą.
Nikt z obecnych nie zareagował na żaden z tekstów.
Przecież były przezroczyste i niedyskryminujące.


No, ale ostatecznie dowiedziałam się, że stwarzam rozliczne problemy, bo do szpitala ludzie idą się leczyć, a nie modlić, zaś polska historia jest historią wielkiej Polski katolickiej. Kościół natomiast kocha wszystkie swoje dzieci, nawet jeśli początkowo były podejrzewane o brak nieśmiertelnej duszy.
Zyskałam także wiedzę, że życie ateisty jest płaskie i beznadziejne, skoro nie wierzy w życie pozagrobowe. Pytano mnie niejednokrotnie, czy w ogóle uznaję  m o r a l n o ś ć, skoro jestem ateistką. Jak wiadomo, dopóki Mojżesz nie zszedł z góry ludzkość uprawiała kanibalizm, parzyła bez opamiętania i zarzynała toporkami. W krajach bez korzeni judaistycznych i chrześcijańskich przypuszczalnie nadal to robi, skoro buddyści czy krisznaici nie stosują zasad starotestamentalnego dekalogu.
To nie są jednak stwierdzenia biczujące polskich katolików. Wskazują jedynie na to, że żyjemy w kraju o wysokim zagęszczeniu matołów na kilometr kwadratowy, w czym przyjęta przez polski Kościół Katolicki formuła kościoła inkluzywnego wydatnie pomaga.




Żeby zostać katolikiem w Polsce potrzeba dać się zanieść- z fioletowym od gencjany pępkiem i bezzębnymi ustami- do najbliższego kościoła. 
Przez najbliższych kilka lat masz spokój, wklejasz kolorowe obrazki do zeszytu od religii, oglądasz animowane przygody Józefa i jego braci.
Osiągasz ósmy rok życia, zastanawiasz się, czy lepiej zażądać od kasiastych chrzestnych zestawu WII Band Hero, czy bardziej opłacalna będzie wyreżyserowana pokora, lekkie zawahanie, opuszczone oczy "pragnąłbym i-poda, ale to tyle pieniędzy... ucieszę się z różańca".
Od bierzmowania dzieli Cię kilka lat, spędzisz je na lekcjach religii i wysłuchasz pierdół o NPRze (idioci), Niemym Krzyku (robi wrażenie), pedalstwie i lesbijstwie (postanowisz się zgodzić z tezami) i szczęśliwie dobijesz do brzegu przyjęcia Ducha Świętego. 
Zawahasz się, czy przyjąć imię Zdzisława (będzie ubaw, hy hy) czy lepiej poprzestać na cieszącej się dobrą opinią wśród tradycjonalistycznych ciotek Faustynie. Faustyna może dać większe profity rodzinne i społeczne, od razu widać, że traktujesz sprawy wiary poważnie.
Teraz czeka Cię parę, paręnaście lat spokoju. Będzie sporo studenckich popijaw i niezobowiązującego bzykanka, raz w roku kolęda (pamiętaj o formie "proszę księdza" i dyplomatycznych odpowiedziach na pytania proboszcza, nie będzie Cię nękał pierniczeniem o zachowywaniu czystości).
W końcu rodzina zacznie naciskać na rytualną popijawę pod ozdobną planszą "Boże, pobłogosław młodą parę", więc odbębnisz nauki przedmałżeńskie (łatwizna, musisz tylko siedzieć cicho, a podczas spotkania w poradni parafialnej odpowiadać wieloznacznymi "mhm") i  zaciągniesz kredyt na śnieżnobiałą suknię ślubną. Potem przysięga i to już wszystko.
Zanim ponownie przekroczysz bramy kościoła jako główny bohater minie, przy dobrych wiatrach, kilkadziesiąt lat. Będą Ci śpiewać o tym, że anielski orszak przyjmie Twoją duszę, a zgromadzone dzieci i wnuki, którym oczywiście przekażesz tradycyjne katolickie wychowanie, opłaczą Twoją śmierć.


Mogą być też inne scenariusze nieomówione w tej notce. Możesz być buddystą albo protestantem. Możesz zostać też katolikiem ortodoksyjnym, chodzić na marsze w obronie życia, przewodzić ruchowi SoliDeo i codziennie z satysfakcją naciskać bolący ząb swojego fundamentalizmu stwierdzając, że jesteś prześladowany przez świeckie otoczenie. To może być niezwykle twórcza i satysfakcjonująca przygoda, bo otaczać będą Cię ludzie o tym samym nastawieniu i wysokim współczynniku misyjności. Będziecie razem jeździć na spływy, chodzić na pielgrzymki i spotkania modlitewne. Dostaniesz od nich wiele wsparcia, a po czterdziestce napiszesz książkę o homoseksualistach w kościele (kościół nasza matka kocha wszystkich, ale aktywni seksualnie pedzie wypierdalać) albo o przygotowaniu do życia w rodzinie, za którą zapłaci Ci MEN.


Zostały już tylko dwa warianty.
Możesz niestety zostać także katolikiem świadomym. Będziesz mieć przesrane. Będziesz mieć przesrane tak bardzo, że bardziej przesrane będzie mieć już tylko polski ateista.
Podczas rozmów towarzyskich będziesz uchodzić za dziwoląga badającego sobie, a fuj!, śluz płodny i odmawiającego stosowania pigułek antykoncepcyjnych. Jeśli będziesz na tyle głupi i dodasz, że szanujesz prawo innych ludzi do podejmowania indywidualnych wyborów w swoim życiu, ale sam czujesz się zobowiązany do wierności Kościołowi, zaczniesz budzić pewien niepokój, bo nikt nie będzie wiedział, o co Ci właściwie chodzi.
Spocisz się z frustracji, kiedy na spotkaniu przedkomunijnym w klasie Twojego dziecka, inni rodzice zaczną dociekać, czy dzieci NAPRAWDĘ muszą nauczyć się aktów wiary i przynosić karteczki z mszy niedzielnej.
Wyjdziesz na staroświeckiego smutasa, kiedy nie roześmiejesz się po wysłuchaniu opowieści, jak to koleżanka poszła do batmana na dzień przed swoim ślubem i podczas spowiedzi zełgała, że nie współżyje z przyszłym panem młodym, haha.
Zaczniesz omijać serwisy newsowe, bo trudno będzie Ci znieść szarganie symbolu Twojej wiary przez polityków różnych opcji politycznych, którzy wykłócają się o obecność krzyża w sali sejmowej zapominając, że dla niektórych ludzi ten krzyż ma wymiar bardzo intymny, duchowy i prywatny, stanowi wielkie zobowiązanie, a nie tylko wielki przywilej.


Dla kolegów z SoliDeo będziesz nie dość koszerny. Zdradziecko kompromisowy, unurzany w relatywizmie i szarościach. Będą nienawidzić Cię bardziej niż Palikota, bo on przynajmniej nie kala posadzki ich kościołów, ty zaś tam przychodzisz jak do siebie, a przecież nie zasługujesz na miano prawdziwego katolika. Nie chcesz zabijać aborcjonistek ani decydować o kształcie świeckiego prawa. Kto Cię więc opłaca, sługusie rozmydlonej moralności?


Katolicy niepraktykujący, okazjonalni bywalcy mszy świętych, usłużni księgowi nowych przybudówek na plebaniach i zawartości tacy, mają Cię za nieszkodliwego kretyna. Poza sytuacjami, kiedy stajesz się, czas powiedzieć to wprost, upierdliwym psujzabawą, którego należy spacyfikować.
Dlaczego nie chcesz brać czynnego udziału w festynach rodzinnych chrzcin obficie oblewanych alkoholem? Czemu nie chcesz pomóc przekonać kuzynki, ateistki, że powinna ochrzcić dziecko, po to by dać mu wybór? Dlaczego nieustannie pierniczysz o obowiązkach, moralności, uczciwości i innych nieżyciowych wartościach?
Z jakiego powodu odmawiasz nazywania sąsiadki, świadka Jehowy, "kociwiarą" i nie śmiejesz się z żartów stryja Włodzimierza, kiedy opowiada o zakazie pedałowania? 
Jakim prawem przebąkujesz, że przesunięcie krzyża do przestrzeni prywatnej posiada wiele racji, a współczesny apostolat chrześcijański to świadczenie swoją postawą i czynem, a nie obwieszanie się symbolami?
Po prostu brakuje Ci poczucia humoru, ot co.




Pewnego dnia obudzisz się uświadamiając sobie, że w Twoim kraju wszechobecnych krzyży i postnych posiłków w szpitalach nie ma miejsca dla świadomych katolików, a religia totemiczna i obrzędowa nie zamierza się wcale posunąć na ławce, aby zrobić Ci miejsce. 
Ateiści wiedzą to od dawna i świadomość tego stanu rzeczy wcale nie zmniejsza ich poczucia upokorzenia i obywatelskiej krzywdy. 
Twojej także nie zmniejszy.
Po bezmiarze Wielkiej Polski Katolickiej płyną szalupy z wykluczonymi ateistami, wykluczonymi buddystami, protestantami i katolikami, wszyscy żeglują po oceanie bylejakości, która może przydarzyć się każdej większościowej opcji światopoglądowej. To, że w naszym kraju jest to akurat bylejakość katolicka wynika z rozmaitych historycznych przypadków, więc umieranie w jej obronie nie ma większej wartości. Jeśli czyta te słowa na przykład Mariusz Błaszczak albo Jarosław Gowin to mogą głębiej rozważyć tę myśl. Choć pewnie złamie im to życie.


