środa, 5 lutego 2014

Widoczki


Tymczasem w zupełnie innej czasoprzestrzeni pewna para oczekująca na dziecko otrzymała wiadomość z Instytucji, że dziecko jest i czeka. Zdrowa, grzeczna dziewczynka, pięć lat. Para wypytuje dokładnie o wywiad rodzinny, sprawdza dokumentację, dziecko ma cztery lata i za sobą pobyty w różnych placówkach. Wszystko w porządku.
Instytucje zapewniają, że wywiad nieobciążony, dziecko podczas obserwacji w pogotowiu rodzinnym i w rodzinie zastępczej nie sprawiało żadnych kłopotów. Para podpisuje zatem papiery i zabiera dziewczynkę do domu. Mijają dni i niepokój zaczyna narastać. Dziewczynka nie mówi, jest agresywna wobec otoczenia, w tym wobec adoptowanego syna pary, chłopczyk chodzi poturbowany, zaczyna się moczyć. Narastają więc wpisy w rodzinnym grafiku: logopeda, pediatra, ośrodek wczesnej interwencji, neurolog... Rezonans, badania neurologiczne. Mnożą się kolejne opisy: opóźniony rozwój psychofizyczny, zaburzony rozwój sensomotoryczny, cztery punkty w czteropunktowej skali dysmorfii, obecny odruch Moro, uszkodzenie okolic przedczołowych, zmniejszone jądro ogoniaste, agenezja ciała modzelowatego, zmniejszona masa hipokampa i móżdżku. Nie wyliczam pozostałych elementów uszkodzeń i zaburzeń. Jest to pełnoobjawowy FAS z upośledzeniem umysłowym.
Na dalszych etapach tej historii okaże się, że Instytucje okłamały rodziców zatajając przed nimi faktyczną sytuację dziecka, co mogło wynikać - tu już jedynie moje dywagacje - z zaniedbań obserwacyjnych w pogotowiu i rodzinie zastępczej, albo też z celowego czyszczenia dzieciom dokumentacji, aby móc je potem łatwiej wypuścić do adopcji. Temu ostatniemu zjawisku poświęcono reportaż. Na rzecz  drugiej tezy przemawia też fakt, iż para jeszcze przed podjęciem decyzji zwracała uwagę na wyróżnialne rysy twarzy dziecka dopatrując się w nich charakterystycznego wyglądu FASu, dla przypomnienia:

 

ale była uspokajana przez obie Instytucje, że "wszystkie dzieci z tej rodziny mają taką egzotyczną urodę i dziewczynka jest po prostu podobna do rodzeństwa". Przypomnę: cztery punkty w skali dysmorfii FAS to maksimum, bardziej pełnoobjawowej dysmorfii twarzy mieć już nie można. Zostawmy otwartym pytanie, czy można być pracownikiem społecznym pracującym przy opiece zastępczej i nie rozpoznać FASu.
"Rodzeństwo", co wychodzi na jaw po wizycie u rejonowego pediatry znającego rodzinę biologiczną, to dziesięcioro chłopców i dziewcząt, nasza dziewczynka jest jedenasta. Wszystkie dzieci, które zostały w rodzinie, mają pełny FAS. O dzieciach przekazanych do adopcji trudno coś powiedzieć, pediatra nie zna ich dokumentacji. Rodzice to nietrzeźwiejący alkoholicy. W tym przewrotnym sensie dziewczynka faktycznie jest do rodzeństwa podobna. Jest też trwale niepełnosprawna.

