Pierwszym obiektem, który rzucił mi się w oczy na izbie przyjęć stołecznego szpitala okulistycznego, był drewniany krzyż. Ale pomyślałam sobie, że ulegam wizualnej nadwrażliwości, w końcu w najbliższym otoczeniu znajdował się także automat z kawą i batonami, dalej ławeczki oblegane przez pacjentów, w końcu tablice dydaktyczne z precyzyjnymi rysunkami ludzkiego oka, w tym zdjęcia z zabiegów usuwania zaćmy. (niestety obejrzałam Psa Andaluzyjskiego, tę traumę zabiorę ze sobą do grobu)
Parę godzin później położyłam się na nieskalanie białym łóżku, nad którym wisiał kolejny krzyż.
W ramę okienną ktoś wsunął święty obrazek z aniołem stróżem, dwie sale dalej huczała "Koronka do Bożego miłosierdzia" nadawana w paśmie 89.0 UKF.
Następnego dnia był piątek.
Tu krótka dygresja: obiadowym daniem w czwartek była świńska wątroba, do tego mokra marchewka, z której ktoś mozolnie usunął wszelkie potencjalne witaminy w długotrwałym procesie rozgotowania. Kolację stanowiła pasztetowa w asyście dwóch kromek chleba. Bez masła.
Pomyślałam, że to jakaś żena, mega żena. Błąd. Po prostu nie znałam wówczas jeszcze żywieniowych standardów oddziału neurologii, ale o tym potem.
Tak czy inaczej w piątek szpitalny wózek przywiózł mi mintaja w postaci pasty (nazywała się "filetem rybnym"), a jadłospis oznajmił ołówkowym dopiskiem "piątek- dzień postny".
Chwilę trwało, zanim skojarzyłam, dlaczego dzień postny i o co chodzi.
Potem spędziłam parę dni w domu i najadłam się szynki, szarlotki i innych tam, więc uraz zaczął mi mijać. Ale w następny czwartek zameldowałam się na przywołanej już neurologii i Standard Wyżywienia Placówki Publicznej powitał mnie ponownie piątkowym dniem postnym (morszczuk gotowany, ser biały na śniadanie, dwie połówki jajka na kolację) oraz krzyżami na a) izbie przyjęć b) oddziale c) każdej indywidualnej sali.
Święty obrazek tym razem był wetknięty za szybę okienną, i był to św. Dominik Savio. W gabinecie zabiegowym uśmiechała się natomiast święta Rita.
Tak w ogóle nie przepadam za spożywaniem padliny, nie jestem też szczególnie wrogo nastawiona wobec świętych obrazków. Niemniej moje krytyczne uwagi związane z proponowaniem wyżywienia według reguł prawa kanonicznego, w placówce publicznej, napotkały na takie oto komentarze:
czemu ten postny dzień komuś przeszkadza. Czy gdyby kluski z serem były w środę, a nie w piątek to by było ok?
Coraz częściej spotykam się z tym, że respektowane są prawa wegetarian i w wielu miejscach (szpitalach, na konferencjach, w niektórych przedszkolach) można zamówić posiłki wegetariańskie, więc jeśli ktoś ma jakieś inne szczególne potrzeby żywieniowe, np. koniecznie mięso w piątek, to może po prostu trzeba to zgłosić?;)
Rozumie Kochana Publisia, w tym kraju mięsożerców z zasmażką i smalochem, zrzucaniem sadła po świętach bezbożnego najedzenia, wszechobecnością parówek i pasztetów w menu szkół, przedszkoli i szpitali, upomnienie się o kotlet w piątek jest s z c z e g ó l n ą potrzebą żywieniową. Być może zostanie nawet uwzględnione, jeśli ładnie poproszę. Poinformowano mnie też, że nie powinnam się ciskać o zasadę neutralności światopoglądowej w miejscach publicznych, bo ostatecznie jej złamanie działa na moją korzyść: im mniej mięsa zjem tym lepiej dla mojego żołądka i wątroby. Generalnie zgadzam się (uważam, że słowo "kiełbasa" brzmi gorzej niż "kurwa", nie mówiąc o jedzeniu), ciekawam jednak, czy wszyscy ci piewcy postnego piątku śpiewaliby tak samo, gdyby w szpitalach oferowano im z rozdzielnika jedzenie halal lub koszerne motywując to troską o trzustki pacjentów?
Ale idźmyż dalej. Kilkanaście dni później zostałam zaproszona do rozmowy w mediach.
Redaktor prowadzący zapytał potwierdzająco "Pani jest katoliczką, prawda?". Odpowiedziałam "jestem ateistką".
Redaktor prowadzący zapytał potwierdzająco "Pani jest katoliczką, prawda?". Odpowiedziałam "jestem ateistką".
Ponieważ redaktor był swoim człowiekiem, skwitował to śmiesznym żartem "no tak, ale nigdy nie wiadomo, kiedy się wpadnie pod samochód".
Nie był to koniec rac dowcipu wystrzelonych tego wieczoru.
Poza redaktorem błyszczał także ojciec Jacek Norkowski, zaproszony do studia dominikanin. Kiedy 22latka urodzona dzięki in vitro zwróciła się do niego w swojej wypowiedzi jednorazowo per "proszę pana", wywołało to natychmiastową i dość agresywną reakcję "proszę do mnie mówić "proszę księdza", to tylko w Polsce są takie dziwne obyczaje, ja bywam w innych krajach, i nie powinno się tak mówić".
Poza anteną padła też wzmianka o podstawach kultury, niestety dorosłe dziecko z in vitro, zdaniem ojca Norkowskiego, nie opanowało.
Abstrahując od protokołu nakazującego faktycznie zwracać się do księdza per "proszę księdza", przeciętni użytkownicy kultury nie muszą zdawać sobie z istnienia tego protokołu sprawy, stąd nie spotkałam się dotąd w nieoficjalnych wypowiedziach z tytułowaniem imamów szyickich "ich świątobliwością", podobnie jak nie spotkałam się ze zwróceniem uwagi na nieprotokolarną tytulaturę w takim przypadku.
Wydawałoby się, że grzeczne "proszę pana" powinno wystarczyć w rozmowie nieposiadającej rangi oficjalnej czy dyplomatycznej, otóż nie.
Pikanterii sytuacji dodał fakt, że pani zwracająca się do zakonnika per "proszę pana" wyjaśniała w swojej wypowiedzi właśnie okoliczności, z powodu których księża są dla niej panami, a nie przewodnikami duchowymi: kiedy miała kilka miesięcy jej rodzice zwrócili się do proboszcza z prośbą o udzielenie córce sakramentu chrztu świętego otrzymali odpowiedź, że sakrament nie może zostać udzielony, gdyż dziecko jest urodzone in vitro i jako takie nie posiada duszy.
Zakonnik nie omieszkał podzielić się refleksją, że tego typu opowieści są zazwyczaj przesadzone i nieprawdziwe, co nie zmienia faktu, iż dzieci z in vitro są mordowane, po czym na jednym wydechu zapytał "Karolino, czy chcesz przyjąć chrzest święty?".