Dwa dni temu dostałam mailem to nagranie:









Tak, nastroje antyklerykalne w społeczeństwie wzrastają, choć- z drugiej strony- ten rodzaj ludowego antyklerykalizmu ma przecież swoje silne, historyczne tradycje. I w niczym nie przeszkadza  kultywowaniu rytuału białych kiecek ślubnych, podrabianiu karteczek do spowiedzi i praniu się po gębach, aby obronić obecność krzyża w sali sejmowej.
Jeśli idzie o mnie to uważam za żenujący fakt, iż jedna trzecia parafian czynnie uczestniczących w życiu swojej parafii nie poczuwa się do łożenia na jej utrzymanie. A może ksiądz żywi się szarańczą i miodem oraz Słowem Bożym? 
Istotnie, wytknięcie im tego jest bardzo grubym nietaktem. Proboszcz stanowczo powinien dorabiać nocą na zmywaku, aby odciążyć swoich dwóch tysięcy siedmiuset parafian z ich zobowiązań, które przyjęli dobrowolnie, i które potwierdzają każdorazową obecnością na mszy świętej.
Ten parciany, chamski antyklerykalizm nie jest żadnym osiągnięciem cywilizacyjnym, jest jednym z niezliczonych odbić mechanizmu podłożenia świni sąsiadowi, bo jeździ oplem, a my tylko polonezem.
Czczenie go może oznaczać co najwyżej, że jesteśmy tacy sami.


Teraz będę życzyć Wam wesołych świąt i wesołej chanuki, a także wesołego indyka lub braku choinki. W zależności od tego, co planujecie robić w drugiej połowie grudnia.
Niech się nam szalupy nie zatapiają niezależnie od tego, czy wierzymy w Boże Narodzenie czy tylko w narodzenie. Nie okładajmy też wiosłami załóg innych szalup, mają tak samo przerąbane jak my.











poniedziałek, 7 listopada 2011

aborcja = in vitro

To było gdzieś kole grudnia, na miesiąc przed rozpoczęciem codziennego kłucia brzucha penami hormonalnymi, które miały wystymulować moje jajniki do wytężonej pracy przed punkcją i zapłodnieniem in vitro. Jechałam taksówką do knajpy, gdy zadzwonił telefon- dzwoniła J., której nie widziałam ze dwa lata. Chciała mi powiedzieć, że jest wieczór, siedzi sama w domu i właśnie wzięła tabletki wczesnoporonne, aby usunąć pięciotygodniową ciążę. Jej starsze dziecko śpi, nikogo nie ma w domu, a ona się boi, co będzie dalej.

W historii J. zatrzymałam się na etapie ślubnej kiecki i faceta, który został ojcem dla jej dziecka z pierwszego związku. Fajny gość, poukładany, byli ze sobą parę lat. Co jakiś czas mówili o wspólnym dziecku, wyglądało to naprawdę dobrze.
Potem J. zaszła w ciążę i okazało się, że facet J. wyobrażał to sobie jednak inaczej. Przede wszystkim to nie on jest w ciąży i naprawdę, niech J. lepiej coś z tym zrobi, bo nie powinna mieć złudzeń, że on z nią zostanie i  będą wspólnie wychowywać dzieci.
W dniu, w którym J. wzięła tabletki facet J. poszedł na nocną imprezkę, życie stwarza wiele pięknych możliwości i w ogóle wszyscy chyba to rozumiemy.

*

Kilka dni temu na jednym z for dedykowanych niepłodnym ktoś wkleił petycję TAK dla kobiet z prośbą o podpisanie.
Wzbudziło to rozliczne reakcje. Jednoznaczne.

straszliwie mnie wkurza pseudofeministyczny bełkot o tym, ze tylko prawo do aborcji daje mi możliwość być wolna i wyzwoloną kobietą... jasne - kobiety na traktory! Ogólnie mam liberalne poglądy... nawet bardzo liberalne, ale uważam, ze taki bełkot robi wielką krzywdę nam kobietom. feminizm powiniem polegać na docenianiu siły i piekna kobiecości w swej naturalnej postaci, a nie sztucznym upodabnianiu jej do męskosci

a dziecko nie miało prawa do życia? A może to jeszcze nie było dziecko, to był embrion, zlepek komórek, takie coś co dopiero miało być dzieckiem. Może więc wcale nie straciłam dziecka w 12tc tylko embrion, coś co mogło być dzieckiem.Masz rację aborcja to bardzo delikatny temat, zwłaszcza na forum o poronieniach. Z jednej strony oburzamy się na lekarzy i położne, które nie potrafią uszanować naszego bólu po poronieniu, że nie rozumieją, że straciliśmy dziecko. Z drugiej strony odczłowieczamy zarodki i twierdzimy, że kobieta ma prawo do aborcji, bo to jej ciało, jej zarodek, a nie nowe samodzielne życie. 

Dla mnie to mord. Przepraszam jeśli używam zbyt mocnych słów -współczuję tym co z gwałtu miały zrodzić swoje dzieci, niechciane, niekochane, ale to DZIECI, maleńkie bezbronne dzidziusie, istoty ludzkie, żywe, czujące. Ja wiedząc że ktoś jest w ciąży, choćby jej nie było widać, mam świadomość że ma w sobie życie, małego dzidziusia, z rękoma, nogami, z oczkami, z buźką, ze wszystkim, jakim prawem ma je mordować, bo życie tego maleństwa to przypadek, trauma dla matki, wspomnienie przemocy...16 letnia koleżanka siostry mojego m też zabiła swoje dziecko, jak się dowiedziałam popłynęły mi po twarzy łzy, zdałam sobie sprawę że świat jest taki zły, że ludzie są źli, a kobiety tracą resztki swojej kobiecości

 Mnie chodzi bardziej o sytuację "tak kobietom" bez względu na wszystko, skoro mają swoje ciało i wiedzą jak są stworzone to moim zdanie powinno się je uczyć przede wszystkim odpowiedzialności za swoje ciało, a nie w razie wpadki -no problem, bo przeciez do 12 tc może sobie zdecydować co z tą wpadką zrobić... Dla mnie to jest nie do przyjęcia! W ogóle nie czytałam petycji, nie zamierzam i nie będę podpisywać. Jak mogę spokojnie rozpatrywać za i przeciw aborcji, skoro moje dziecko nie miało okazji dożyć do odpowiedniego tc i muszę jak wilczyca walczyć o to aby w ogóle było uznane dzieckiem. Abym w ogóle mogła liczyć na jakiekolwiek współczucie, abym miała prawo płakać, wspominać, przeżywać żałobę, aby moja strata była traktowana na równi ze stratami dużo większych dzieci, abym ja była postrzegana jako matka która straciła dziecko, a nie wariatka, histeryczka czy przewrażliwiona dziewczyna....

 Po feminizmie spodziewałabym się uświadamiania kobiet, jaka to ogromna odpowiedzialność. Wpajania dumy, że taką rolę nam wyznaczono i szacunku do siebie, własnego ciała oraz do innych kobiet. Szczególnie w obecnych czasach, które promują życie szybkie, byle jakie, oparte na ulotnej przyjemności.Tak, mówię z punktu widzenia katoliczki, ale mam ten komfort, że pomysł KK na życie kobiety naprawdę mi się podoba. I jestem przekonana, że model proponowany przez KK jest atrakcyjny dla wielu osób, które deklarują się jako niewierzące. Aborcja jest stara jak świat i przyzwyczailiśmy się do jej istnienia, ale obecnie, przy technikach, pozwalających stwierdzić, że życie zaczyna się od poczęcia najwyższy czas zmądrzeć i inaczej kształtować świadomość ludzi. Co do łatwiej dostępnej, refundowanej antykoncepcji - w sytuacji, gdy państwo obcina z dnia na dzień środki na leki niezbędne choćby takim chorym na SM do normalnego funkcjonowania, gdy oszczędza na protezach, workach stomijnych i podstawowych zabiegach rehabilitacyjnych, śmiech pusty mnie ogarnia. Seks jest bardzo ważny w życiu człowieka, ale - umówmy się - bez niego można przez jakiś czas funkcjonować. Zwłaszcza, jeśli jest się w stabilnym związku opartym na miłości (która kobieta o czymś takim nie marzy w pewnym momencie? Ech, no i znowu ten KK ma niezły pomysł na życie, co?) A jeśli ktoś nie może się powstrzymać i musi na okrągło, no to niech to uwzględni w swoim prywatnym budżecie zamiast wyciągać rękę do państwa, które i tak ledwo dycha. I zdycha, bo przyrost naturalny też jest marny. W tej sytuacji państwo, refundujące środki, które mają dalej ten przyrost ograniczać, strzelałoby sobie w stopę.

Dla mnie każda aborcja, to NIE DLA DZIECKA. Dlatego tak bardzo mnie dziwi, że takie incjatywy są popierane przez kobiety, które są niepłodne.


Według powyższych słów i odczuć moich niepłodnych koleżanek powinnam w chwili odebrania telefonu od J. rzucić słuchawką. Jestem niepłodna do kurwy nędzy. Moja macica jest uświęcona comiesięcznym oczekiwaniem na dwukomórkowe życie poczęte, które ułoży się bezpiecznie w endometrium i będziemy żyć długo oraz szczęśliwie. Stanowcze NIE dla morderczyń aborcjonistek, które nie umieją docenić wagi daru sprezentowanego przez los.
Ale ja tak nie pomyślałam wówczas, ani nie myślę obecnie.

