niedziela, 16 grudnia 2012

cywilizacjo kretynów, odwal się od dzieci

Dzieci widoczne na zdjęciach poniżej urodziły się dzięki metodom wspomaganego rozrodu, zostały adoptowane bądź przyszły do swojej rodziny innymi drogami, o których nic bliżej nie musicie wiedzieć, bo to nie wasza sprawa. To, co jest wspólną sprawą to to, że posiadają prawa przynależne każdemu człowiekowi. Przypatrzcie się uważnie i poszukajcie chipów, nadmiarowych kończyn oraz wytatuowanych szóstek za uszami:





Zgroza, prawda? I dla niepoznaki wyglądają tak normalnie. Ale nie dajcie się zwieść pozorom. Duża polska sieciówka odzieżowa wykazała się czujnością i odmówiła użyczenia swoich kolekcji do sesji zdjęciowej powyższego kalendarza, gdyż niestety nie może brać udziału w projekcie, ponieważ jako sklep dla dzieci nie chce mieszać się w polityczne zagrywki i kontrowersje jakie są w związku z zapłodnieniem in vitro.
Wiadomo, dzieci ze swej natury budzą kontrowersje, szczególnie w Polsce, kraju sławiącym miłość do dzieci i wartości rodzinnych.
Na szczęście cztery inne sieciówki nie miały nic przeciwko dzieciom i udostępniły ubranka. Pewnie nikt ich na czas nie powiadomił, że dzieci adoptowane to margines i patologia (odznaczają się głównie predylekcją do wbijania siekier w potylice swoich rodziców), a na dzieciach urodzonych dzięki in vitro ciąży zmaza współodpowiedzialności za morderstwo braci i sióstr.
Wobec tego trudne zadanie edukacji społecznej w tym ostatnim przypadku wziął na siebie Przegląd Katolicki informując czytelników, iż:

Po pierwsze, Kościół katolicki nigdy nie stygmatyzował i nie stygmatyzuje rodzin decydujących się na in vitro ani nie piętnuje dzieci poczętych tą metodą.
Radować się, że zostało to wreszcie wyjaśnione, bo bez tego disclaimera dość trudno byłoby zinterpretować zdanie pojawiające się niżej:

 in vitro jest metodą pozyskania dzieci za cenę bezpośredniego lub pośredniego uśmiercania innych dzieci. Jest to przede wszystkim selekcja i uśmiercanie embrionów – produkuje się ich kilka, tak by zwiększyć szansę poczęcia. Niszczenie takich embrionów jest z perspektywy nauki Kościoła zabójstwem.

Smaczku dodaje fakt, iż nie dalej jak tydzień temu redakcja Przewodnika Katolickiego zwróciła się z prośbą do autorów projektu "Dzieci Naszego Bociana" o użyczenie zdjęć dzieci dla potrzeb cytowanego wyżej tekstu. Prośba nie została spełniona.
Uporządkujmy fakty:
1. Kościół katolicki nie stygmatyzuje dzieci urodzonych dzięki ivf;
2. redakcje tygodników katolickich chętnie opublikują zdjęcia polskich dzieci urodzonych tą metodą, aby wyjaśnić odbiorcom, że Tymek, Zosia i Staś przyszły na świat za cenę zabójstwa innych dzieci.

Autorka artykułu ujawnia kolejne sensacje dotyczące idei kalendarza:

 Jak piszą jego pomysłodawcy, „w sesji brały udział dzieci urodzone dzięki metodom wspomaganego rozrodu, adoptowane oraz ich rodzeństwa”. A cel przedsięwzięcia? Zwrócenie uwagi na dzieci poczęte metodą in vitro.
Wystarczyłoby sprawdzić, co naprawdę piszą jego pomysłodawcy, aby nie brać wierszówki za bzdury, które się autorce jedynie wydają:


Dlaczego kalendarz?
Dzieci z kalendarza są wyjątkowe. Oczywiście wszystkie dzieci są wyjątkowe, ale nasze, bocianowe jakby „bardziej”. Czekaliśmy na nie długo, czasem bardzo długo. Raz po raz traciliśmy nadzieję na to, że w ogóle pojawią się na świecie, że razem z nami stworzą rodzinę. Ale są! Choć od 25 lat nie ma przepisów i nie ma regulacji dotyczących metody in vitro, nie ma refundacji leczenia niepłodności, a wokół adopcji nadal funkcjonuje wiele szkodliwych mitów- wbrew przeciwnościom tworzymy szczęśliwe rodziny. Każdego dnia na świat przychodzą dzieci poczęte dzięki wspomaganemu rozrodowi, a do naszych rodzin trafiają kolejne dzieci adopcyjne. Są takie same jak miliony innych dzieci na świecie, przywracają wiarę i nadzieję na szczęście! Przyszły do nas z miłości, w miłości i dzięki miłości. Dzielimy się z Wami naszym szczęściem i tym przesłaniem.



Dla ułatwienia napisano to nawet na okładce kalendarza, a ponadto na jego stronie internetowej oraz w informacjach prasowych.
Następnie czytamy:


Problem bezpłodności – według raportów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – dotyka 15 proc. małżeństw. Szacuje się, że 5 proc. rodzących się dzieci w krajach zachodnich to dzieci poczęte metodą in vitro.
Pierwsze słyszę, aby bezpłodność dotykała 15% małżeństw, według WHO dotyka ona 15% par, i mówimy o niepłodności, a nie bezpłodności. Chwila, w której prawicowe media przyswoją sobie wreszcie elementarne nazewnictwo obowiązujące w temacie, w którym zajmują głos, będzie chwilą odznaczoną przeze mnie na czerwono w kalendarzu. Ze złotą ramką ku czci.

W dyskusjach o in vitro wiele mówi się o samej procedurze, zapłodnieniu pozaustrojowym, technikach sztucznego wspomagania rozrodu, pomija się lub trywializuje wiele faktów, które są dla chrześcijan nie do zaakceptowania.

Magdaleno Szewczyk, dlaczego Pani ordynarnie kłamie? Metody wspomaganego rozrodu są w swoim okrojonym katalogu (inseminacja homologiczna przy użyciu prezerwatywy perforowanej; GIFT, gamete intra-fallopian transfer; LTOT, low tubal  ovum transfer) akceptowane przez Watykan (a w każdym razie nie są potępiane i Kongregacja Wiary zostawiła niepłodnym małżonkom furtkę decyzyjną), ponadto słowo "chrześcijanin" nie jest synonimem "katolika", a tak się składa, że zdecydowana większość odłamów chrześcijaństwa nie ma problemu z zapłodnieniem in vitro. Kościół katolicki ma. Ale to za mało, aby stosować bezczelną figurę chrześcijańskiego uogólnienia.
I argument, na który często powołują się osoby afirmujące technikę sztucznego zapłodnienia jako metodę leczniczą. In vitro nie leczy bezpłodności, tylko obchodzi problem. Po urodzeniu dziecka poczętego przez in vitro kobieta czy mężczyzna dalej są bezpłodni

Każda terapia objawowa obchodzi przyczynę, co na ogół nie uruchamia w katolickich publicystkach mechanizmu poniewierania ludźmi chorymi i zaleconą im terapią. Znani mi rekordziści są rodzicami pięciorga dzieci urodzonych dzięki metodzie ivf i fakt, że ich jajowody nadal są niedrożne, a nasienie niepełnowartościowe, nie ma dla nich żadnego znaczenia wobec rzeczywistości bycia siedmioosobową rodziną i odzyskania dzięki temu dobrostanu psychofizycznego. Minus zarwane noce z powodu kolek.

Nie ma sensu miażdżyć pozostałych nierzetelności zawartych w tekście. Po pierwsze robiłam to wiele razy na tych stronach, a komunały antyinvitrowe (i szerzej: związane z negacją praw reprodukcyjnych) cechują się  powtarzalnością. Po drugie tłumaczenie czegokolwiek środowisku, które chce ilustrować swoją ideologiczną paranoję zdjęciami istniejących dzieci, do których ta paranoja i brak wiedzy odnoszą się bezpośrednio, jest działaniem jałowym.
Uwagę jednak warto skierować na ostatnie zdanie przytaczanego artykułu:

Najważniejsze, że kropla drąży skałę...          