Odpowiedziała "szczerze? Nie, nie chcę" i całe szczęście, bo sytuacja była już wystarczająco niezręczna i odczuwałam gwałtowną potrzebę rozejrzenia się za miednicą.
Nikt z obecnych nie zareagował na żaden z tekstów.
Przecież były przezroczyste i niedyskryminujące.
No, ale ostatecznie dowiedziałam się, że stwarzam rozliczne problemy, bo do szpitala ludzie idą się leczyć, a nie modlić, zaś polska historia jest historią wielkiej Polski katolickiej. Kościół natomiast kocha wszystkie swoje dzieci, nawet jeśli początkowo były podejrzewane o brak nieśmiertelnej duszy.
Zyskałam także wiedzę, że życie ateisty jest płaskie i beznadziejne, skoro nie wierzy w życie pozagrobowe. Pytano mnie niejednokrotnie, czy w ogóle uznaję m o r a l n o ś ć, skoro jestem ateistką. Jak wiadomo, dopóki Mojżesz nie zszedł z góry ludzkość uprawiała kanibalizm, parzyła bez opamiętania i zarzynała toporkami. W krajach bez korzeni judaistycznych i chrześcijańskich przypuszczalnie nadal to robi, skoro buddyści czy krisznaici nie stosują zasad starotestamentalnego dekalogu.
To nie są jednak stwierdzenia biczujące polskich katolików. Wskazują jedynie na to, że żyjemy w kraju o wysokim zagęszczeniu matołów na kilometr kwadratowy, w czym przyjęta przez polski Kościół Katolicki formuła kościoła inkluzywnego wydatnie pomaga.
Żeby zostać katolikiem w Polsce potrzeba dać się zanieść- z fioletowym od gencjany pępkiem i bezzębnymi ustami- do najbliższego kościoła.
Przez najbliższych kilka lat masz spokój, wklejasz kolorowe obrazki do zeszytu od religii, oglądasz animowane przygody Józefa i jego braci.
Osiągasz ósmy rok życia, zastanawiasz się, czy lepiej zażądać od kasiastych chrzestnych zestawu WII Band Hero, czy bardziej opłacalna będzie wyreżyserowana pokora, lekkie zawahanie, opuszczone oczy "pragnąłbym i-poda, ale to tyle pieniędzy... ucieszę się z różańca".
Od bierzmowania dzieli Cię kilka lat, spędzisz je na lekcjach religii i wysłuchasz pierdół o NPRze (idioci), Niemym Krzyku (robi wrażenie), pedalstwie i lesbijstwie (postanowisz się zgodzić z tezami) i szczęśliwie dobijesz do brzegu przyjęcia Ducha Świętego.
Zawahasz się, czy przyjąć imię Zdzisława (będzie ubaw, hy hy) czy lepiej poprzestać na cieszącej się dobrą opinią wśród tradycjonalistycznych ciotek Faustynie. Faustyna może dać większe profity rodzinne i społeczne, od razu widać, że traktujesz sprawy wiary poważnie.
Teraz czeka Cię parę, paręnaście lat spokoju. Będzie sporo studenckich popijaw i niezobowiązującego bzykanka, raz w roku kolęda (pamiętaj o formie "proszę księdza" i dyplomatycznych odpowiedziach na pytania proboszcza, nie będzie Cię nękał pierniczeniem o zachowywaniu czystości).
W końcu rodzina zacznie naciskać na rytualną popijawę pod ozdobną planszą "Boże, pobłogosław młodą parę", więc odbębnisz nauki przedmałżeńskie (łatwizna, musisz tylko siedzieć cicho, a podczas spotkania w poradni parafialnej odpowiadać wieloznacznymi "mhm") i zaciągniesz kredyt na śnieżnobiałą suknię ślubną. Potem przysięga i to już wszystko.
Zanim ponownie przekroczysz bramy kościoła jako główny bohater minie, przy dobrych wiatrach, kilkadziesiąt lat. Będą Ci śpiewać o tym, że anielski orszak przyjmie Twoją duszę, a zgromadzone dzieci i wnuki, którym oczywiście przekażesz tradycyjne katolickie wychowanie, opłaczą Twoją śmierć.
Mogą być też inne scenariusze nieomówione w tej notce. Możesz być buddystą albo protestantem. Możesz zostać też katolikiem ortodoksyjnym, chodzić na marsze w obronie życia, przewodzić ruchowi SoliDeo i codziennie z satysfakcją naciskać bolący ząb swojego fundamentalizmu stwierdzając, że jesteś prześladowany przez świeckie otoczenie. To może być niezwykle twórcza i satysfakcjonująca przygoda, bo otaczać będą Cię ludzie o tym samym nastawieniu i wysokim współczynniku misyjności. Będziecie razem jeździć na spływy, chodzić na pielgrzymki i spotkania modlitewne. Dostaniesz od nich wiele wsparcia, a po czterdziestce napiszesz książkę o homoseksualistach w kościele (kościół nasza matka kocha wszystkich, ale aktywni seksualnie pedzie wypierdalać) albo o przygotowaniu do życia w rodzinie, za którą zapłaci Ci MEN.
Zostały już tylko dwa warianty.
Możesz niestety zostać także katolikiem świadomym. Będziesz mieć przesrane. Będziesz mieć przesrane tak bardzo, że bardziej przesrane będzie mieć już tylko polski ateista.
Podczas rozmów towarzyskich będziesz uchodzić za dziwoląga badającego sobie, a fuj!, śluz płodny i odmawiającego stosowania pigułek antykoncepcyjnych. Jeśli będziesz na tyle głupi i dodasz, że szanujesz prawo innych ludzi do podejmowania indywidualnych wyborów w swoim życiu, ale sam czujesz się zobowiązany do wierności Kościołowi, zaczniesz budzić pewien niepokój, bo nikt nie będzie wiedział, o co Ci właściwie chodzi.
Spocisz się z frustracji, kiedy na spotkaniu przedkomunijnym w klasie Twojego dziecka, inni rodzice zaczną dociekać, czy dzieci NAPRAWDĘ muszą nauczyć się aktów wiary i przynosić karteczki z mszy niedzielnej.
Wyjdziesz na staroświeckiego smutasa, kiedy nie roześmiejesz się po wysłuchaniu opowieści, jak to koleżanka poszła do batmana na dzień przed swoim ślubem i podczas spowiedzi zełgała, że nie współżyje z przyszłym panem młodym, haha.
Zaczniesz omijać serwisy newsowe, bo trudno będzie Ci znieść szarganie symbolu Twojej wiary przez polityków różnych opcji politycznych, którzy wykłócają się o obecność krzyża w sali sejmowej zapominając, że dla niektórych ludzi ten krzyż ma wymiar bardzo intymny, duchowy i prywatny, stanowi wielkie zobowiązanie, a nie tylko wielki przywilej.