*

W układzie słonecznym prokreacyjnego zdrowia kobiet występuje pięć planet.
Pierwsza to planeta dziewczynek przed inicjacją seksualną. Tej planety dotyczą takie zagadnienia jak edukacja seksualna, profilaktyka chorób przenoszonych drogą płciową, szczepienia przeciwko HPV i wiedza  o zabezpieczeniu płodności na przyszłość.
Zanim mała dziewczynka zacznie eksplorować następną planetę powinna otrzymać wiedzę, która zapewni jej bezpieczeństwo na kolejnych etapach życia.
Kolejną planetą jest planeta kobiet aktywnych seksualnie, nie planujących dziecka. Tej grupy dotyczą takie zagadnienia jak edukacja seksualna, regularnie wykonywana cytologia, badania piersi, dostępna antykoncepcja i aborcja.
Trzecią planetą jest planeta kobiet planujących dziecko tu i teraz. Mają prawo do dobrej opieki w czasie ciąży, godnego przeżycia poronienia i do godnego porodu. Mają prawo do sześciu tygodni połogu. Mają prawo do godności, jako matki adopcyjne.
Czwartą planetą jest planeta tych, które chcą dziecko tu i teraz, ale nie mogą go mieć. Mają prawo do dobrego prawa reprodukcyjnego chroniącego ich zdrowie i bezpieczeństwo. Do systemowego leczenia niepłodności metodami zaawansowanymi. Do wyboru sposobu leczenia.
Piąta planeta to planeta kobiet po menopauzie.
Potrzebują dostępności hormonalnej terapii zastępczej, bezpłatnej mammografii, regularnych i ogólnodostępnych badań zdrowotnych.
Kiedy mała dziewczynka przychodzi na świat rozpościera się przed nią wszechświat możliwości. Trzydzieści lat później z własnego wyboru ląduje na jednej z planet i kolonizuje ją ogłaszając, że układ solarny dotyczy tylko tej jednej planety, a mieszkanki pozostałych muszą sobie radzić same, bo ich problemy nie są tak ważne jak jej własne.

*

Rozmawiałam z J. około godziny, mówiła głównie ona. O tym, że nie może mieć tego dziecka. Że je pożegnała. Że napisała do niego list wyjaśniając, dlaczego nie jest w stanie go urodzić. Że nie tak miało być i że to jest jedyne wyjście. Że boi się, że coś pójdzie nie tak i nikt jej nie udzieli pomocy.
Że ciężko jest żegnać swoją ciążę w zupełnej samotności, w cichym domu i w niepewności co do dalszego ciągu.

*

W tym roku odbył się już trzeci Kongres Kobiet cieszący się bardzo dobrą medialną renomą, mający coraz większe znaczenie społeczne i polityczne. W jego ramach odbyły się dwadzieścia dwa panele dyskusyjne. Kwestie zdrowotne były reprezentowane przez jeden panel, w dodatku w wersji bardzo okrojonej i sprowadzonej do tematyki in vitro i edukacji seksualnej.
Z pozostałych dwudziestu jeden paneli dziewięć dotyczyło przedsiębiorczości kobiet, dwa- roli kobiety jako matki, trzy- kultury i edukacji. Pozostałe zagospodarowywały pojedyncze tematy takie jak ustawa o związkach partnerskich czy przemoc wobec kobiet.
Z pewnością wszystkich uraduje informacja, że kolejny, IV Kongres Kobiet będzie poświęcony przedsiębiorczości kobiet, gdyż- tu luźny cytat z osoby decyzyjnej- zdrowie kobiet i tak mieści się w przedsiębiorczości, bo każda przesiębiorcza kobieta jest kobietą i ma zdrowie (kolejkę grogu za błyskotliwość).

*

Kilka miesięcy temu ponownie odwiedziła mnie J. Przyjechała ze swoim malutkim dzieckiem, drugim dzieckiem. Urodzonym w nowym, stabilnym związku z P.
Zdążyłam zjeść pół szarlotki i wypić co najmniej cztery kawy, kiedy J. wróciła do tamtej rozmowy telefonicznej.
Słuchałam jej parę minut, kiedy uświadomiłam sobie, że ona mi się  t ł u m a c z y.
Tłumaczy z tego, że kilka lat temu zdecydowała się przerwać ciążę. Że nie dała rady urodzić tamtego dziecka, że nie była w stanie sobie poradzić, że...
Do cholery, w jakim popieprzonym kraju przyszło nam żyć, skoro kobiety w nim mieszkające czują się zobowiązane do tłumaczenia z tego, że w chwili przeżywania swojego wewnętrznego dramatu sięgają po telefon wybierając numer innej kobiety w nadziei otrzymania zwykłego ludzkiego wsparcia? Czy właśnie nie od tego jestem, aby dać wysłuchanie i zrozumienie drugiej kobiecie, która mnie prosi o pomoc? Czy nie od tego  p o w i n n y ś m y   być wszystkie?


W całej tej bitwie nie chodzi o aborcję ani in vitro, chodzi o to, że uczy się nas, abyśmy miały w dupie los i potrzeby tych, którzy nie doświadczają tego, co my.
Zdrada kobiet jest premiowana i podciąga się pod ją wartości pisane dużymi literami. Tak jakby nie można było wesprzeć i zrozumieć nie akceptując jednocześnie samego działania, ale akceptując prawo do jego wyboru. Wytrwale wspiera się nas w tym przekonaniu od najmłodszych lat dzieląc starannie świat na getta matek, niematek, dziewcząt czy emerytek.
Tymczasem kobietą jest się całe życie, ma się jedną macicę, dwa jajniki, dwie piersi. Co dziesiąta z nas choruje na endometriozę. Co czwarta ma problem z zajściem w ciążę. Niemal wszystkie dorosłe kobiety współżyją. Większość ma dzieci. Kilkadziesiąt tysięcy co roku przerywa ciążę.
Pomiędzy planetami krążą regularne promy, możemy kupować na nie bilety z odkrytymi twarzami, nie musimy  się ukrywać.
Nawet jeśli wielu zależy na tym, abyśmy w to wierzyły i chciały za to umierać.

*

Tytuł tej notki wcale nie jest przewrotny, jest wzięciem na sztandar tego, co Tomasz Terlikowski i jemu podobni starają się zohydzić, czym próbują mnie i inne kobiety upokorzyć. Co próbują uczynić obiektem moich wyjaśnień i ekskjuzów, abym się tłumaczyła, dlaczego nie stoję w jednym rzędzie z aborcjonistkami.
I abym, oczywiście, odcięła się od tego niecnego procederu zaznaczając, że co złego to nie ja.
Ale ja się nie wstydzę tego, że jestem kobietą i że przyjaźnię się z kobietami, które inni nazywają aborcjonistkami, niepłodnymi, wielodzietnymi, bezdzietnymi, katoliczkami i buddystkami. Otóż ja twierdzę, że to po prostu kobiety. Źle się dzieje, kiedy własna choroba lub doświadczenie określają trwale naszą tożsamość, a jeszcze gorzej, kiedy zaczynamy wierzyć w taki przekaz i posługiwać się nim wobec innych kobiet.
Mam nadzieję, że i one nie wstydzą się mnie.
Wzajemnie grzeszymy otwartością  i przyznajemy się do siebie, nawet jeśli nie podobają nam się nasze indywidualne decyzje.
Więc, Panie Tomaszu, niech Panu będzie, że aborcja to in vitro oraz vice versa.

Poza tym bardzo kocham dzieci, oczywiście głównie własne, ale nie tylko. Chętnie dobiłabym do czwórki. Boli mnie, że aborcja się wydarza i boli mnie, że istnieją przyczyny, dla których dalej będzie się wydarzać.
Chciałabym, aby ludzie posiadający dzieci się nie rozwodzili, bo jest to dla dzieci dramat, jako rozwódka wiem o tym dobrze.
I w ogóle świat Frondy mi pasuje, to znaczy ten deklaratywny świat uśmiechniętych dzieci, wielodzietnych rodzin, wspólnego dłubania pierniczków i ozdób na choinkę.
Ale, drogie Frajerki piszące o "sile i pięknie naturalnej kobiecości", o "walczeniu jak wilczyca, aby moje dziecko mogło być nazwane dzieckiem", o "seksie, bez którego można funkcjonować- a jeśli nie to należy uwzględnić to w swoim budżecie, a nie wyciągać rękę do państwa, które ledwo dycha", niestety nie możecie domagać się szacunku do własnych brzuchów, jeśli przy tym pogardzacie cudzymi brzuchami. Nie da się pluć na macicę i udawać, że naszej własnej to nie dotyczy.

Wyrzucanie z układu słonecznego innych stanów zdrowotnych i emocjonalnych niż nasz stan, skutkuje tym, że zawsze reprezentujecie tylko kilka procent stojących za Wami kobiet.
Tymczasem kobiet w Polsce jest dwadzieścia milionów, większość z nich skutecznie daje się podszczuwać na inne kobiety w przekonaniu, że jeśli tylko będą grzeczne to wydepczą dla siebie samych łaskawość ustawodawców, pracodawców, losu, sąsiadów i boga.
Od lat jednak wypracowują jedynie coraz głębsze frajerstwo kończące się samotnością w pustym mieszkaniu, bo daleka znajoma staje się bliższa niż własna matka i siostra, które powinny w trudnej chwili  trzymać za rękę i po prostu być.
Nie będą i nie staną Wami, jeśli Wy nie staniecie za nimi dając im prawo do odczuwania swojego brzucha tak, jak tego pragną, jak potrafią i jak chcą. Nawet jeśli ich spojrzenie jest krańcowo odmienne od Waszego.
Nawet jeśli same stosujecie Naturalne Metody Planowania Rodziny, uważacie aborcję za czyn naganny moralnie, nie podejdziecie do in vitro i wierzycie w sens czystości przedmałżeńskiej.
Jeżeli chcecie uszanowania waszej żałoby po utraconym dziecku uszanujcie również to, że dla innej kobiety jej płód nie jest dzieckiem, po którym będzie przeżywać żałobę.
Ciąża nie jest karą, a macierzyństwo nie jest pokutą. Różnorodność nie jest sodomią i gomorią, świat nie obróci się w proch jeśli przyznacie innym kobietom prawo do decydowania o sobie. To one będą żyć z konsekwencjami swoich wyborów, nie wy. Warto zatem dać im możliwość podjęcia takich wyborów, za które odpowiedzialność udźwigną.


Tak więc jeżeli chcesz mi powiedzieć, że zawartość mojego brzucha jest dobrem narodowym, a zawartości brzuchów innych kobiet powinnam pilnować jak relikwii, chcę ci odpowiedzieć "spierdalaj".
Jeśli chcesz mi powiedzieć, że moja empatia powinna ograniczać się tylko do mieszkanek mojej planety, bo kolonistki innych planet same mają pić piwo, którego nawarzyły, chcę ci powiedzieć "spierdalaj".
Jeśli zaś namawiasz mnie, abym w trosce o własną dupę i interes swojej grupy społecznej zdradzała interesy innych kobiet- chcę Ci powiedzieć "spierdalaj", bo na nic innego nie zasługujesz.