To prawda, drąży. A ponieważ od kilku miesięcy obserwuję narastające zjawisko niepłodnościowego coming outu spodziewam się wodospadu i braku szalup dla reprezentantów cywilizacji kretynów. I właśnie tego sobie życzę w nadchodzącym roku.


I na deser:



czwartek, 6 grudnia 2012

Życie albo śmietnik. Dlaczego Polacy lubią Dickensa.

Okna życia w Polsce uratowały życie 44 dzieciom. Nigdy nie poznają danych rodziców biologicznych i będą żyć z czarną dziurą dotyczącą ich tożsamości, ale wygraliśmy bitwę o ich życie!

Jest grudzień Anno Domini 2012 roku, piszę te słowa w Warszawie, w Polsce. Część moich rodaków osiągnęła już taki etap rozwoju społecznego, iż zgadzają się ze zdaniem "kobieta jest człowiekiem". Mamy więcej sukcesów: osiągnęliśmy konsens co do tego, że niewolnictwo nie jest okej, dzieci nie powinny być molestowane seksualnie ani poddawane przemocy, zaś osoby niepełnosprawne nie mogą być dyskryminowane. Dopracowaliśmy się również konkretnych przepisów prawnych stojących na straży powyższych osiągnięć cywilizacyjnych.
Są powody do radości.
Tymczasem zjawia się Maria Herczog, członkini komitetu ONZ i sprzedaje dziwaczną teorię, iż okna życia łamią prawo dzieci do wiedzy o własnej tożsamości, uderzają też w prawa kobiet oddających dzieci do adopcji. Na reakcje nie trzeba długo czekać:


Jak widzimy przełożenie jest proste: mniej okien życia równa się więcej dzieci na śmietnikach. Zupełnie, jakby od 60 lat nie funkcjonował sprawnie system adopcyjny, a skala dzieciobójstw nie obniżała się.
Lament środowiska Gościa Niedzielnego niespecjalnie dziwi, desperowanie redaktor Brygidy Grysiak również nie, ale że pod tym zdjęciem podpisują się osoby związane z polskim środowiskiem feministycznym i lewicowym- to nie tylko dziwi, to po prostu zasmuca.
Cofnijmy się nieco w przeszłość.
Pierwsze okno życia, a w zasadzie "kołowrót życia" otwarto w Warszawie w roku 1736. Zasada działania była prosta: kobieta mogła anonimowo podrzucić swoje dziecko do obrotowej skrzynki uruchamiając dzwonek alarmujący personel szpitalny lub siostry zakonne.

Adopcja takich dzieci zdarzała się bardzo rzadko, ich przyszłe losy determinowały w zasadzie dwie możliwości: pójście na służbę lub terminowanie u rzemieślników. O ile udało im się przeżyć, ponieważ w 1848 roku śmiertelność podrzutków sięgała 61% (wszystkie źródła statystyk i liczb podaję na końcu notki).
Co interesujące, krytyka kołowrotów życia jest równie stara, co same kołowroty. Najczęściej podnoszony sprzeciw dotyczył argumentu, że to rozwiązanie sprzyja bezkarnemu porzuceniu dzieci, za to nie przekłada się na zmniejszenie ilości aborcji (spędzania płodów) ani przypadków dzieciobójstwa. Równie bogatą tradycję ma obrona kołowrotów życia, dziś okien życia, oparta na nieśmiertelnym i nośnym evergreenie: "nie można dowieść, że to nie działa, więc lepiej zakładajmy nowe kołowroty aby ratować dzieci".
Wersję współczesną proponuje nam załączony obrazek i red. Grysiak:

Mnie się zawsze wydawało, że nawet jedno uratowane życie powoduje, że warto się starać. Nawet jedno uratowane życie powinno być najmocniejszym argumentem za oknami życia. Nie bardzo rozumiem tych, dla których nie jest.
(źródło)
Ta argumentacja miałaby sens, gdyby red. Grysiak była w stanie udowodnić istnienie korelacji między funkcjonowaniem okien życia, a "uratowaniem choć jednego życia". Sęk w tym, że nie jest w stanie tego udowodnić. Podobnie jak jej XVIII - wieczni poprzednicy.
Co jednak mówią nam historia i liczby?
W 1871 roku stołeczny kołowrót życia zostaje działający na zasadzie pełnej anonimowości zostaje zlikwidowany. Nadal można oddawać dzieci, ale już pod własnym imieniem i nazwiskiem. Liczba oddawanych dzieci w kolejnych latach utrzymuje się jednak na dotychczasowym poziomie, za to maleje liczba dzieci porzucanych pokątnie i anonimowo z narażeniem ich życia.
Co więc widzimy? Likwidacja kołowrotów życia opartych na anonimowości i bezkarności rodzica, i wprowadzenie na ich miejsce systemu przekazań dzieci opartych na nieanonimowości nie zmniejsza liczby dzieci oddawanych do przytułków, za to zmniejsza ilość anonimowych porzuceń, których okoliczności zagrażają życiu niemowląt i noworodków.
Zdaje się, że właśnie od tego argumentu zaczęliśmy: "nie likwidujcie okien życia, bo niechciane dzieci zaczną być zabijane bądź będą porzucane na śmietnikach"?
Świetna replika, szkoda tylko, że oparta na fałszywym założeniu, ponieważ relacja zdaje się być zgoła odwrotna: im więcej anonimowości i bezkarności, tym wyższe wskaźniki porzuceń z narażeniem życia. Liczba przekazań do adopcji pozostaje natomiast relatywnie stała, co wskazuje na to, iż najważniejszą zmienną jest tu po prostu motywacja matki: jeśli chce, aby jej dziecko przeżyło to kwestia anonimowości nie odgrywa większej roli. Jeśli nie chce, aby dziecko przeżyło to cóż, nie doniesie go ani do kołowrotu, ani do okna życia, ani do przedsionka kościoła, tylko  wybierze beczkę z kapustą.

No ale wciąż mówimy o historii, a może  we współczesnej Polsce ten schemat działa inaczej? Wydaje się, że nie: skala dzieciobójstw obniża się sukcesywnie od roku 1999 (źródło), co zdaje się mieć raczej związek ze spadającą liczbą porodów w Polsce (źródło), a nie ze zjawiskiem otwierania bądź zamykania okien życia, zwłaszcza, że ilość przysposobień w Polsce również maleje (źródło) wraz z obniżającą się dzietnością. Mniej dzieci rodzimy, mniej dzieci porzucamy i mniej dzieci oddajemy do adopcji. To dość prosta zależność, z którą istnienie okien życia nie wydaje się być skorelowane pozytywnie ani negatywnie.
Co więc nie działa, skoro ta zależność nie jest w stanie się przebić do świadomości społecznej i powstrzymać egzaltowaną argumentację "okna życia ratują dzieci, które inaczej zostałyby zabite"?
O tym za moment, teraz spójrzmy na stronę prawną i liczby odnoszące się do skali dzieciobójstw i porzuceń dzieci w Polsce.

Oddanie dziecka do okna życia nie jest kwalifikowane jako porzucenie dziecka, a jako jego opuszczenie. Różnica polega na tym, iż opuszczenie dziecka nie nosi znamion przestępstwa, tj.  dziecko jest pozostawione w miejscu, w którym może otrzymać natychmiastową opiekę od innych osób lub instytucji. Nie zmienia to faktu, że matka pozostawiająca dziecko w oknie życia jest szukana przez policję w celu ustalenia jej tożsamości, a więc główna propaganda okien życia ("anonimowo, bez problemu, bez konsekwencji") opiera się na oszustwie wobec kobiety. To nieprawda, że nie będzie poszukiwana i to nieprawda, że jej anonimowość zostanie uszanowana, ponieważ anonimowe urodzenie dziecka nie jest zgodne z polskim prawem. Zwyczajnie i po prostu.
 A teraz odrobina statystyk policyjnych. Jak wygląda tabela dzieciobójstw i porzuceń dzieci w Polsce ze skutkiem śmiertelnym?