Półtora miesiąca temu większość z nas usłyszała pamiętną wypowiedź Katarzyny Bratkowskiej o planie "usunięcia ciąży w wigilię". Nie będę analizować reakcji medialnych i społecznych, uczyniono to w wielu miejscach (Michalski, slwstr, najtrafniejsza moim zdaniem Dunin).
Napiszę więc o innym zjawisku: nieodwracalnym zabieraniu dzieciom życia poprzez powoływanie je do życia przez ludzi, którzy tych dzieci mieć nie chcą.
W wyniku zakazu aborcji z powodów społecznych, w wyniku braku edukacji seksualnej, w wyniku zakazu sterylizacji, w wyniku braku dostępu do bezpłatnej antykoncepcji wspieramy moralną nędzę i nie bierzemy za nią żadnej odpowiedzialności poza pozorną. Prowadzimy domy opieki, ośrodki specjalistyczne i szereg instytucjonalnych form anihilacji niechcianych dzieci z przestrzeni publicznej. Nie lubimy widzieć w tym pasywnej bezwzględności. Część z nas się domyśla, że legalizacja aborcji jest nieunikniona, jeśli nie chcemy generować kolejnych krzywd - niezależnie od tego, jak bardzo sami jesteśmy aborcji przeciwni. Część z nas podejrzewa już, że nawet najlepszy system edukacyjny i zdrowotny nie będzie w stanie zredukować społecznej potrzeby aborcji do zera. Niektórzy rozumieją wreszcie, że aborcji nie da się wyeliminować: można ją jedynie przenieść w podziemie i zwiększyć odsetek dzieci w beczkach.
Mimo tej wiedzy wolimy wierzyć, że nie musimy tego problemu rozstrzygać i że na razie może zostać tak jak jest. I że nikt za to nie zapłaci. Albo przynajmniej nie pokaże nam rachunku.

Język, którym publicznie mówimy o ciążach, dzieciach, adopcjach, aborcjach to język życia. Ale czyje konkretnie to życie? Wasze życie? Moje życie? Życie konkretnego dziecka?
Okazuje się, że chodzi o życie jako ideę; o przetrwalnik cywilizacji życia, probierz humanizmu i co tam jeszcze.
Ilekroć ktoś próbuje konkretyzować: kto zapłaci czynsz Alicji Tysiąc? Dlaczego niechciana ciąża stała się w Polsce karą? tylekroć okazuje się, że popełnia publiczny nietakt. Nie jest nietaktem przerwać ciążę w sposób dyskretny za pośrednictwem ogłoszenia w gazecie; nietaktem jest powiedzieć o tym głośno i zgłosić żądanie zmian systemowych.
Życie rzeczywiste to życie jedenaściorga dzieci, na których poczęciu i urodzeniu nikomu nie zależało. Ta prawda jest tak wstydliwa, że czołowi dziennikarze tego kraju mają czelność mówić o antykoncepcji i o palących policzkach. Szkoda, że nie opowiedzą, jaką przyszłość zaplanowali dla pięciolatki z pełnoobjawowym FASem.
Dlaczego nie podzielą się z nami projektem, co zrobić z konkretnymi chorymi dziećmi, które w najlepszym przypadku trafiają do ośrodka dziennego dla osób niepełnosprawnych? Czy red. Olejnik ma pomysł, w jaki sposób nie dopuścić do poczęcia i urodzenia dwunastego dziecka w tej rodzinie? Chciałabym posłuchać Tomasza Terlikowskiego i czegoś o godności życia poczętego oraz świętym akcie małżeńskim. Chciałabym, aby Terlikowski zszedł do barłogu i denaturatu. Spojrzał w twarze tych dzieci i powiedział im "Bóg was chciał. Nie ma przypadków. Aborcja byłaby gorsza niż dożywocie w ośrodku pomocy społecznej".
To konkretne dziecko nie będzie mieć szczęśliwego życia. Nie przyjedzie amerykańska Lucy do Wilkowyj ani żaden inny bohater z M jak Miłość. Tu nie pomoże Wielka Orkiestra ani Caritas.