Natomiast księdzu doktorowi habilitowanemu Kieniewiczowi, który na łamach Naszego Dziennika był łaskaw podzielić się głęboką myślą:

Jeśli chodzi o dzieci, które zostały zabite w wyniku aborcji czy in vitro, są zbawione na mocy męczeństwa, ponieważ są ochrzczone w swojej krwi. Podobnie jak Święci Młodziankowie z Betlejem, wyznają one Chrystusa nie ustami, lecz śmiercią.

Chciałam usłużnie podpowiedzieć, że godna rozważenia wydaje mi się także koncepcja ochrzczenia abortowanego płodu pobożnej żydówki, zresztą czemu nie pójdziemy dalej: może wszystkie poronione płody katoliczek są w istocie uświęcane krwawą szahadą w środku macicy i włączane do wspólnoty muzułmańskiej?
Dlaczego właściwie nie rozszerzyć tej tupeciarskiej uzurpacji na inne wyznania?

Żadna instytucja wyznaniowa, publiczna ani prywatna nie ma prawa zawłaszczać tego, co do niej nie należy. W tym brzuchów mężczyzn i kobiet, ich rąk i nóg, abortowanych i poronionych płodów ciężarnych, które nie wyznają ustami ani krwią Chrystusa i nie życzą sobie udostępniania ich ciała dowolnie świętej ideolo spod znaku krzyża, gwiazdy Dawida, półksiężyca i czego sobie jeszcze wujenka zawinszuje.
Jest to kolejny dobry powód, aby powiedzieć "spierdalajcie" wszystkim tym, którzy usiłują to zrobić i jeszcze lepszy, abyśmy, bracia i siostry, nie dawali się robić w konia.
















poniedziałek, 19 września 2011

o in vitro bez ściemy


Poniżej treść wczorajszego panelu przedstawionego na III Kongresie Kobiet.
Był to jedyny panel na Kongresie Kobiet poświęcony prawom reprodukcyjnym.
Cztery poniższe historie wydarzyły się naprawdę i zostały opisane przez bohaterki na stronie
www.proinvitro.pl
stworzonej w 2009 z inicjatywy niepłodnych pacjentów, jako odpowiedź na prace nad ustawą bioetyczną posła Jarosława Gowina.
Stąd też w niektórych tekstach pojawiają się odniesienia do ówczesnej sytuacji politycznej. Teksty nie były zmieniane ani stylistycznie, ani merytorycznie, pozostawiłam je w wersji pierwotnej. Każda z przedstawionych historii ma trzy zakończenia- jedno wydarzyło się naprawdę, dla dwóch pozostałych inspiracją były autentyczne historie polskich pacjentów opisane na pacjenckim forum Naszego Bociana. 
Zakończenia stanowią futurystyczną próbę ukazania, co realnie zmieniłoby się w życiu konkretnych ludzi, gdyby w życie weszła każda z trzech poniższych ustaw:


- o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz Polskiej Radzie Bioetycznej i zmianie innych ustaw.
Wniesiona przez Platformę Obywatelską reprezentowaną przez posła Jarosława Gowina

- o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego.
Wniesiona przez Prawo i Sprawiedliwość reprezentowane przez posła Bolesława Grzegorza Piechę

- o zmianie ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów.
Zwana „ustawą tkankową” lub „ustawą ekspercką”- jest to projekt społeczny współtworzony między innymi przez Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”, który został wybrany jako ustawa bazowa do prac Podkomisji ds. in vitro, a wniesiony został przez Sojusz Lewicy Demokratycznej reprezentowany przez posła Marka Balickiego.

***



Historia Kasi: początek

Nazywam się Kasia, mam 25 lat. Kiedy miałam osiemnaście lat zachorowałam na autoimmunologiczną chorobę tarczycy, która znacząco wpłynęła na moją płodność. Do tego mam zespół policystycznych jajników (PCO) powodujący brak samoistnej owulacji oraz macicę jednorożną – defekt w budowie, brak jej lewej części. Mąż ma zaniżone parametry nasienia.
 Mamy za sobą setki badań, starania naturalne, próby wywoływania owulacji, 6 zabiegów inseminacji, w tym jeden udany. Niestety tylko do 11 tygodnia ciąży. Zabieg łyżeczkowania, po którym pozostał zrost na macicy i wielka rana w sercu. Gdzie był wtedy Bóg – nie wiem, wolę o tym nie myśleć. Po tych 6 inseminacjach podjęliśmy decyzję o in vitro. Wybraliśmy jedną z najlepszych klinik leczenia niepłodności w Polsce. To nic, że musieliśmy pokonywać ponad 400 km w jedną stronę.
Mam wielką nadzieję, że dzięki procedurze in vitro będę mogła zostać matką.

Historia Kasi po wejściu w życie Ustawy bioetycznej Jarosława Gowina, PO

- o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz Polskiej Radzie Bioetycznej i zmianie innych ustaw.

Rozdział I
Przepisy ogólne
Art.2
Ustawa chroni godność i życie człowieka, dobro dziecka, małżeństwo i rodzinę

Rozdział II
Procedura medycznie wspomaganej prokreacji
Art.16
Do procedury medycznie wspomaganej prokreacji może być dopuszczona para małżeńska, w stosunku do której stwierdzono brak skuteczności w leczeniu bezpłodności.


Bezpłodność: stan trwałej, nieusuwalnej i nieomijalnej biologicznej niezdolności do poczęcia dziecka np. w wyniku braku macicy, braku jąder, całkowitego ustania spermatogenezy. Jest to błąd definicyjny, gdyż bezpłodności się nie leczy. Ustawa zawiera błąd terminologiczny.

Ustawa nie precyzuje, w jaki sposób, przez kogo, w jakim czasie i w oparciu o jakie procedury diagnostyczne ustala się „brak skuteczności w leczeniu bezpłodności”. Oznacza to możliwość wieloletniej diagnostyki, w trakcie której para może wciąż nie być zakwalifikowana do procedury zapłodnienia pozaustrojowego, podczas gdy jej biologiczne szanse na zostanie rodzicami obniżają się.

Po wielomiesięcznym uzyskiwaniu zgody na przeprowadzenie zabiegu in vitro zostaliśmy zakwalifikowani do zabiegu.
Z uwagi na Zespół Policystycznych Jajników stymulacja była bardzo trudna i lekarze uzyskali dziesięć komórek jajowych. Niestety otrzymaliśmy zgodę na zapłodnienie tylko dwóch komórek, więc pozostałych osiem komórek jajowych zostało zniszczonych.

Rozdział II
Procedura Medycznie Wspomaganej Prokreacji
Art.21
W procedurze medycznie wspomaganej prokreacji można tworzyć tylko jeden embrion w celu transferu do organizmu kobiety; tworzenie dwóch embrionów jest dopuszczalne wyłącznie pod warunkiem ich jednoczesnego transferu do organizmu kobiety.

Po pobraniu komórek jajowych zaczęłam odczuwać liczne dolegliwości- bolał mnie brzuch, chciało mi się wymiotować. Wiedziałam, że w moim przypadku wystąpienie OHSS- zespołu hiperstymulacji jajników jest wysoce prawdopodobne: zaliczałam się do grupy ryzyka ze względu na młody wiek i swoją chorobę. Zawsze źle reagowałam na stymulację hormonalną i lekarz mnie uprzedzał, że powinnam być przygotowana na wystąpienie trudności podczas stymulacji do in vitro. Mimo, iż stymulacja była prowadzona ostrożnie i z zastosowaniem najniższych dawek hormonów, wiedziałam, co oznaczają moje objawy.
Dobrą –i jednocześnie złą- wiadomością była ta, że obie komórki się zapłodniły.
To mnie cieszyło, bo podnosiło szansę na ciążę.
Ale jednocześnie mnie martwiło, bo wiedziałam, że nie jestem w stanie donosić ciąży bliźniaczej z uwagi na moją wadę macicy. Nie chciałam być w ciąży tylko po to, aby za chwilę ją poronić.
Na szczęście OHSS nie było na tyle poważne, abym musiała być hospitalizowana. Jednak lekarz ocenił, że w tej sytuacji transfer obu zarodków nie wchodzi w grę, byłoby to niebezpieczne dla mojego zdrowia i obniżałoby szansę zarodków na urodzenie się.
Musieliśmy odczekać dwa miesiące, aby mój organizm się uspokoił. Otrzymaliśmy zgodę na zamrożenie obu zarodków.

Rozdział II
Art.22
Jeżeli po utworzeniu embrionu zachodzą przeciwwskazania medyczne do transferu embrionu lub gdy matka genetyczna wycofa zgodę albo z innych przyczyn wskazanych w ustawie nie ma możliwości transferu embrionu, podlega on kriokonserwacji w warunkach umożliwiających jego późniejszy transfer i rozwój w organizmie kobiety.

Dwa miesiące później wróciłam do kliniki. Podano mi jeden zarodek, mojego mrozaczka.
Ku mojemu szczęściu zaszłam w ciążę. Dziewięć miesięcy później urodziłam zdrowego synka. Planowaliśmy z mężem powrót po drugi zarodek, jak tylko będzie to możliwe i bezpieczne dla mojego zdrowia.


Procedura Wspomaganej Medycznie Prokreacji
Art. 24
Sąd może wyrazić zgodę na transfer embrionu innej kobiecie w przypadku:
- Śmierci matki genetycznej
- Wycofania przez matkę genetyczną zgody na transfer,
- Upływu 2 lat od daty utworzenia embrionu, chyba że matka genetyczna, która nie wycofała zgody na transfer, zastrzegła w Centralnym Rejestrze Biomedycznym przedłużenie tego okresu do trzech lat.