1992 59/0
1993 56/0
1994 52/3
1995 42/4
1996 44/2
1997 43/3
1998 38/4
1999 31/1
2000 47/0
2001 26/0
2002 28/3
2003 25/0   

i dalej już tylko dzieciobójstwa bez porzuceń:

rok Liczba postępowań wszczętych Liczba przestępstw stwierdzonych
2007 34 13
2008 33 13
2009 28 10
2010 26 10
2011 24 5



Od roku 2006 w 50 oknach życia opuszczono 44 noworodków. Niezależnie od istnienia okien życia ilość przestępstw popełnionych z tytułu Art. 149 maleje systematycznie z powodów prawdopodobnie głównie demograficznych, być może z powodu lepszej kontroli/wzrostu świadomości społecznej/wyższej jakości pracy pracowników społecznych/niższej wykrywalności, jednak tendencja spadkowa jest wyraźna i wcześniejsza niż powstanie pierwszego polskiego okna życia. Co więc dokładnie uzyskaliśmy poza zagwarantowaniem czterdzieściorgu czworgu dzieciom braku wiedzy o ich tożsamości w imię porywającego hasła "uratowaliśmy przed śmiercią 44 dzieci", czego oczywiście nie jesteśmy w stanie poprzeć czymś nieco bardziej wiarygodnym niż własne przekonanie?

Ta cała sprawa ma też inną stronę medalu, mianowicie stronę kobiety.
Jak widzimy, Gość Niedzielny i Brygida Grysiak są przekonani do swoich racji, ale wystarczy być katolikiem ORAZ posiadać doświadczenie w pracy w ośrodku adopcyjnym, aby narracja uległa zasadniczej zmianie. Apel pochodzi ze strony Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie, identyczne znajdziemy na stronach ogólnopolskich OAO niezależnie od tego, czy są publiczne czy katolickie:


OKNO ŻYCIA

Nim położysz tu dziecko, przeczytaj …
Jeśli nie jesteś pewna, co zrobić i gubisz się, przyjdź do Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie i porozmawiaj. Otrzymasz pomoc prawną, psychologiczną, rzeczową. Możesz przyjść jeszcze w ciąży - dowiesz się, jakie masz możliwości. Możesz w szpitalu przy urodzeniu dziecka powiedzieć, że nie możesz go wychowywać, wtedy sam personel skontaktuje się z Ośrodkiem. Jeśli masz już dziecko na rękach, znajdziemy mu miejsce w Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym w Otwocku (ul. Batorego 44, tel.: 22 779 48 38), gdzie bezpiecznie poczeka na Twoją ostateczną decyzję.Jeśli jesteś gotowa przekazać dziecko do adopcji możesz zrobić to za pośrednictwem Ośrodka. Zyskujesz wtedy Ty i dziecko: masz możliwość upewnienia się, że będzie ono w dobrej rodzinie, skracasz mu czas pobytu w placówce, bo procedury prawne są wówczas dużo łatwiejsze, stwarzasz szansę na zapewnienie mu lepszej pomocy medycznej, dajesz mu możliwość łatwiejszego pogodzenie się z faktem adopcji w przyszłości.Może się zdarzyć też, że dojdziesz do wniosku, że uda Ci się zatrzymać i wychowywać dziecko. Jeśli zostawisz je w Oknie Życia, nie będziesz miała odwrotu!Zaczekaj!Przekazanie dziecka do Okna Życia jest nieodwołalne. Zastanów się!