Dla kolegów z SoliDeo będziesz nie dość koszerny. Zdradziecko kompromisowy, unurzany w relatywizmie i szarościach. Będą nienawidzić Cię bardziej niż Palikota, bo on przynajmniej nie kala posadzki ich kościołów, ty zaś tam przychodzisz jak do siebie, a przecież nie zasługujesz na miano prawdziwego katolika. Nie chcesz zabijać aborcjonistek ani decydować o kształcie świeckiego prawa. Kto Cię więc opłaca, sługusie rozmydlonej moralności?
Katolicy niepraktykujący, okazjonalni bywalcy mszy świętych, usłużni księgowi nowych przybudówek na plebaniach i zawartości tacy, mają Cię za nieszkodliwego kretyna. Poza sytuacjami, kiedy stajesz się, czas powiedzieć to wprost, upierdliwym psujzabawą, którego należy spacyfikować.
Dlaczego nie chcesz brać czynnego udziału w festynach rodzinnych chrzcin obficie oblewanych alkoholem? Czemu nie chcesz pomóc przekonać kuzynki, ateistki, że powinna ochrzcić dziecko, po to by dać mu wybór? Dlaczego nieustannie pierniczysz o obowiązkach, moralności, uczciwości i innych nieżyciowych wartościach?
Z jakiego powodu odmawiasz nazywania sąsiadki, świadka Jehowy, "kociwiarą" i nie śmiejesz się z żartów stryja Włodzimierza, kiedy opowiada o zakazie pedałowania?
Jakim prawem przebąkujesz, że przesunięcie krzyża do przestrzeni prywatnej posiada wiele racji, a współczesny apostolat chrześcijański to świadczenie swoją postawą i czynem, a nie obwieszanie się symbolami?
Po prostu brakuje Ci poczucia humoru, ot co.
Pewnego dnia obudzisz się uświadamiając sobie, że w Twoim kraju wszechobecnych krzyży i postnych posiłków w szpitalach nie ma miejsca dla świadomych katolików, a religia totemiczna i obrzędowa nie zamierza się wcale posunąć na ławce, aby zrobić Ci miejsce.
Ateiści wiedzą to od dawna i świadomość tego stanu rzeczy wcale nie zmniejsza ich poczucia upokorzenia i obywatelskiej krzywdy.
Twojej także nie zmniejszy.
Po bezmiarze Wielkiej Polski Katolickiej płyną szalupy z wykluczonymi ateistami, wykluczonymi buddystami, protestantami i katolikami, wszyscy żeglują po oceanie bylejakości, która może przydarzyć się każdej większościowej opcji światopoglądowej. To, że w naszym kraju jest to akurat bylejakość katolicka wynika z rozmaitych historycznych przypadków, więc umieranie w jej obronie nie ma większej wartości. Jeśli czyta te słowa na przykład Mariusz Błaszczak albo Jarosław Gowin to mogą głębiej rozważyć tę myśl. Choć pewnie złamie im to życie.
Dwa dni temu dostałam mailem to nagranie:
Tak, nastroje antyklerykalne w społeczeństwie wzrastają, choć- z drugiej strony- ten rodzaj ludowego antyklerykalizmu ma przecież swoje silne, historyczne tradycje. I w niczym nie przeszkadza kultywowaniu rytuału białych kiecek ślubnych, podrabianiu karteczek do spowiedzi i praniu się po gębach, aby obronić obecność krzyża w sali sejmowej.
Jeśli idzie o mnie to uważam za żenujący fakt, iż jedna trzecia parafian czynnie uczestniczących w życiu swojej parafii nie poczuwa się do łożenia na jej utrzymanie. A może ksiądz żywi się szarańczą i miodem oraz Słowem Bożym?
Istotnie, wytknięcie im tego jest bardzo grubym nietaktem. Proboszcz stanowczo powinien dorabiać nocą na zmywaku, aby odciążyć swoich dwóch tysięcy siedmiuset parafian z ich zobowiązań, które przyjęli dobrowolnie, i które potwierdzają każdorazową obecnością na mszy świętej.
Ten parciany, chamski antyklerykalizm nie jest żadnym osiągnięciem cywilizacyjnym, jest jednym z niezliczonych odbić mechanizmu podłożenia świni sąsiadowi, bo jeździ oplem, a my tylko polonezem.
Czczenie go może oznaczać co najwyżej, że jesteśmy tacy sami.
Teraz będę życzyć Wam wesołych świąt i wesołej chanuki, a także wesołego indyka lub braku choinki. W zależności od tego, co planujecie robić w drugiej połowie grudnia.
Niech się nam szalupy nie zatapiają niezależnie od tego, czy wierzymy w Boże Narodzenie czy tylko w narodzenie. Nie okładajmy też wiosłami załóg innych szalup, mają tak samo przerąbane jak my.
Poza redaktorem błyszczał także ojciec Jacek Norkowski, zaproszony do studia dominikanin. Kiedy 22latka urodzona dzięki in vitro zwróciła się do niego w swojej wypowiedzi jednorazowo per "proszę pana", wywołało to natychmiastową i dość agresywną reakcję "proszę do mnie mówić "proszę księdza", to tylko w Polsce są takie dziwne obyczaje, ja bywam w innych krajach, i nie powinno się tak mówić".
Poza anteną padła też wzmianka o podstawach kultury, niestety dorosłe dziecko z in vitro, zdaniem ojca Norkowskiego, nie opanowało.
Abstrahując od protokołu nakazującego faktycznie zwracać się do księdza per "proszę księdza", przeciętni użytkownicy kultury nie muszą zdawać sobie z istnienia tego protokołu sprawy, stąd nie spotkałam się dotąd w nieoficjalnych wypowiedziach z tytułowaniem imamów szyickich "ich świątobliwością", podobnie jak nie spotkałam się ze zwróceniem uwagi na nieprotokolarną tytulaturę w takim przypadku.
Wydawałoby się, że grzeczne "proszę pana" powinno wystarczyć w rozmowie nieposiadającej rangi oficjalnej czy dyplomatycznej, otóż nie.
Pikanterii sytuacji dodał fakt, że pani zwracająca się do zakonnika per "proszę pana" wyjaśniała w swojej wypowiedzi właśnie okoliczności, z powodu których księża są dla niej panami, a nie przewodnikami duchowymi: kiedy miała kilka miesięcy jej rodzice zwrócili się do proboszcza z prośbą o udzielenie córce sakramentu chrztu świętego otrzymali odpowiedź, że sakrament nie może zostać udzielony, gdyż dziecko jest urodzone in vitro i jako takie nie posiada duszy.
Zakonnik nie omieszkał podzielić się refleksją, że tego typu opowieści są zazwyczaj przesadzone i nieprawdziwe, co nie zmienia faktu, iż dzieci z in vitro są mordowane, po czym na jednym wydechu zapytał "Karolino, czy chcesz przyjąć chrzest święty?".
Odpowiedziała "szczerze? Nie, nie chcę" i całe szczęście, bo sytuacja była już wystarczająco niezręczna i odczuwałam gwałtowną potrzebę rozejrzenia się za miednicą.