Karmiłam synka piersią osiemnaście miesięcy. Cieszyłam się tym okresem, wspominam go jako czas wyjątkowej bliskości. Przez całą laktację miałam czerwone światło na kolejną ciążę- moje hormony nie były uregulowane i lekarz powiedział, że podchodzenie w tej sytuacji do kriotransferu (transferu zamrożonego zarodka) byłoby równoznaczne z wydaniem wyroku na powodzenie tej ciąży. Czekałam więc, aż będziemy gotowi do rozstania z piersią.
Po odstawieniu synka od piersi pojechaliśmy na wakacje, planowaliśmy wrócić po zarodek we wrześniu, byłam już umówiona na wizytę w klinice. Na początku września zaczęły mnie męczyć ataki duszności i nagłe spadki kondycji, męczyło mnie nawet wchodzenie do naszego parterowego mieszkania. Znałam dobrze te objawy z przeszłości: wskazywały na to, że moja tarczyca znów zaczęła sprawiać problemy.
Wizyta u endokrynologa dała całkowitą jasność: miałam poporodowe zapalenie tarczycy i hormony rozchwiane jak karuzela w starym cyrku. Kategorycznie zakazano mi myślenia o ciąży w najbliższych miesiącach i poddano ostrej terapii hormonalnej oraz skierowano na zabieg usunięcia tarczycy.
Kiedy doszłam do siebie po zabiegu był już kwiecień. Poszliśmy z mężem do kliniki porozmawiać o kriotransferze, ale poinformowano nas, że nasz zarodek, nasze dziecko, został oddany innej parze wbrew naszej wiedzy i woli!
Nie wiem, do kogo trafiło moje drugie dziecko, nie wiem, jak można mi było to zrobić?! Podobno zrobiono to w pełni prawa, ci obcy ludzie przechodzili wywiad środowiskowy, orzekał sąd opiekuńczy… Nic mnie to nie obchodzi! Chciałam przyjąć drugi zarodek, chcieliśmy mieć z mężem zawsze dwoje dzieci, byliśmy na to gotowi, tymczasem odebrano nam nasze dziecko i oddano je obcym ludziom!
Nie wiem, jak będziemy żyć z tym dalej, jak mamy pogodzić się z tym, że być może żyje gdzieś nasze kolejne dziecko, brat lub siostra naszego synka i nigdy się nie poznamy.



Historia Kasi po wejściu w życie Ustawy posła Bolesława Piechy, PiS

- O ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego.

Preambuła

Uznając, że nienaruszalna godność człowieka przynależy mu w każdej fazie jego życia, a kultura zakorzeniona w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach znajduje wyraz w normach Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej stanowi się, co następuje:
Rozdział III
Ochrona embrionu ludzkiego
Art.15
Zakazane jest tworzenie embrionu poza organizmem kobiety.


Z uwagi na moją nienaruszalną godność i ogólnoludzkie wartości, odebrano mnie i mojemu mężowi możliwość zostania rodzicami. Nie wiem, jak wpływa to na prawa i godność mojego syna, który nigdy się nie urodzi.




Historia Kasi po wejściu w życie ustawy posła Marka Balickiego, SLD

- o zmianie ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów.

Prawdziwe zakończenie tej historii:

Po tych 6 inseminacjach podjęliśmy decyzję o in vitro. Wybraliśmy jedną z najlepszych klinik leczenia niepłodności w Polsce. To nic, że musieliśmy pokonywać ponad 400 km w jedną stronę. Oni mają wspaniałych specjalistów, duży procent uzyskiwanych ciąż i najlepsze wyniki w mrożeniu zarodków.
Stymulacja ze względu na PCO nie była łatwa, do transferu nie doszło w związku z wystąpieniem zespołu hiperstymulacji jajników. Wszystkie 10 uzyskanych zarodków zostało zamrożone.



Ustawa o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów z dnia 1 lipca 2005 r. (Dz.U. Nr 169, poz. 1411 z późn zm.), której tzw. „ustawa tkankowa Marka Balickiego” jest nowelizacją:
Art.2
8) Konserwowanie- użycie czynników chemicznych, zmiany czynników środowiskowych lub innych czynników, podczas przetwarzania w celu zapobieżenia biologicznej lub fizycznej degradacji komórek, w tym komórek rozrodczych, tkanek lub zarodków;
12) przetwarzanie- wszelkie czynności związane z przygotowaniem, transportowaniem, konserwowaniem i pakowaniem komórek, w tym komórek rozrodczych, tkanek, narządów lub zarodków przeznaczonych do zastosowania u ludzi;
9a) ośrodek medycznie wspomaganej prokreacji- zakład opieki zdrowotnej albo jednostkę organizacyjną zakładu opieki zdrowotnej prowadzącą działalność w zakresie stosowania procedur medycznie wspomaganej prokreacji; jednostka ta może pobierać,przetwarzać, testować i dystrybuować komórki rozrodcze lub zarodki przeznaczone do zastosowania w procedurze medycznie wspomaganej prokreacji;
 Banki tkanek i komórek mają prawo do konserwowania komórek rozrodczych, tkanek i zarodków, co w praktyce oznacza dopuszczenie procedury mrożenia komórek rozrodczych, tkanek i narządów.

Oddaliśmy też 2 komórki jajowe parom, które same nie mogą ich uzyskać. Mamy nadzieję, że ten dar serca zaowocował pojawieniem się na świecie kochanych, wymarzonych dzieci.

Art.2
Komórki rozrodcze mogą być pobierane od żywego dawcy w celu dawstwa niepartnerskiego, przy zachowaniu następujących warunków:
Zasadność i celowość pobrania komórek rozrodczych od określonego dawcy i zastosowania ich w celu dawstwa niepartnerskiego, ustalają lekarze na podstawie aktualnego stanu wiedzy medycznej
Pobranie zostało poprzedzone niezbędnymi badaniami lekarskimi i laboratoryjnymi, o których mowa w ust. 1 pkt. 2;
Ustawa tkankowa Marka Balickiego dopuszcza dawstwo komórek rozrodczych, w tym dawstwo komórek jajowych na rzecz innej pary, anonimowej lub wskazanej




Podejście do kriotransferu nie było takie łatwe – mieliśmy trudności z wywołaniem owulacji, uzyskaniem odpowiedniej wielkości endometrium, w którym zarodek mógłby się zagnieździć. Pierwsze dwie próby nieudane. Potem histeroskopia, wycięty zrost i zdiagnozowana macica jednorożna. Kolejny trzeci kriotransfer i dwa tygodnie oczekiwania na wynik.

Byłam pewna, że się nie udało. Na pani w laboratorium wymusiłam, by podała mi wynik przez telefon. Nie chciałam iść zapłakana przez miasto. Dzwoniłam do laboratorium z drżącym sercem i po usłyszeniu wyniku byłam święcie przekonana, że to pomyłka. To nie mogła być prawda, przecinek pewnie znajduje się dwa miejsca bliżej. A jednak to nie była pomyłka. Doczekaliśmy się naszych II kreseczek na teście.

Po pierwszej euforii przyszedł strach, czy beta będzie prawidłowo przyrastać, czy znowu nie stracę ciąży. Przez pierwszy tydzień, zanim poszliśmy na usg, spałam po 2 godziny w nocy, w dzień rozwolnienie i próby przekonania siebie, by za bardzo się nie przyzwyczajać, nie cieszyć się. U ginekologa na monitorze zobaczyliśmy maleńki pulsujący punkcik – to serduszko naszego dziecka. Dzisiaj już wiemy, że pod moim sercem harcuje synek, nasz ukochany mrozaczek.

Gdy dzisiaj głaszczę swój podskakujący brzuszek, zdaję sobie sprawę, że jeśli w życie weszłaby ustawa bioetyczna projektu posła Gowina wiele niepłodnych par nie będzie miało szans na takie szczęście. Zostanie zabronione mrożenie zarodków i procent powodzenia zabiegów drastycznie spadnie.

Mamy jeszcze 4 zamrożone zarodki – nasze ukochane dzieci, które czekają na to byśmy mogli zabrać je do domu. I na pewno po nie wrócimy, to przecież rodzeństwo naszego maleńkiego synka – nasze kochane mrozaczki.


***

Historia Ewy- początek


Mam na imię Ewa. Czekamy z mężem na upragnione dziecko już 4 lata. Małżeństwem jesteśmy 8 rok. Pierwsze lata małżeństwa nie mogliśmy się starać o dziecko ze względu na walkę z chorobą.
Dzięki medycynie możemy z mężem czekać na dziecko, które będzie darem serca od innej kobiety.
Chociaż jestem młoda mam menopauzę.
To był wyrok okrutny, kiedy po latach badań i starań usłyszałam to słowo. Jak to przed menopauza przed trzydziestką?! Myślałam, że lekarz się pomylił. Kazał powtórzyć badania. Pokazały to samo. Byłam u innego lekarza potwierdził - MENOPAUZA.
Mogę zostać matką, być w ciąży jedynie dzięki komórkom jajowym innej kobiety. Przepłakałam wiele dni, żyłam jak w letargu, nadal nie wiem jak sobie poradziłam z depresją.

(…)

Dylemat przyjęcia komórki od innej kobiety, aby być w ciąży i urodzić dziecko - spróbujcie sobie to wyobrazić - boli, wydaje się niemożliwe stanięcie przed takim problemem, mając mniej niż 30 lat. To się dzieje teraz i nie jestem jedynym przykładem. Dlaczego mam być skazana na niemożność podejścia do in vitro - bo ktoś to źle rozumie, nie wie, co przechodzą pary starające się o dziecko?

Niepłodność to choroba XXI wieku, bardzo trudna dla osób, które otrzymały taką diagnozę.

Przetrwanie próby starania się o potomka pokazuje jak bardzo dwie osoby się kochają, aby przejść cierniową drogę do macierzyństwa i ojcostwa trzeba się załamać wiele razy, ale i wstać i w tym wstawaniu wspiera nas właśnie Bóg. Bez Boga nie wstałabym i nie mielibyśmy z mężem sił walczyć o nasze malutkie ogromne szczęście. Adopcja też jest możliwa, ale nikt nie ma prawa odbierać nam możliwości poczęcia naszego dziecka dzięki pomocy medycyny skoro Bóg zadecydował, że nie możemy go począć zgodnie z wyobrażeniem kościoła.