Czego to dowodzi? Starej prawdy, że największymi orędownikami Okien Życia są nieprzypadkowo ci, którzy ]mają bardzo niewiele wspólnego z przeprowadzaniem procesów adopcyjnych i pracą z kobietami rozważającymi przekazanie dziecka do adopcji. Teoretyzowanie daje komfort pisania głupot w myśl zasady "nie znam się, więc się wypowiem".
Kontynuując temat zysków kobiety: co zyskuje kobieta oddająca dziecko do adopcji za pośrednictwem Ośrodka Adopcyjno Opiekuńczego?
- opiekę i poradnictwo psychologiczne oraz prawne, włączając w to pomoc przed i po porodzie
- opiekę położniczą wynikającą z faktu urodzenia w szpitalu, w tym dostęp do środków hamujących laktację
- ustawowe sześć tygodni na zmianę decyzji o adopcji

W zamian musi potwierdzić decyzję o zrzeczeniu się dziecka. Jej dane są chronione i zostaną udostępnione jedynie dorosłemu dziecku, o ile wyrazi ono taką wolę. Według danych stołecznego KOAO 52% kobiet zmienia decyzję po otrzymaniu wsparcia psychologicznego, prawnego i finansowego od profesjonalistów zajmujących się tą grupą. Dalsze 16% matek wycofuje się z decyzji adopcji już po urodzeniu dziecka i wyrażeniu wstępnej woli zrzeczenia jeszcze w szpitalu.
Rachunek jest prosty: prawie 70% kobiet rozważających przekazanie dziecka do adopcji zmienia ostatecznie zdanie, ale dzieje się tak jedynie dlatego, ponieważ otrzymały wsparcie. Bez tej pomocy zostają okna życia, które zapewniają szybkie rozwiązanie problemu, ale jednocześnie uniemożliwiają zmianę decyzji i otrzymanie pomocy w sprawie, którą można chyba bezdyskusyjnie nazwać sprawą rangi życiowej.
Co natomiast zyskuje kobieta oddająca dziecko do okna życia?

- brak opieki i poradnictwa psychologicznego oraz wsparcia prawnego
- ryzyko zagrożenia życia i zdrowia podczas porodu w warunkach pozaszpitalnych
- nieodwołalność swojej decyzji i niemożność wycofania się z niej
- anonimowość, którą zyskałaby tak czy inaczej przy procesie adopcji blankietowej opisanym wyżej

Co jest zatem zyskiem i wolnością kobiety patrząc na te zagadnienia z perspektywy feministycznej? Zostawmy feminizm- co jest zyskiem i wolnością kobiety patrząc na te zagadnienia z perspektywy humanistycznej?
Może pewnym wyjaśnieniem będą słowa kardynała Dziwisza wygłoszone podczas poświęcania pierwszego w Polsce okna życia:


„okno życia to ratunek dla dziecka, któremu rodzice odmówili miłości"  

(źródło)

Wracamy, proszę Państwa, do sedna. Jeśli traktujemy decyzję adopcyjną jako dowód braku miłości rodziców, a nie jako dowód ich bardzo trudnej odpowiedzialności za dziecko i realizację jeszcze trudniejszej miłości, to chyba nie mamy o czym dalej rozmawiać. Dalej tkwimy po uszy w tym, co nazwałam kilka dni temu mentalnym neolitem adopcyjnym. Cechą tego neolitu jest jego trwała hipokryzja: to wspaniale, że uratowałaś dziecku życie i zdecydowałaś się je urodzić zamiast poddać się aborcji. Niemniej pozostajesz suką wypraną z uczuć, skoro nie chcesz się nim teraz zająć. Przyjdziemy ci jednak z pomocą: możesz oddać je do adopcji anonimowo. Nadal pozostaniesz suką, ale przynajmniej nikt nie dowie się o twojej hańbie. Chwileczkę, zdaje się jednak, że zaczęliśmy ten wywód od złożenia hołdu matce, która oddaje dziecko do adopcji zamiast usunąć ciążę? Skądże znowu, była to klasyczna ściema, tak naprawdę polska matka decydująca się na adopcję pozostaje istotą godną pogardy, a udzielana jej przez okna życia pomoc polega na dostarczeniu możliwości ukrycia niegodnego występku.
Wewnętrzna niespójność tego wywodu nie jest powszechnie dostrzegana, za to podnoszony jest wygodny argument, że matki nie chcą oddawać dzieci jawnie, ponieważ boją się napiętnowania. I tu właśnie proponujemy im okna życia. Jakie to proste.
Owszem, utrwalanie szczucia kobiet przynosi zaskakujący skutek, że czują się finalnie zaszczute. Tylko kto je wcześniej zaszczuwał? Może głosiciele poglądu, iż adopcja jest odmową miłości?
Dramatem jest to, że walka o utrwalenie tego neolitu odbywa się z jednej strony przy wtórze okrzyków o zagwarantowaniu wolności kobiecie, z drugiej zaś strony opiera na wrzaskach o potrzebie ocalenia skazanych na śmierć dzieci. Rzadki przypadek, w którym część polskiego środowiska, ujmijmy to, liberalnego przychodzi w sukurs narracjom pro-life'owym sygnowanym Episkopatem.