Nikt z obecnych nie zareagował na żaden z tekstów.
Przecież były przezroczyste i niedyskryminujące.
No, ale ostatecznie dowiedziałam się, że stwarzam rozliczne problemy, bo do szpitala ludzie idą się leczyć, a nie modlić, zaś polska historia jest historią wielkiej Polski katolickiej. Kościół natomiast kocha wszystkie swoje dzieci, nawet jeśli początkowo były podejrzewane o brak nieśmiertelnej duszy.
Zyskałam także wiedzę, że życie ateisty jest płaskie i beznadziejne, skoro nie wierzy w życie pozagrobowe. Pytano mnie niejednokrotnie, czy w ogóle uznaję m o r a l n o ś ć, skoro jestem ateistką. Jak wiadomo, dopóki Mojżesz nie zszedł z góry ludzkość uprawiała kanibalizm, parzyła bez opamiętania i zarzynała toporkami. W krajach bez korzeni judaistycznych i chrześcijańskich przypuszczalnie nadal to robi, skoro buddyści czy krisznaici nie stosują zasad starotestamentalnego dekalogu.
To nie są jednak stwierdzenia biczujące polskich katolików. Wskazują jedynie na to, że żyjemy w kraju o wysokim zagęszczeniu matołów na kilometr kwadratowy, w czym przyjęta przez polski Kościół Katolicki formuła kościoła inkluzywnego wydatnie pomaga.
Żeby zostać katolikiem w Polsce potrzeba dać się zanieść- z fioletowym od gencjany pępkiem i bezzębnymi ustami- do najbliższego kościoła.
Przez najbliższych kilka lat masz spokój, wklejasz kolorowe obrazki do zeszytu od religii, oglądasz animowane przygody Józefa i jego braci.
Osiągasz ósmy rok życia, zastanawiasz się, czy lepiej zażądać od kasiastych chrzestnych zestawu WII Band Hero, czy bardziej opłacalna będzie wyreżyserowana pokora, lekkie zawahanie, opuszczone oczy "pragnąłbym i-poda, ale to tyle pieniędzy... ucieszę się z różańca".
Od bierzmowania dzieli Cię kilka lat, spędzisz je na lekcjach religii i wysłuchasz pierdół o NPRze (idioci), Niemym Krzyku (robi wrażenie), pedalstwie i lesbijstwie (postanowisz się zgodzić z tezami) i szczęśliwie dobijesz do brzegu przyjęcia Ducha Świętego.
Zawahasz się, czy przyjąć imię Zdzisława (będzie ubaw, hy hy) czy lepiej poprzestać na cieszącej się dobrą opinią wśród tradycjonalistycznych ciotek Faustynie. Faustyna może dać większe profity rodzinne i społeczne, od razu widać, że traktujesz sprawy wiary poważnie.
Teraz czeka Cię parę, paręnaście lat spokoju. Będzie sporo studenckich popijaw i niezobowiązującego bzykanka, raz w roku kolęda (pamiętaj o formie "proszę księdza" i dyplomatycznych odpowiedziach na pytania proboszcza, nie będzie Cię nękał pierniczeniem o zachowywaniu czystości).
W końcu rodzina zacznie naciskać na rytualną popijawę pod ozdobną planszą "Boże, pobłogosław młodą parę", więc odbębnisz nauki przedmałżeńskie (łatwizna, musisz tylko siedzieć cicho, a podczas spotkania w poradni parafialnej odpowiadać wieloznacznymi "mhm") i zaciągniesz kredyt na śnieżnobiałą suknię ślubną. Potem przysięga i to już wszystko.
Zanim ponownie przekroczysz bramy kościoła jako główny bohater minie, przy dobrych wiatrach, kilkadziesiąt lat. Będą Ci śpiewać o tym, że anielski orszak przyjmie Twoją duszę, a zgromadzone dzieci i wnuki, którym oczywiście przekażesz tradycyjne katolickie wychowanie, opłaczą Twoją śmierć.
Mogą być też inne scenariusze nieomówione w tej notce. Możesz być buddystą albo protestantem. Możesz zostać też katolikiem ortodoksyjnym, chodzić na marsze w obronie życia, przewodzić ruchowi SoliDeo i codziennie z satysfakcją naciskać bolący ząb swojego fundamentalizmu stwierdzając, że jesteś prześladowany przez świeckie otoczenie. To może być niezwykle twórcza i satysfakcjonująca przygoda, bo otaczać będą Cię ludzie o tym samym nastawieniu i wysokim współczynniku misyjności. Będziecie razem jeździć na spływy, chodzić na pielgrzymki i spotkania modlitewne. Dostaniesz od nich wiele wsparcia, a po czterdziestce napiszesz książkę o homoseksualistach w kościele (kościół nasza matka kocha wszystkich, ale aktywni seksualnie pedzie wypierdalać) albo o przygotowaniu do życia w rodzinie, za którą zapłaci Ci MEN.
Zostały już tylko dwa warianty.
Możesz niestety zostać także katolikiem świadomym. Będziesz mieć przesrane. Będziesz mieć przesrane tak bardzo, że bardziej przesrane będzie mieć już tylko polski ateista.
Podczas rozmów towarzyskich będziesz uchodzić za dziwoląga badającego sobie, a fuj!, śluz płodny i odmawiającego stosowania pigułek antykoncepcyjnych. Jeśli będziesz na tyle głupi i dodasz, że szanujesz prawo innych ludzi do podejmowania indywidualnych wyborów w swoim życiu, ale sam czujesz się zobowiązany do wierności Kościołowi, zaczniesz budzić pewien niepokój, bo nikt nie będzie wiedział, o co Ci właściwie chodzi.
Spocisz się z frustracji, kiedy na spotkaniu przedkomunijnym w klasie Twojego dziecka, inni rodzice zaczną dociekać, czy dzieci NAPRAWDĘ muszą nauczyć się aktów wiary i przynosić karteczki z mszy niedzielnej.
Wyjdziesz na staroświeckiego smutasa, kiedy nie roześmiejesz się po wysłuchaniu opowieści, jak to koleżanka poszła do batmana na dzień przed swoim ślubem i podczas spowiedzi zełgała, że nie współżyje z przyszłym panem młodym, haha.
Zaczniesz omijać serwisy newsowe, bo trudno będzie Ci znieść szarganie symbolu Twojej wiary przez polityków różnych opcji politycznych, którzy wykłócają się o obecność krzyża w sali sejmowej zapominając, że dla niektórych ludzi ten krzyż ma wymiar bardzo intymny, duchowy i prywatny, stanowi wielkie zobowiązanie, a nie tylko wielki przywilej.
Dla kolegów z SoliDeo będziesz nie dość koszerny. Zdradziecko kompromisowy, unurzany w relatywizmie i szarościach. Będą nienawidzić Cię bardziej niż Palikota, bo on przynajmniej nie kala posadzki ich kościołów, ty zaś tam przychodzisz jak do siebie, a przecież nie zasługujesz na miano prawdziwego katolika. Nie chcesz zabijać aborcjonistek ani decydować o kształcie świeckiego prawa. Kto Cię więc opłaca, sługusie rozmydlonej moralności?