Ewa - czekam na in vitro z komórką dawczyni, kobiety dzielącej się najwspanialszym darem życiem



Historia Ewy po wejściu w życie ustawy bioetycznej  Jarosława Gowina, PO

- o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz Polskiej Radzie Bioetycznej i zmianie innych ustaw.

Preambuła

Uznając, że przyrodzona, niezbywalna i nienaruszalna godność człowieka jest źródłem przynależnych mu praw i wolności, a ochrona prawna życia ludzkiego na każdym etapie jego rozwoju jest koniecznym warunkiem ochrony godności człowieka, stanowi się, co następuje:
Art.8
3) zakazane jest umieszczanie w organizmie kobiety w celach prokreacyjnych gamety innej kobiety

Uzbieraliśmy z trudem pieniądze po rodzinie. Poszliśmy do znanej kliniki leczenia niepłodności, chcieliśmy podejść do zabiegu in vitro z użyciem komórki dawczyni. Powiedziano nam, że jest to nielegalne.
Błagaliśmy lekarza, aby „coś się dało zrobić”. Nie chciał nawet o tym słyszeć, powiedział, że gdyby miał słuchać takich próśb już dawno byłby w więzieniu.

Przepisy kodeksu karnego, które wprowadza ustawa bioetyczna Jarosława Gowina:

Art. 64
Kto wbrew przepisom ustawy, w celach prokreacyjnych, za pomocą zabiegu medycznego pobiera gametę z organizmu ludzkiego lub umieszcza gametę w organizmie kobiety, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2.



Lekarz zasugerował nam trzy wyjścia: wyjazd za granicę i tam przystąpienie do in vitro z komórką dawczyni. Nie mamy na to pieniędzy, to ponad nasze możliwości finansowe. Poza tym to przerażające: gdzie, u kogo, za co, w jaki sposób? A jeśli coś pójdzie nie tak, do kogo mieć wtedy pretensje, gdzie się upomnieć o swoje prawa i zdrowie? Mój Boże, nawet nie znamy obcych języków.
Odrzuciliśmy myśl o wyjeździe z kraju w celu leczenia.
Drugim wyjściem była adopcja embrionu.


Art.24


3. Sąd wyraża zgodę na transfer określonego embrionu gry brak przeciwwskazań medycznych do przeprowadzenia transferu i spełniony jest warunek określony w art. 16. Ust.2, a kwalifikacje osobiste małżonków uzasadniają przekonanie, że będą należycie wywiązywali się z obowiązków rodzicielskich. Przed wydaniem oświadczenia sąd może nakazać przeprowadzenie przez kuratora sądowego wywiadu środowiskowego w celu ustalenia sytuacji wnioskodawców oraz zasięgnąć opinii placówki specjalistycznej na temat ich sytuacji osobistej, w szczególności prezentowanych postaw rodzicielskich

8. W sprawie wyrażenia zgody na transfer embrionu orzeka w trybie nieprocesowym sąd opiekuńczy właściwy dla miejsca zamieszkania wnioskodawców na podstawie przepisów kodeksu cywilnego o przysposobieniu. Orzeczenie o wyrażeniu zgody na transfer embrionu jest skuteczne z chwilą jego wydania.

Pomyślałam, że to jakiś żart: mój mąż jest płodny! Może być ojcem! Chcę wychowywać nasze wspólne dziecko nawet jeśli nie będę jego genetyczną matką! Chcę, żeby moje dzieci były ze sobą spokrewnione, były rodzeństwem! Lekarz powiedział mi, że będziemy musieli złożyć wniosek do Centralnego Rejestru Medycznego, a potem kurator i sąd sprawdzą, czy będziemy dobrymi rodzicami i przeprowadzą wywiad środowiskowy.
Nie wiedzieliśmy czy śmiać się czy płakać- od pięciu lat mieszkamy w mieszkaniu komunalnym, mój mąż pracuje na czarno, nie mamy zdolności kredytowej, do tego mąż co dwa miesiące wyjeżdża na kolejne dwa miesiące. Jaki wywiad środowiskowy i jaki kurator… I w imię czego? Bycia w ciąży? Równie dobrze moglibyśmy podejść do normalnej adopcji.
Ale ja nie chcę adoptować. Po prostu nie. To nie jest droga dla nas, wiele o tym rozmawialiśmy.
Na końcu lekarz powiedział, że zawsze możemy kupić sobie psa.
Mam ochotę wyć, czuję, że się duszę.



Historia Ewy po wejściu w życie ustawy posła Bolesława Piechy, PiS

- O ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego.
Rozdział III
Ochrona Embrionu Ludzkiego
Art.15
Zakazane jest tworzenie embrionu poza organizmem kobiety.
Art.16
Procedury zapłodnienia pozaustrojowego, o których mowa w art.18, rozpoczęte do dnia wejścia w życie ustawy, prowadzi się wyłącznie na zasadach określonych w niniejszej ustawie mając na względzie przede wszystkim dobro dziecka.


Udało się, zdobyliśmy pieniądze i podeszliśmy do programu in vitro z komórką dawczyni zanim ustawa Piechy weszła w życie. Jeszcze trzy miesiące i in vitro zostałoby całkowicie zakazane w Polsce, moglibyśmy jedynie adoptować cudzy zamrożony zarodek.
Nie wiem, czy podjęliśmy właściwą decyzję, czujemy się jak na roller coasterze. Musimy zdążyć przed ustawą, a wejdzie w życie już na dniach. Obyśmy zdążyli. Nie wiem, nic nie wiem. To będzie dziecko mojego męża, wiem, że będę je kochać, ale po prostu nie miałam czasu zastanowić się, co czuję ja sama. Nie było czasu na rozważania, albo teraz, albo już nigdy.
Dziś podpisaliśmy umowę o biorstwie komórek jajowych, dawczyni przekazała nam aż cztery piękne jajeczka. Teraz czekamy, czy się zapłodnią.

Cztery dni później.


Art.20
Transfer embrionu jest dopuszczalny tylko do organizmu matki genetycznej, z zastrzeżeniem art. 22.
Wycofanie zgody przez ojca genetycznego lub męża matki na transfer embrionu do organizmu matki genetycznej, nie ma wpływu na uprawnienie matki genetycznej do transferu embrionu do jej organizmu.


Nie wierzę, to nie może się dziać naprawdę! Otrzymaliśmy dziś z kliniki telefon z wiadomością, która mogła być wspaniała, a okazała się być ciosem w serce. Wszystkie cztery komórki się zapłodniły, mamy cztery zarodki, ale co z tego? Wczoraj zaczęła obowiązywać ustawa Piechy. Lekarz powiedział, że nie może nam transferować naszych zarodków! Nie jestem matką genetyczną i nie ma znaczenia, że mój mąż jest ojcem genetycznym- prawo mówi podobno, że to nie są nasze zarodki i nie możemy ich teraz przyjąć, dostanie je inna para, która zgodzi się je zaadoptować.
Mam wrażenie, że to jakiś koszmarny sen- nieznana dawczyni ma większe prawa do naszych zarodków niż mój mąż, który jest ich ojcem, niż ja, dla której są to już własne dzieci!

Art.22
Sąd może wyrazić zgodę na transfer embrionu innej kobiecie niż matka genetyczna w przypadku:
- Śmierci matki genetycznej,
- Wycofania przez matkę genetyczną zgody na transfer,
- Upływu 2 lat od utworzenia embrionu, chyba że matka genetyczna, która nie wycofała zgody na transfer, zastrzegła w Centralnym Rejestrze Biomedycznym przedłużenie tego okresu do 3 lat.

Lekarz mówi, że istnieje niewielka szansa, że jeśli przez dwa lata nikt się nie zgłosi po nasze dzieci, to dostaniemy zgodę na ich adopcję. Równie dobrze jednak może tę zgodę dostać każda inna para. Nie mam sił patrzeć na mojego męża i na jego cierpienie- byliśmy tak blisko od upragnionego celu, a teraz potraktowano nas jakby mój mąż był jakimś obcym facetem dla swoich biologicznych dzieci. Odebrano mu wszelkie prawa i to w imię czego- godności i dobra naszych zarodków, które trafią za dwa lata do kompletnie obcych ludzi. I będzie się nam wmawiać, że to dla naszego dobra.
Nie mam sił myśleć, co dalej, co teraz. Nie wiem, co zrobić z mężem, który rozpadł się dziś na kawałki.






Historia Ewy po wejściu w życie ustawy posła Marka Balickiego, SLD

- o zmianie ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów.

Art.19a
Komórki rozrodcze mogą być pobierane od żywego dawcy w celu dawstwa niepartnerskiego, przy zachowaniu następujących warunków:
Pobranie następuje na rzecz anonimowej biorczyni; jeżeli uzasadniają to szczególne względy osobiste, pobranie może nastąpić na rzecz określonej biorczyni;


 Prawdziwe zakończenie tej historii dopisane przez autorkę dwa miesiące później:

Jestem w upragnionej, wymarzonej ciąży podarowanej mi przez Boga dzięki życzliwej kobiecie i klinice zajmującej się z troską pacjentkami, które z różnych powodów nie mogą mieć dzieci drogą naturalną.
Niektórzy z Was sądzą, że w ciążę zachodzi się łatwo jak po pstryknięciu palcami, niektórzy mają przed sobą tak trudną drogę i decyzję jak budowa największej piramidy w pojedynkę. Dzięki ivf jestem w ciąży przepełniona wdzięcznością za ten cud. Czekamy na nasze dziecko z miłością. Dziękuję politycy, że nie zdążyliście odebrać nam tej szansy.