Jak długo będziemy wychodzić z założenia "odmowy miłości" tak długo w Polsce będzie przestrzeń społeczna dla istnienia okien życia. Nie dlatego, że są potrzebne, a dlatego ponieważ łatwiej jest podtrzymywać iluzje pasujące nam do hipotezy, niż zająć się pracą u podstaw. Co, nawiasem mówiąc, jest robione w Polsce od pierwszej połowy XX wieku włączając w to koncepcje gniazd sierocych, wiosek kościuszkowskich, metodę pracy grup rodzinkowych, idee korczakowskie, rodzinne domy dziecka i wioski dziecięce, działalność Towarzystwa Przyjaciół Dzieci aż do powstania idei jawności pochodzenia dziecka, szacunku dla jego tożsamości i przygotowania programów szkoleniowych dla kandydatów na rodziców adopcyjnych, które realizujemy w Polsce od mniej więcej 30 lat, wielką pracą środowiska  ukonstytuowanego wokół form opieki adopcyjnej i zastępczej. 
Ich wysiłki od 2006 roku otrzymują regularne strzały w stopę za sprawą propagandy okien życia i zachęty do cofania się w rozwiązaniach społecznych i pedagogicznych do ustaleń sprzed kilku wieków. 
Fundament, jakim jest Konwencja Praw Dziecka wraz z zapisem prawa do poznania swojej tożsamości zderza się z ideą siedemnastowiecznych kołowrotów życia, co jest sytuacją absolutnie kuriozalną.  Anonimowość porzucającego rodzica nadal jest wartością w wieku XXI i należy jej się hołubienie przy wtórze egzaltowanych argumentów "ocaliliśmy czterdzieścioro czworo dzieci!" i przy jednoczesnym przypomnieniu, że przekazanie do adopcji jest odmówieniem dziecku miłości.
Szach mat. 
Czego kobieta nie zrobi i tak będzie winna.
A mój postulat jest bardzo prosty: przestańmy dawać sobie prać mózgi. Adopcja na tym skorzysta i kobiety również.

*

Celowo nie rozwijam zagadnienia strat dziecka oddawanego do okna życia, bo jest to temat na osobną notkę.

Lektury, które warto przeczytać, a do danych z  których odwoływałam się wyżej:

M. Kolankiewicz, Zapiski o instytucjonalnej opiece nad dziećmi, Wydział Pedagogiczny, Uniwersytet Warszawski.
M. Kolankiewicz (1996), Schronienie. Historia Domu Małych Dzieci ks. G. P. Baudoina, Wydawnictwo KR.
M. Kolankiewicz (2002), Porzuceni i powierzeni trosce. Dom małych dzieci. Śląsk, Katowice.
B. Geremek (1998), Litość i szubienica. Dzieje nędzy i miłosierdzia, Czytelnik, Warszawa.
Konwencja o prawach dziecka, http://www.brpd.bip.doc.pl/index.php?wiad=6031
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1531801,3,okna-zycia---porazka-panstwa.read
Statystyki Komendy Policji, materiały statystyczne, Warszawa 2001-2003.
http://www.statystyka.policja.pl/portal/st/840/79132/Zabojstwa_maloletnich__tj_z_art_148_kk__i_przestepstwa_dzieciobojstwa_tj_z_art_1.html
Roczniki Demograficzne GUS.
Ochrona Zdrowia GUS, lata 2005, 2006, 2007.