Katolicy niepraktykujący, okazjonalni bywalcy mszy świętych, usłużni księgowi nowych przybudówek na plebaniach i zawartości tacy, mają Cię za nieszkodliwego kretyna. Poza sytuacjami, kiedy stajesz się, czas powiedzieć to wprost, upierdliwym psujzabawą, którego należy spacyfikować.
Dlaczego nie chcesz brać czynnego udziału w festynach rodzinnych chrzcin obficie oblewanych alkoholem? Czemu nie chcesz pomóc przekonać kuzynki, ateistki, że powinna ochrzcić dziecko, po to by dać mu wybór? Dlaczego nieustannie pierniczysz o obowiązkach, moralności, uczciwości i innych nieżyciowych wartościach?
Z jakiego powodu odmawiasz nazywania sąsiadki, świadka Jehowy, "kociwiarą" i nie śmiejesz się z żartów stryja Włodzimierza, kiedy opowiada o zakazie pedałowania?
Jakim prawem przebąkujesz, że przesunięcie krzyża do przestrzeni prywatnej posiada wiele racji, a współczesny apostolat chrześcijański to świadczenie swoją postawą i czynem, a nie obwieszanie się symbolami?
Po prostu brakuje Ci poczucia humoru, ot co.
Pewnego dnia obudzisz się uświadamiając sobie, że w Twoim kraju wszechobecnych krzyży i postnych posiłków w szpitalach nie ma miejsca dla świadomych katolików, a religia totemiczna i obrzędowa nie zamierza się wcale posunąć na ławce, aby zrobić Ci miejsce.
Ateiści wiedzą to od dawna i świadomość tego stanu rzeczy wcale nie zmniejsza ich poczucia upokorzenia i obywatelskiej krzywdy.
Twojej także nie zmniejszy.
Po bezmiarze Wielkiej Polski Katolickiej płyną szalupy z wykluczonymi ateistami, wykluczonymi buddystami, protestantami i katolikami, wszyscy żeglują po oceanie bylejakości, która może przydarzyć się każdej większościowej opcji światopoglądowej. To, że w naszym kraju jest to akurat bylejakość katolicka wynika z rozmaitych historycznych przypadków, więc umieranie w jej obronie nie ma większej wartości. Jeśli czyta te słowa na przykład Mariusz Błaszczak albo Jarosław Gowin to mogą głębiej rozważyć tę myśl. Choć pewnie złamie im to życie.
Dwa dni temu dostałam mailem to nagranie:
Jeśli idzie o mnie to uważam za żenujący fakt, iż jedna trzecia parafian czynnie uczestniczących w życiu swojej parafii nie poczuwa się do łożenia na jej utrzymanie. A może ksiądz żywi się szarańczą i miodem oraz Słowem Bożym?
Istotnie, wytknięcie im tego jest bardzo grubym nietaktem. Proboszcz stanowczo powinien dorabiać nocą na zmywaku, aby odciążyć swoich dwóch tysięcy siedmiuset parafian z ich zobowiązań, które przyjęli dobrowolnie, i które potwierdzają każdorazową obecnością na mszy świętej.
Ten parciany, chamski antyklerykalizm nie jest żadnym osiągnięciem cywilizacyjnym, jest jednym z niezliczonych odbić mechanizmu podłożenia świni sąsiadowi, bo jeździ oplem, a my tylko polonezem.
Czczenie go może oznaczać co najwyżej, że jesteśmy tacy sami.
Teraz będę życzyć Wam wesołych świąt i wesołej chanuki, a także wesołego indyka lub braku choinki. W zależności od tego, co planujecie robić w drugiej połowie grudnia.
Niech się nam szalupy nie zatapiają niezależnie od tego, czy wierzymy w Boże Narodzenie czy tylko w narodzenie. Nie okładajmy też wiosłami załóg innych szalup, mają tak samo przerąbane jak my.
Też ma facet wymagania... "proszę księdza" mu się zachciewa, a może "Wasza Ekscelencjo", albo "Wasza Ferromagnetyczność"? :) A jak by bywał w innych krajach, to by wiedział, że tam mowią do księży per You, czyli per Wy. Zatem zwracajcie się do księży per Wy, ich reakcja może być zabawna.
OdpowiedzUsuńFajny wpis przed pogańskim świętem przesilenia zimowego i kapitalistycznym świętem konsumpcji.
OdpowiedzUsuńtechnikalium:
OdpowiedzUsuńNiebieski podlew pod nie-cytatem od "Rozumie Kochana Publisia" to zamierzone, czy się tag omsknął?
Notka zacna wielce .
Ateista ma na pociechę świadomość, że te obrazki, krzyże, liczenie pieniędzy to nie norma, to lokalna osobliwość, która jest irytująca ale niekonieczna. Trafił do miejsca zakażonego obłędem, ale może z niego wyjść, schronić się w bezpiecznej przestrzeni własnego domu, własnego umysłu ostatecznie. Oczywiście, byłoby najlepiej, gdyby cała publiczna przestrzeń była bezpieczna, a obłęd schowany w dobrze oznaczonych enklawach, ale nie można mieć wszystkiego. Pamiętajmy, że żadna religia nie jest wieczna, ostatecznie minęło zaledwie kilka tysięcy lat i dynastie faraonów straciły swoją władzę.
OdpowiedzUsuńTylko czekanie się dłuży.
Młodziutka i taka mądra, respekcik :D
OdpowiedzUsuńa ja tylko podpowiem, że zgodnie z prawem kanoninczym (aktualnie obowiązującym) osób chorych post w piątek nie obowiązuje. no w szpitalach z zasady przebywają mniej lub bardziej chore czy chorsze osoby....
OdpowiedzUsuńtym bardziej mnie (jako świadomą) rażą takie właśnie dziwne przymusy tych piątków.
+dużo. Nikt nie potrafi tak obrazić uczuć religijnych jak (teoretyczny) współwyznawca. Jak stwierdziłem oglądając w telewizji transmisję z próby przeniesienia krzyża na Krakowskim Przedmieściu.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony - dobrze robi świadomość, że nie jest się samemu z tym nieszczęsnym świadomym katolicyzmem.
To prawda. Mało jest tych świadomych katolików, darzonych przeze mnie szacunkiem za własną wiarę...
OdpowiedzUsuńW oóle dobry tekst.