Niektórzy hipokryci roją sobie, że problem, który narasta, a który zamietli pod dywan, zostanie potem rozwiązany rękami instytucji opiekuńczych i wychowawczych bądź rękami rodzin zastępczych i adopcyjnych. Niechciane dzieci zagospodaruje się na rynku wtórnym. Dlaczego piszę o tym w tak obrzydliwy, przedmiotowy sposób? Ponieważ właśnie w taki sposób traktuje się w Polsce te dzieci.
Apeluje się więc do sumień niepłodnych par nazywając je egoistami, ponieważ wybierają niegodziwą metodę in vitro, zamiast darmowo i po cichu rozwiązać strukturalny problem polskiej polityki społecznej, zdrowotnej i edukacyjnej.
A co się dzieje naprawdę z dziećmi? Według danych, na które powołuje się rzecznik praw dziecka, 77.2% adopcji zawiązuje się obecnie za pośrednictwem adopcji ze wskazaniem. Czyli: bez kontroli ośrodków adopcyjnych i bez asysty psychologicznej. Jest to prawdopodobnie szara strefa, w której dochodzi do handlu ludźmi, na co (poza wyjątkami) nie ma dowodów, bo żadna ze stron nie ma interesu w ujawnianiu czynu karalnego. To zjawisko powoduje, że do adopcji klasycznej mogą w efekcie trafiać dzieci mniej operatywnych rodziców biologicznych. Dzieci par operatywnych bowiem, a więc na przykład trzeźwych, są rozchwytywane jeszcze na etapie ciąży ich biologicznych matek, które przez Internet rozpoczynają poszukiwania wypłacalnych rodziców. Na ogół dbają wtedy o dobrą jakość dostarczanego towaru, ponieważ powodzenie transakcji jest z nią ściśle związane. Zysk dziecka jest niewątpliwy, na przykład nie zostanie upośledzone w życiu płodowym. Za to zostanie sprzedane.
Dzieci, których losy potoczyły się inaczej, zostaną w  ośrodkach i rodzinach zastępczych zawodowych, w których obecnie przebywa ich ponad 36 tysięcy. Nie lubimy jednak o tym mówić, ponieważ to są żywe dzieci i na ogół nie są to ładne dzieci.
Czy jest im tam źle? Bez przesady - jedzenie mają i ubranie też. Fragment raportu NIK:

Zdarza się, że do domów dziecka trafiają młodociani przestępcy, którzy powinni znaleźć się w placówce typowo resocjalizacyjnej. Ma to destrukcyjny wpływ na pozostałych wychowanków. Tylko w 3 z 28 skontrolowanych instytucji nie odnotowano aktów wandalizmu, agresji i przemocy, wymagających interwencji policji. (...) Znakomita większość skontrolowanych instytucji odpowiedzialnych za opiekę nad dziećmi nie miała pełnej wiedzy o swoich podopiecznych. We wszystkich stwierdzono rozległe braki w dokumentacji.

Poza tym mogły trafić do beczek.

W czasach mojego dzieciństwa grywałam w widoczki. Należało wykopać dołek w ziemi, położyć w nim jakieś kwiatki i błyskotki, nałożyć na to szkiełko i ponownie zakopać. Potem palcem wierciło się dziurkę i oto był widoczek. W tym konkretnym widoczku widzimy, że ratujemy jako kraj bardzo wiele żyć i nigdy nie koronujemy Chrystusa na Króla Polski, bo nie jest nam potrzebny. Mamy 460 Chrystusów, którzy codziennie wysyłają innych na śmierć za sprawę.
Jeśli przesuniemy palec trochę dalej to zobaczymy, że każdy z nas, kto nie mówi głośno o faktycznej cenie kompromisu moralnego realizowanego Polsce od lat dziewięćdziesiątych, ma paluchy powalane brudem. Mówię serio. Każdy z nas ponosi cząstkową odpowiedzialność za zniszczenie życia tych jedenaściorga dzieci. To my pozwoliliśmy na brak alternatywy.
W tej notce nie chodzi o afirmowanie aborcji. Można być jej całkowicie przeciwnym w swoim prywatnym życiu. Ale każdy, kto wierzy, że możliwy jest świat bez aborcji i bez krzywdy dzieci jednocześnie, łudzi się.

*

 Para rozważając dalsze kroki spotyka na jednej z konsultacji w MOPSie rodziców zastępczych czworga dzieci z FASem: po sześciu miesiącach musiano rozwiązać rodzinę zastępczą i umieścić dzieci w oddzielnych placówkach, ponieważ najstarsze dziecko molestowało seksualnie młodszą trójkę. Cała czwórka wchodziła ponadto w konflikt z prawem, w tym jedno z dzieci fizycznie zagrażało ich biologicznemu dziecku.

W styczniu rodzina zastępcza dla dziewczynki z FASem została na wniosek rodziców rozwiązana.
Nie znam dalszych losów dziecka.


zmieniłam szczegóły dotyczące historii tej rodziny ze względu na ryzyko identyfikacji, której zapewne by sobie nie życzyli