***


Historia Magdy- początek



Nazywam się Magda. Zawsze chciałam mieć dzieci. Co najmniej dwoje.
Pamiętam, jak kiedyś mąż powiedział: „E tam, wiadomo, że jesteśmy płodni, jesteśmy młodzi i zdrowi”. Ciąża jakoś nie przychodziła. Mimo że staraliśmy się o dziecko regularnie, a ja znałam swój cykl na wylot.
Z cyklu na cykl byłam smutniejsza, co miesiąc przeżywałam żałobę. Modliłam się, płakałam, zazdrościłam innym. Pisałam w swej tęsknocie listy do przyszłego dziecka. Unikałam koleżanek, które miały dzieci, bo nie byłam w stanie się uśmiechać. Za bardzo bolało. Wysłuchiwałam słów typu: „A wy co? Dzieci mieć nie będziecie?”, „Latka lecą!”, „Nie wiecie jak to się robi?”. Do tej pory z niesmakiem myślę o życzeniach świątecznych w moim zakładzie pracy. Zawsze były okazją do dowcipnych uwag – „No i dziecka w końcu życzę, bo już czas najwyższy. Jakby co, to mogę pomóc”.

Po sześciu latach małżeństwa mąż zbadał nasienie. Wpatrywałam się w wynik badania i nie mogłam pojąć, tego co czytam. Na kartce napisano: „nie znaleziono żadnego plemnika”, dalej stały trzy wykrzykniki. Niedowierzanie („to pomyłka w laboratorium, przecież to niemożliwe, nigdy o tym nie słyszałam”), rozpacz, złość – to bardzo oklepane słowa i nie oddają tego, co przeżyłam. Pominę tu to, co wtedy czułam, bo nie jesteście w stanie tego zrozumieć, nigdy. Świat się zawalił. Naprawdę.

Pomyłki laboratorium nie było. Chciałam cudu.

Z portalu www.nasz-bocian.pl dowiedziałam się, że istnieje szansa na znalezienie plemników w jądrach i najądrzach - można je wtedy pobrać i wykorzystać do in vitro. To było moje marzenie, ale po biopsji jąder okazało się, że plemniki wcale się nie produkują. I nie będą. Nigdy.

Cudu nie było. I wiedziałam, że nie będzie.

Mąż nie chciał adopcji.

Historia Magdy po wejściu w życie ustawy bioetycznej Jarosława Gowina, PO

- o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz Polskiej Radzie Bioetycznej i zmianie innych ustaw.

Rozdział II.
Procedura medycznie wspomaganej prokreacji
Art. 16
Do procedury medycznie wspomaganej prokreacji może być dopuszczona para małżeńska, w stosunku do której stwierdzono brak skuteczności w leczeniu bezpłodności.
Art.19
W ramach procedury medycznie wspomaganej prokreacji mogą być wykorzystane wyłącznie gamety pobrane od osób określonych w art. 16 ust. 1, uczestniczących w tej procedurze

Te dwa artykuły oznaczają całkowity zakaz dawstwa heterologicznego (od anonimowych dawców i dawczyń). Szacuje się, że 10% wszystkich zabiegów in vitro i inseminacji przeprowadzanych jest z użyciem dawstwa nasienia lub komórek jajowych. Najczęstszą przyczyną korzystania z banku nasienia/komórek jajowych jest brak plemników w nasieniu (azoospermia), przedwczesna menopauza lub nosicielstwo chorób genetycznych, których rodzice nie chcą przekazać swojemu potomstwu.
Dodatkowo zapis ten dyskryminuje pary niebędące w związku małżeńskim.

Rozważyliśmy dostępne opcje: nie mieliśmy szans na in vitro, bo z czego je robić? Z zera plemników? Jedyna możliwość to skorzystać z nasienia dawcy. Ale to zabronione i grozi za to więzienie.
Łatwiejszą i tańszą opcją byłaby inseminacja z nasieniem dawcy. Zabrano nam jednak i tę możliwość.
Po roku trwania w rozpaczy i zawieszeniu poszliśmy do Ośrodka Adopcyjnego.
Zaczęliśmy kurs, widziałam po mężu, że walczy ze sobą.
Kiedy na końcu okazało się, że jednak nie dostaliśmy kwalifikacji na rodziców adopcyjnych poczułam ogromny żal, ale i… ulgę. Panie z ośrodka były bardzo miłe i powiedziały to, co wiedziałam sama w głębi serca, choć miałam nadzieję, że okaże się nieprawdą: że mąż wciąż nie przeżył żałoby po naszym wspólnym dziecku, o które nie pozwolono nam walczyć.
I że w tej sytuacji nie możemy zostać rodzicami adopcyjnymi, byłoby to bardzo nie fair wobec adoptowanego syna lub córki.
Rodzina nie ułatwia sprawy, osobista teściowa wzięła mnie niedawno na bok i powiedziała „to ty nie wiesz, co zrobić? Jeden skok w bok, wychowacie jak swoje własne”. Zrobiło mi się niedobrze, choć czasem w przypływie rozpaczy mój mąż wspomina o czarnym rynku inseminatorów.
Jest tajemnicą Poliszynela, że Internet pęka w szwach od ogłoszeń chętnych panów, którzy umawiają się w hotelach na, jak to nazywają, „naturalne inseminacje”.
Płacisz, kładziesz się i szybko jest po wszystkim.
Nie sądzę, żebym się na to zdecydowała. Tłumaczę mężowi, że ci mężczyźni nie mają żadnych badań, że to w ogóle jakieś szaleństwo. Ale lata płyną, a pokój, który przeznaczyliśmy dla dziecka wciąż stoi pusty.
Nie wiem, co dalej. Nie chce mi się żyć.

Historia Magdy po wejściu w życie ustawy posła Bolesława Piechy, PiS

- O ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego.

Rozdział IV
Obrót Gametami

Art.26
Zezwolenie Prezesa Urzędu ds. Biomedycyny nie jest wymagane na zabieg lekarski pobrania gamet w celu bezpośredniego ich użycia w procedurze zapłodnienia wewnątrzustrojowego, jeżeli dawca z biorcą pozostają w związku małżeńskim albo we wspólnym pożyciu

Ten zapis oznacza legalność zabiegu inseminacji pod warunkiem, że jest to inseminacja homologiczna. Zakazana zostaje inseminacja heterologiczna (z użyciem nasienia anonimowego lub nieanonimowego dawcy)

Lekarze nie pozostawili nam złudzeń: takich jak my nie można w Polsce leczyć. Chyba, że chce się iść do więzienia.
Pytaliśmy „co teraz?”- usłyszeliśmy, że możemy zastanowić się nad adopcją lub świadomą bezdzietnością. Ale nasza bezdzietność wcale nie jest świadoma, jest wymuszona. My jej nie chcemy i nie wybraliśmy. Po prostu zabrano nam wybór.
Niedawno wpadł mi w ręce stary wywiad  z biskupem Kiernikowskim, w którym powiedział, że niepłodność jest powołaniem. Swoje powołanie można zrealizować na przykład poprzez duchową adopcję.
Dawno nie czytałam czegoś tak głupiego i bezwzględnego: nie chcę duchowo adoptować afrykańskich dzieci, płodów zagrożonych aborcją ani kociąt. Nie chcę być bezdzietna.  Chcemy być rodzicami, chcemy przynajmniej spróbować nimi być.
Ostatnio usłyszałam od koleżanki, że na Słowacji moglibyśmy podejść do inseminacji nasieniem dawcy, być może to rozważymy.

W chwili obecnej w Unii Europejskiej znajdują się tylko dwa kraje, które nie posiadają odrębnego ustawodawstwa bioetycznego oraz nie mają wdrożonych dyrektyw unijnych zapewniających pacjentom bezpieczeństwo leczenia, a także nie kontroluje się w nich placówek wykonujących zapłodnienia in vitro. Te kraje to Polska i Słowacja.



Historia Magdy po wejściu w życie ustawy posła Marka Balickiego, SLD: prawdziwe zakończenie historii Magdy

- o zmianie ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów.

Art.3.1 Za pobrane od dawcy komórki, w tym komórki rozrodcze, tkanki, narządy lub zarodki nie można żądać ani przyjmować zapłaty, innej korzyści majątkowej lub korzyści osobistej

Art. 19a
Komórki rozrodcze mogą być pobierane od żywego dawcy w celu dawstwa niepartnerskiego, przy zachowaniu następujących warunków:

Pobranie następuje na rzecz anonimowej dawczyni; jeżeli uzasadniają to szczególne względy osobiste, pobranie może nastąpić na rzecz określonej biorczyni;
4) zasadność i celowość pobrania komórek rozrodczych od określonego dawcy i zastosowania ich w celu dawstwa niepartnerskiego, ustalają lekarze na podstawie aktualnego stanu wiedzy medycznej;
5) pobranie zostało poprzedzone niezbędnymi badaniami lekarskimi i laboratoryjnymi, o których mowa w ust. 1 pkt. 2;
6) kandydat na dawcę został przed wyrażeniem zgody szczegółowo, pisemnie poinformowany o rodzaju zabiegu, ryzyku związanym z zabiegiem pobrania komórek rozrodczych i o dających się przewidzieć następstwach dla jego stanu zdrowia w przyszłości oraz o zakresie i skutkach prawnych zastosowania pobranych od niego komórek rozrodczych w celu dawstwa niepartnerskiego na rzecz anonimowej biorczyni albo na rzecz określonej biorczyni


Ponadto ustawa umożliwia pobranie i przechowywanie komórek rozrodczych w celu zabezpieczenia płodności na przyszłość (np. terapia onkologiczna).
Wprowadza rejestr dawców i dawczyń oraz przyznaje dziecku urodzonemu wskutek dawstwa prawo do poznania nieidentyfikujących informacji o dawcy lub dawczyni. Dodatkowo biorczynie mają prawo zapoznać się z informacjami dotyczącymi zdrowia dawcy/dawczyni.

Ustawa Balickiego umożliwiłaby wydarzenie się prawdziwego końca tej historii, ale dodatkowo zabezpieczyłaby prawa i interesy rodziców genetycznych, rodziców biologicznych (biorców) oraz dziecka. Ustawa tkankowa zapewnia pełną implementację dyrektyw unijnych.