A w ramach życzeń panna Chattan:
http://clanofthecats.com/comics/1999-12-25-cotc-Xmas1999.gif
Jako "osobisty wróg pana bozi" sądzę, że krzyże powinny wisieć wszędzie, nawet na męskich genitaliach lub vice versa. Cieszę się, że katolicy tak bardzo chcą wieszać krzyże w sejmie którego posłami są Palikot, Biedroń lub Grodzka. Moim zdaniem w ten sposób udowadniają jak bardzo ich Bóg nie istnieje, osobiście chciałbym żeby krzyż wisiał w momencie, gdy przegłosowane zostanie ustawa o małżeństwach jednopłciowych. Spójrzmy na sprawę w taki sposób, aby poseł zatruł się jadem kiełbasianym jedząc starą konserwę w trakcie czytania ustawy nie trzeba wieszać portretu Pasteura, ale by chrześcijański bóg mógł mieć jakikolwiek wpływ na społeczeństwo polskie podobizny jego samego muszą wisieć wszędzie. Nie wiem, kto poważny chciałby wierzyć w boga, który nie potrafi niczego sam załatwić. Zresztą nawet gdyby potrafił, to przecież wiemy, że gdyby bogowie, których czcimy byli ludźmi, to wszyscy co do jednego odsiadywaliby wyroki za ciężkie przestępstwa.:)
OdpowiedzUsuńBaribal
oj, baribal, niekumaty misiu, przeczytaj i przekombinuj 7 razy to co napiszesz, zanim klikniesz "wyslij". krzyz nie wisi dla boga, on tego nie potrzebuje, krzyz wisi dla ludzi, ci ktorzy go powiesili w sali sejmowej doskonale o tym wiedza, jest to demonstracja przynaleznosci do pewnego kregu kulturowego i tyle. w kawalku o biedroniu to juz kompletnie nie wiem o ci chodzi. wg. tradycji chrzescijanskiej bog zgodzil sie na smierc swojego syna, a apokalipsa przepowiada pojawienie sie falszywych prorokow i antychrysta zanim swiat sie skonczy. maly choc glosny palikotek + biedron to dla chrzescijan przy tym naprawde malo, ot, polityczny sezonowy folklor, kiedys byli lepper i giertych, dzis oni.. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńn.
Od dostrzeżenia bezsensowności rezygnacji z mięsa jako formy postu rozpoczęła się moja długa (za długa) droga do ateizmu. Nie cierpiałem większości z potraw mięsnych serwowanych w domu, natomiast cieszyłem się na piątek, kiedy były kluski albo przynajmniej ziemniaki lub kasza z kefirem. Mindfuck ośmiolatka. To, oraz "post" w Wigilię.
OdpowiedzUsuń@Veronica: chyba się mylisz (w szczególe, nie w ogóle), prawo kanoniczne o poście mówi tylko w kanonach 1249-1253: http://www.zaufaj.com/prawo-kanoniczne/60.html
Szczegóły może jednak określić Konferencja Episkopatu Polski. I to ona, jeśli się nie mylę, zadecydowała o wyłączeniu osób chorych i odżywiających się, uwaga, w punktach zbiorowego żywienia.
@n.
OdpowiedzUsuń"krzyz nie wisi dla boga, on tego nie potrzebuje, krzyz wisi dla ludzi"
Niestety, mylisz się, Bóg chrześcijan potrzebuje kultu. Sam powiedział, że on jest prawdą, że poza nim nie ma zbawienia. A co, tam pierwsze przykazanie dekalogu nakazuje człowiekowi oddawać mu cześć. Bóg chrześcijan jest równie egoistyczny i megalomański co pozostali bogowie wymyśleni prze człowieka. Jak dla mnie wieszanie krzyża i naciskanie na manifestację symboliki religijnej gdziekolwiek się da to jawne przyznanie się, że bóg w którego się wierzy nie jest wart czci.
Baribal
Ale na tych 2700 zliczonych część jest nieletnia (liczą od siedmiolatków o ile pamiętam) i ci nieletni chyba mogą pokorzystać darmo, skoro jeszcze nie zarabiają?
OdpowiedzUsuńZaś ludowy antyklerykalizm najlepiej nawozi nazywanie plebani "naszą", jak trzeba kasy na remont.
Poziomka
@zrewq.
OdpowiedzUsuńotóż nie mylę się.
przepisy szczegółowe- które ustala konferencja episkopatu- to TEŻ prawo.
konstytucje liturgiczne- to też prawo.
no bo niby w samym kodeksie np. stoi, że małżeństwa można zawierać w wieku 13-14 lat.
a już kolejny punkt- dodaje, że przepisy szczegółowe ustala episkopat danego kraju.
@Verónica: przepraszam, ja wiem, że to tylko przypieprzanie się do szczegółów, i tylko tak powinno być traktowane, ale: prawo kanoniczne to prawo kanoniczne, obowiązuje też poza Polską. Postanowienia KEP-a to nie jest prawo *kanoniczne*, choć obowiązuje katolików tak samo -- ale tylko w danym kraju.
OdpowiedzUsuńChodzi mi jednak o to, że w niektórych innych krajach uważa się, że w piątki można wybrać dowolną formę pokuty -- niekoniecznie mającą związek z żywieniem. Dlatego się przypieprzam.
żyję w getcie
OdpowiedzUsuńoczywiście, ty, droga a., od dawna wiesz, że żyję w getcie i nie powinnam się w ogóle wypowiadać na pewne tematy, ale otóż się nie powstrzymię, albowiem na przedostatniej wywiadówce (szkoła publiczna rejonowa) wychowawczyni mojego młodszego dziecka spytała, czy my jako rodzice, nie mamy nic przeciwko temu, by dzieci przygotowały program artystyczny przedświąteczny (nie padło słowo "wigilia" ani "jasełka"), który będzie pokazany na naszym przedświątecznym spotkaniu (nie padły słowa "Boże Narodzenie" ani "wigilia" ani nic podobnie nacechowanego) i że to będzie o Mikołaju, choince i takich tam, bez elementów katechetycznych sensu stricto
pozwoliłam sobie nie oniemieć, nie się zapowietrzyć i oczadzieć z rozkoszy, a przyjąć to z godnością i spokojem, jakby tak właśnie miało być
w końcu żyję w getcie, nie?
a na okoliczność świąt proponuję za szybkę obrazek, który sama uczyniłam http://jedno.blox.pl/2011/12/kod-html-3.html
Anno nie mogę tu znaleźć twojego meila, więc trochę publicznie. Studio Opinii opublikowało dziwny tekst http://studioopinii.pl/artykul/4611-joanna-milkowska-trzymajmy-sie-kompromisu-czyli-o-zakladnikach-sumienia od którego ręce opadają. Ciężko go tam rozjechać (bo system mają fatalny) więc jakbyś chciała sobie coś zwalcować w notce...
OdpowiedzUsuń@Robert dzięki za link, tak, życie wewnętrzne autorki musi być fascynujące. Zobaczymy, co da się zrobić z walcowaniem, nie mówię "nie".
OdpowiedzUsuń@asmo bardzo podnosząca na duchu opowieść, dziś zaś usłyszałam, jak koleżanka została złapana przez wychowawczynię syna (syn nie chodzi na religię) i zapytana, czy T. mógłby uczestniczyć w robieniu klasowych kalendarzy adwentowych i czy wyraża zgodę na ten pomysł. Może to cuda przedświątecznych przemian?
@komcionauta z poprzedniej notki proszący o zainstalowanie czegoś tam, żeby można było czytać Lemingarnię na telefonie (albo gdzieś, wybaczcie, jam nie WO)- dzięki za instrukcję, nawet ogarnęłam, w najbliższym czasie zainstaluję to coś i może nawet zadziała.
"Kolację stanowiła pasztetowa w asyście dwóch kromek chleba. Bez masła.
OdpowiedzUsuńPomyślałam, że to jakaś żena, mega żena. Błąd. Po prostu nie znałam wówczas jeszcze żywieniowych standardów oddziału neurologii, ale o tym potem."
Czyli nie było tak źle, skoro dało się rozpoznać składniki. Ja ze szpitala kojarzę breję z emaliowanego wiadra (!). A potem zabieg w czasie obiadu, który mi dzięki temu przepadł i nic bym nie dostała do jedzenia, gdyby nie matka towarzyszki z łózka obok, która przyniosła pizzę.
"Potem przysięga i to już wszystko.
Zanim ponownie przekroczysz bramy kościoła jako główny bohater minie, przy dobrych wiatrach, kilkadziesiąt lat."
Chyba, że ma się dzieci, bo wtedy jeszcze dochodzi presja na chrzest.
A co do tacy, to pamiętam taką scenkę z kościoła sprzed lat, że babcia dała kilkuletniemu wnukowi monetę, a on pobiegł od razu ją wrzucić na tacę i wrócił. Po czym ksiądz przeszedł obok nich, odpowiadając "Bóg zapłać" do dających datki, a na to chłopiec z oburzeniem na cały głos: "babciu, ja już dałem temu panu pieniążek, a pan tu przyszedł i znowu mówi >zapłać<!" Jak widać aż tak się nie mylił w swojej interpretacji sytuacji. Rozliczanie parafian w ten sposób to żenada. Zresztą może prawie wszyscy dają, ale nie co tydzień? Skąd ksiądz niby wie, że ten sam 1000 osób zawsze nie daje na tacę? Swoją drogą nie sądziłam, że aż tyle ludzi chodzi do kościoła. W jednej parafii tyle co na Manifę, ała.
well, nie uważam rozliczania członków wspólnoty zobowiązanych do łożenia na swój związek wyznaniowy, "żenadą".
OdpowiedzUsuńUważam, że żenujące jest umieszczanie takiego filmu w sieci, z odpowiednio zgryźliwym komentarzem, z perspektywy uczestnika, bo zgaduję, że materiał nie był nagrywany dzięki podsłuchowi założonemu przez Koło Lewaków, a poprzez obecność na miejscu, czytaj: mszy.
Dopóki należałam do KK to na niego płaciłam. Zawsze było to dla mnie oczywiste, podobnie jak płaci się składki w związku wędkarskim i kole filatelistycznym. Okazuje się jednak, że oczekiwaniem wielu polskich parafian jest samowystarczalność Kościoła. Cóż, nie kupuję tego.
ps. tekst został edytowany o emotikon, który się nie przekleił z cytatu, a znajdował się w wersji oryginalnej
Nie rozumiem co w tym nagraniu i umieszczeniu jest żenujące. Nagrałem słowa które teoretycznie były wypowiadane publicznie i powinny trafić do wszystkich. Niestety ksiądz Mika często nie publikuje treści które mogą być niewygodne - ze słów zawsze można się wycofać.
UsuńDodatkowo nie zauważyłem, żebym mieścił tam jakikolwiek komentarz który był by zgryźliwy.
No cóż, ja uważam, bo księża niejednokrotnie żyją w lepszych warunkach niż ci rozliczani parafianie, a też z tych wyliczeń jak wspomniałam wcale nie wynika, czy tysiąc osób nie daje na tacę nigdy, czy po prostu nie wszyscy dają co tydzień.
OdpowiedzUsuńzdanie "księża niejednokrotnie żyją w lepszych warunkach niż parafianie" jest logicznie miałkie ze względu na zbyt szeroki zakres obu grup. Co to znaczy "ksiądz?"- Biskup czy wikariusz w parafii w Pierdziszewie Kolonii? Co znaczy "parafianin"? Kulczyk czy beneficjent zasiłków z MOPSu?
OdpowiedzUsuńTo tak, jakby powiedzieć, że hydraulicy niejednokrotnie żyją w lepszych warunkach niż dentyści, a księgowym niejednokrotnie lepiej się powodzi niż asesorom- zapewne dla części każdej z tych grup będzie to prawdą, dla innej części nie będzie. Ale jaką diagnozę społeczną to zdanie stawia? Chyba jedynie taką, jaka została już przedstawiona wyżej: może być głodno i chłodno, byleby sąsiad nie miał lepiej niż ja. Jeśli zaś sąsiad nosi przypadkiem sutannę to będzie rozliczony nawet z niedzielnego obiadu.
Pewnego dnia mój mąż wdał się w ostrą polemikę z księdzem piszącym dość skandaliczne rzeczy. Bardzo chciał mu odpowiedzieć miażdżąco i odebrać argumenty. Siedział nad komentarzem dwie godziny, w końcu wstał zadowolony z siebie i powiedział "no, odpowiedziałem naprawdę merytorycznie, nawet ty się nie przyczepisz". Siadam więc do komputera, aby nasycić oczy widokiem tej pożogi i widzę komentarz wypracowany w pocie czoła i w intelektualnej męce:
"Stary, pierdolisz jakby ci zęby szły".
To jest właśnie ta różnica między napisaniem "czarni zagarniają pod siebie", a napisaniem "w roku takim i takim wpływy z funduszu kościelnego wyniosły tyle i tyle, a dotacje budżetowe na fundacje kościelne i działalność edukacyjną tyle i tyle, podczas gdy środki budżetowe na onkologię stanowiły tyle i tyle".
No więc ta pierwsza koncepcja nie jest moją koncepcją antyklerykalizmu, jest koncepcją ordynarnych uproszczeń na poziomie Faktu.
Wyjaśnia też, dlaczego mój mąż jest kolekcjonerem banów na Frądzi, i nawet się redaktorom nie dziwię.
@a
OdpowiedzUsuńCzy księża żyją lepiej niż ich owieczki - na przykładzie żenującego filmiku. (Tak, wyliczanie ludzi do złotówki i darczyńcy spod ołtarza jest żenujące, podobnie jak nazywanie remontowanej plebani "naszą plebanią").
Można tak:
Jest 2700 wiernych, zobowiązanych wg "dobrodzieja" do łożenia na niego. Żeby osiągnął średni poziom życia swojego parafianina każdy musiałby mu dać 1/2700 swojego dochodu, prawda? Biorąc pod uwagę średni dochód w kraju (powiedzmy 2500) to on na tej tacy dostał 2. A będą jeszcze 3 niedziele. A to tylko taca,
Zresztą ksiądz zrobił duże faux pas mówiąc ile zebrał (w złotych). Jak sobie ktoś zarabiający 2500 policzy, że ksiądz zbiera 20.000 miesięcznie i jeszcze mu mało, to może się trochę zdenerwować. Zwróć tez uwagę, że pieniądze na remont "ich plebanii" zbierane są osobno.