Mąż nie chciał adopcji.
I cieszę się, że się na nią nie zdecydowaliśmy - ja byłam gotowa pokochać „obce” (to nieładne słowo) dziecko, ale on nie. A w takim wypadku, adopcja nie była dla nas. Bo adopcja powinna być świadoma i odpowiedzialna.

Zdecydowaliśmy się na zapłodnienie nasieniem dawcy. Krótko sprostuję, że takie zapłodnienie to nie spotkanie z dawcą. Nasienie lekarz podaje do macicy za pomocą specjalnej „strzykawki”. Dawca jest anonimowy, nigdy go nie poznałam i nie poznam. Wiem jednak, że dzięki niemu mogło narodzić się życie. 

Narodziło się.

Całą ciążę drżałam o dziecko.
Leżałam.
Rozmawiałam z brzuchem.
Śpiewałam kołysanki.
Pisałam pamiętnik ciąży.
Nie mogłam doczekać się porodu.
Każdego wieczoru o 19.00 Skreślałam miniony dzień. Ten który dzielił mnie od wielkiego spotkania.

Urodziłam zdrową córeczkę.

Nie pokażę Wam jej zdjęcia.

Z prostego powodu – wiem jak bardzo głupota ludzka może krzywdzić. Czasem nie wierzę własnym oczom, gdy czytam komentarze ludzi pod artykułami np. dotyczącymi in vitro. Przeraża mnie bezmyślność, łatwość wydawania krzywdzących opinii bez znajomości tematu, okrucieństwo, posługiwanie się obiegowymi sloganami, które w dodatku są nieprawdziwe.

Nie pokażę Wam jej zdjęcia.
Ale opowiem Wam o niej.

Jest połączeniem delikatności i twardego charakteru.
Ma duże jasne oczy i główkę usianą loczkami.
Jej rączki chwytają za wszystko co można i czego nie można. 
Jej skóra pachnie słońcem. Zawsze. Nie wiem jak to się dzieje, bo teraz – zimą – też.

Ma ponad rok.
Kocha zwierzęta, parówki, jogurty i kefir, makaron i pomidorową z lanymi kluskami.
Gdy zapytacie: „Jak kochasz mamusię?”, ściska mnie mocno za szyję.

Nie pamiętam już, jak to było, gdy nie było jej. I nie chcę tego pamiętać.
Bo ona rozjaśniła mi życie.

Patrzę w projekt ustawy, który przygotowuje p. Gowin i wiem, że gdyby przeszedł w takiej formie, moje dziecko nie miałoby prawa istnieć.
Nie powinno go być.
Jest poczęte niemoralnie, niewłaściwie i niegodnie.
Mimo tego, że nikogo nie skrzywdziłam, nie zabiłam. Ona także.
Nie narodziła się niczyim kosztem.

Urodziła się z miłości. 

Magdalena

***



Historia Karoliny podsumowująca panel:

Znaliśmy się przed ślubem 9 długich lat, wiele razem przeszliśmy. 
W dniu ślubu myślałam o dziecku... o tym jak ładnie będę wyglądać w ciąży, o kupowaniu mu wyprawki, o wybieraniu wózka. O tym na jakiego człowieka będę chciała go wychować. Przyrzekając podczas przysięgi małżeńskiej " i w zdrowiu i w chorobie", nie pomyślałam o bezpłodności, właściwie nie wiem o czym myślałam...O zapaleniu oskrzeli czy o anginie.

Po ślubie chcieliśmy powiększyć rodzinę, miało to być pierwsze dziecko wśród dorosłych, wyczekane przez dziadków, oczekiwane przez rodziców. Ale ciąża nie następowała, a ciągle powtarzane testy były "jednokreskowe". Gdy szłam do apteki, znajoma aptekarka, nie pytając po co przyszłam, wyciągała test ciążowy.

Zaczęłam chodzić do lekarza, skierowany został również mąż. Przyjechał z wynikami zapłakany. Mówił, że to wyrok - że nie będziemy mieć dziecka, bo zbyt mało plemników.
Pojechaliśmy do specjalistycznej kliniki, tam po serii badań okazało się, że tylko in vitro daje nam szanse na dziecko.

Podeszliśmy do tej próby, podano mi dwa zarodki. Nie było ich więcej, niczego nie zamrożono.

Jakaż była nasza radość, gdy po dwóch tygodniach oczekiwań okazało się, że jestem w ciąży. Ciąża przebiegała prawidłowo. Będąc w 6 miesiącu,  pewnego dnia obudziłam sie z okropnym bólem głowy. Gdy ból był nie do zniesienia, pojechaliśmy do szpitala. Tam odesłano mnie bez badania i kazano wziąć lek przeciwbólowy. Następnego dnia zaczął bolec mnie brzuch. Znowu pojechaliśmy do szpitala. Okazało się, że pęcherz płodowy jest już w pochwie i właściwie, jak to określił lekarz, "jest po ciąży"...

Leżałam dwa tygodnie bez ruchu. Po dwóch tygodniach urodziłam syna.
Zmarł.

Nie muszę pisać, co czułam. Każdy, kto ma dziecko, umie chyba sobie to wyobrazić - jak mogłam się czuć, gdy po wielu latach starań traci się kogoś, o kogo się bardzo walczyło. Kogo się bardzo kochało. Traci się dlatego, bo lekarz w porę nie założył szewka.
Po sekcji dziecka okazało się, że było całkowicie zdrowe.

Gdy doszłam do siebie, podeszłam do kolejnej próby. Podano mi dwa zarodki, nie było innych, znowu niczego nie mrożono.
Po dwóch tygodniach wynik bety: 0.

Pamiętam, że mąż tego dnia jedząc zupę płakał, a łzy kapały mu do talerza i zupy było coraz więcej i więcej.

Wiedziałam, że już nigdy nie podejdę do in vitro, m.in. ze względów finansowych.

Po jakimś czasie dojrzeliśmy do rozmów o adopcji... Do decyzji o kochaniu dziecka, które gdzieś się zagubiło, tylko po prostu musimy je odnaleźć.
I zaczęliśmy szukać... I tęsknić... I cierpieć ze świadomością, że jest gdzieś tam, bez nas swoich rodziców i że też tęskni i płacze za nami...

Przeszliśmy trudne procedury adopcji... I w końcu nastał dzień, gdy wzięłam Go w ramiona... Spojrzałam na niego i powiedziałam: "Tak długo Ciebie szukałam, synku mój jedyny".

Jest z nami... Kochamy go bardzo, nie wyobrażam sobie życia bez niego, jest całym moim życiem i szczęściem.
Mój mąż powiedział kiedyś, że jego przekleństwo stało sie naszym błogosławieństwem.

I może ktoś pomyśli, że moja historia to dowód na to, że niepotrzebne jest in vitro, że trzeba od razu podejść do adopcji.
Jest wręcz przeciwnie.

Moja historia to dowód na to, że każdy ma swoją drogę, jedni podchodzą do in vitro, inni do inseminacji, jeszcze inni do zapłodnienia nasieniem dawcy, a jeszcze inni do adopcji. I pozwólmy im dokonywać wyboru, bo nigdy nie będą szczęśliwi.

Aby kochać dobrze dziecko, potrzebna jest mądrość, decyzja, dojrzałość... Nie czyńmy niczego na siłę. Adopcja nie może być lekiem na bezpłodność, adopcja to takie samo rodzicielstwo jak inne. Jak czułoby się dziecko, gdyby jego rodzice żyli w przeświadczeniu, że jest tylko zastępcze, że to lek?

Więc błagam tych, którzy namawiają do adopcji - niech tego nie czynią. To musi być świadomy wybór.

Ja kocham moje dziecko, miłością szaloną, czasami usprawiedliwiającą , miłością wymodloną, wyczekaną..., Tak samo kochałabym dziecko -  to które zmarło... To z in vitro...

"I w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy".
Powiem kiedyś mojemu synowi, aby wtedy, gdy on będzie składał taką przysięgę nie myślał o zapaleniu oskrzeli...

Karolina (mama adopcyjna)

***

Poseł Jarosław Gowin mimo ogromu zainteresowania godnością zarodka, ani razu nie pojawił się na posiedzeniach Podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia poselskich projektów ustaw.


Poseł Bolesław Piecha wziął udział w posiedzeniach Komisji dwa razy na dziesięć posiedzeń:  na samym początku i potem na posiedzeniu Prezydium Komisji gdy głosowano przyjęcie Sprawozdań z Prac Komisji– wszelkie jego działania miały na celu proceduralne opóźnienie postępu prac nad ustawą. Przestał pojawiać się gdy ostatecznie Podkomisja uznała, ze prace będą toczyły się w oparciu o ustawę o in vitro  Marka Balickiego (SLD) i ustawę bioetyczną Małgorzaty Kidawy – Błońskiej (PO) oraz uzyskano jednoznaczną opinię, ze prawidłowe legislacyjnie są prace, w ramach których ustawę Balickiego uzupełnia się przepisami z ustawy Kidawy- Błońskiej).

29 października 2010 roku odbyło się w Sejmie głosowanie nad odrzuceniem projektu ustawy Bolesława Piechy. Za tym, aby ustawy nie odrzucać i aby rozpocząć nad nią prace, było:

72 posłów PO, w tym minister do spraw równego statusu Elżbieta Radziszewska i poseł PO Jarosław Gowin
141 posłów PiS

Za nieodrzucaniem tzw. ustawy Wargockiej zakazującej zabiegu in vitro, zakazującej adopcji zarodków i nakładającej kary pozbawienia wolności dla praktykujących lekarzy i pacjentów poddających się procedurze, głosowało:

145 posłów PiS
18 posłów PO
13 posłów PSL

Ustawa o penalizacji in vitro przepadła zaledwie dwudziestoma sześcioma głosami w 460osobowym Sejmie.

***

Polecam do głębokiego przemyślenia przed zbliżającymi się wyborami.