Poza tym skoro księżom tak ciężko utrzymać parafię, to może przejdą na model finansowy gmin żydowskich. Gmina płaci rabinowi pensję i na jej głowie jest utrzymanie synagogi. Rabin zajmuje się tylko posługą. Tyko, ze wtedy wierni mają wgląd w księgi...
Poziomka
Co do finansów -- różnie bywa. Na lokalną parafię się nie skarżę, ale musiałem załatwiać pogrzeb w sąsiedniej. A tam priorytetem było wyduszenie z żałobników czego się da, z wmuszaniem dodatkowych mszy włącznie (bo bez nie zrobią pogrzebu), przy wprost podanym cenniku. Wiem, że załatwiając pogrzeb trzeba mieć gruby portfel, ale mam wrażenie, że instytucje świeckie, typu szpital, zakład pogrzebowy czy prokuratura nawet, mają więcej taktu i są mniej (zakład pogrzebowy) pazerne.
OdpowiedzUsuńI podobna rzecz uderza mnie w filmiku -- samo wyliczenie, OK, dla przejrzystości być nawet powinno, ale czy to musi być na ogłoszeniach parafialnych, czy nie lepiej w gablotce? I czy należy aż tak się dopraszać o pieniądze? Jak Gospodyni bloga, rozumiem potrzeby finansowe Kościoła (choć nie rozumiem, dlaczego samotny facet jeździ autem rodzinnym, a nie Pandą góra... tylko dlatego, że jest proboszczem), ale zwykle, w instytucjach świeckich, ze sklepami i bankami włącznie, nie widuję, aż takiego parcia na kasę jak tu, nawet biorąc pod uwagę, że filmik przez wycięcia jest zmanipulowany.
I jak wspomniałem wyżej -- nie chcę z tego robić uogólnienia na cały Kościół, ale i osobiście znam parafię, i ten filmik wskazuje na przykład podobny do mi znanych, gdy interes finansowy występuje w stopniu urągającym powadze instytucji. Tak też bywa.
PS.
Ze szpitala mam podobne doświadczenia, choć szczęśliwie piątków unikałem. Natomiast, w innych znanych mi 'miejscach żywienia zbiorowego', post jest luźniejszy -- owszem, rybka na obiad, ale na kolację już obowiązkowo kiełbasa, chyba, że ktoś wcześniej zgłosi wymagania wegetariańskie.
"nawet biorąc pod uwagę, że filmik przez wycięcia jest zmanipulowany"
UsuńCzęść ogłoszeń wyciąłem ze względu ale nie ma w tym żadnej manipulacji. Poruszone tam zostały kwestie sprzątania i wymienione osoby z imienia i nazwiska. Chciałem uniknąć zanudzania przez nieinteresujące rzeczy i zadbać o ochronę danych osobowych.
"zdanie "księża niejednokrotnie żyją w lepszych warunkach niż parafianie" jest logicznie miałkie ze względu na zbyt szeroki zakres obu grup. Co to znaczy "ksiądz?"- Biskup czy wikariusz w parafii w Pierdziszewie Kolonii? Co znaczy "parafianin"? Kulczyk czy beneficjent zasiłków z MOPSu?"
OdpowiedzUsuńNie, nie biskup i nie Kulczyk, tylko ksiądz z filmiku od części ludzi, których rozlicza, w dodatku nie wiadomo, czy słusznie.
"To tak, jakby powiedzieć, że hydraulicy niejednokrotnie żyją w lepszych warunkach niż dentyści, a księgowym niejednokrotnie lepiej się powodzi niż asesorom-"
Co to za porównanie? Czy dentyści zrzucają się jakimiś dodatkowymi składkami na tacę na hydraulików, a asesorzy na księgowych?
Ze swojej dawnej parafii pamiętam owszem wyliczenia, np. ile jeszcze potrzeba na dach kościoła, ale nie w stylu "100 osób dało 20 złotych, a były też wpłaty po kilkadziesiąt groszy, pewnie od dzieci". A może nie od dzieci, tylko od ludzi, którzy nie mają więcej? Niemożliwe? Dla niektórych 5 zł czy nawet 2 zł x 4 niedziele to może być za dużo. I potem niech ludzie bez wstydu po takim wyliczeniu wrzucają na tacę tego zeta czy 50 groszy...
A i tak ci nie dający na tacę dokładają się do Funduszu Kościelnego.
Nuuuda. Kolejna licealistka podekscytowana tym że nie chodzi na religię wysmażyła "buntowniczy" tekst "otwierający oczy".
OdpowiedzUsuń@Anonimowy(ten ostatni)
OdpowiedzUsuńUmiejętność czytania ze zrozumieniem szwankuje w narodzie, ale to nie nowość.
#Katolicyzm ze zrozumieniem
Mnie nawet jako nie-katolika to boli, gdyż generalnie jestem stworzenie tradycjonalistyczne (o ile tradycja nie polega na odmawianiu człowieczeństwa innej pci albo wycinania serca pojmanym przeciwnikom) i dziwnie mi się robi, gdy widzę, co się z ową tradycją wyprawia.
Przykład - nawet jak jestem na "kościelnej" imprezie, nie modlę się. Nie mój bóg, nie moje modlitwy. Bulwers i pytanie "ale co ci szkodzi?". No przepraszam ja państwa, ale jeśli ktoś nie rozumie co mi szkodzi (i zakładam - nie szkodziło by jemu), to z niego jest większy ateista niż z całego portalu racjonalista peel.
#dieta-w-szpitalu
Nie na darmo nazwano to "dieta", pacjent ma nie umrzeć, przynajmniej nie z głodu, cała reszta zbędna.
#piątek-dniem-postnym
Mnie to już tylko bawi. Zwłaszcza jak paczę jak korpoludki w korpostołówce masowo wsuwają pangi w piątek, choć co drugi to ateista, antyklerykał i wewogóle. Taka nowa polska świecka tradycja najwyraźniej.
@anonimowy - "licealistka". HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH *płaczę*
OdpowiedzUsuńDobry wpis. Dzielę większość opisanych smutków.
OdpowiedzUsuńyay, wywiad z "prosze ojcem" : "yyyy, kosciół ją przyjmuje"
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem, żeby dowiedzieć się jaki jest komentarz do mojego filmu.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem co Ateiście przeszkadza krzyż w jednym czy drugim miejscy publicznym. Jeśli w coś nie wierzysz to możesz uznawać to za zwykły mebel - nikt Ci tego nie zabroni.
Tak samo nie rozumiem oburzenia o postne dania w piątek. I tak jak napisał ktoś wcześniej. Czy postne danie w środę zamiast piątku już by tak nie bulwersowało?
"Proszę Pana" natomiast jest dla mnie poprawną formą dla osób niewierzących, bo co to za Ojciec czy dla osoby nie wierzącej - przecież nie uważa go za "mentora"/nauczyciela.