piątek, 29 marca 2013

z pamiętnika ofiary



Strasznie mnie niepokoił czerwony guziczek przy mikrofonie, bo jeśli się go nie wcisnęło to rozmowa się nie nagrywała. A musiała się nagrywać podobno. Siedzący obok mnie oficjele ignorowali tę prośbę, więc ja go włączałam za nich usiłując przy okazji wybić ząb Panu Docentowi albo dokonać lobotomii przez oczodół Pani Profesor.
I tak przy pierdylionowym "włącz-wyłącz guziczek" dotarło do moich zwojów trzeźwe pytanie, co ja w ogóle robię i dlaczego zachowuję się jak kretynka?
Gorsze było jednak to, że znałam odpowiedź na oba pytania.

Dowiedziałam się niedawno, że w moim kraju pozwala się jawnie na kradzież oraz mobbowanie. W świetle kamer, w ogóle bez krztyny obciachu. Czołowego polskiego polityka okradli z 70 tysięcy zielonych, a jedną ze znanych aktorek zastraszają "zniknięciem i pomniejszeniem" (myślę jednak, że się nie da złamać, w końcu to ona pożegnała komunizm).
Na szczęście solidarność nie umarła w narodzie i niejaki Pellowski postanowił dodać do swoich wypieków zdrową porcję pogardy, aby wzmocnić moralnie Lecha Wałęsę.
Całość tych wydarzeń została podlana stojącą na ciepłej płycie zupą, gotującą się tygodniami, o nazwie "związki partnerskie". Ponieważ większość Polaków nie popiera związków homoseksualnych, ale są łaskawi i pozwalają pedałom żyć. Byleby nie w tym samym kwartale bloków.
I tak oto na tym gruncie wyrósł wkurz Rude de Wredne.
Sam tekst jest ze wszech miar słuszny, ale kończy się akapitem, który mnie nieco zastanowił:

Chcieliśmy takim właśnie kretynom pokazywać, że jesteśmy "normalni". Zaczęliśmy od kampanii "Niech nas obsobaczą", tfu, zobaczą, i brnęliśmy w tym słodkim obrazie geja i lesbijki. I co? I gówno nam z tego przyszło! Ile razy czytałam na naszych forach, w komentarzach, żebyśmy się nie afiszowali, żebyśmy edukowali społeczeństwo i kornie czekali, aż dojrzeje. Kochane cioteczki, ulubione moje femki lesbijki. Nieważne, że wydaje wam się, że wy nie wyglądacie tak, jak te pedały i lesby na paradzie, i tak na pierwszy rzut oka widać, kim jesteście. Nieważne, że część z "postępowych" mówi, że "normalni" homosie są spoko. Te wszystkie brudy, ten gnój was też dotyczy. Nawet jeśli będziecie udawać, że gówno, którym was obrzucają, to czekolada.
Dlatego ja już przestaję edukować. Przestaję się hamować. Przestaję udawać, że normalna rozmowa z idiotami jest możliwa, i cierpliwie tłumaczyć. Dość. Niech żyje homoterror!



Czyli homoterror jest antonimem edukacyjnych kampanii społecznych, które - jestem o tym przekonana - przez większość konserwatywną były odbierane właśnie jako ilustracja homoterroru i homopropagandy.
Pozwólcie, że wyperoruję Wam przy okazji definicję "natrętnej homopropagandy": homopropagandą jest wyjście geja, o którym wiemy, że jest gejem, w przestrzeń publiczną. Kropka. Epatuje się samym istnieniem. Zdradzam Wam tę definicję, ponieważ nauczyłam się jej na przykładzie innego zestawu "potępiamy in vitro, ale kochamy dzieci urodzone dzięki tej metodzie".
Tak więc z punktu widzenia przeciętnego homofoba Polaka akcja "niech nas zobaczą" oraz Gay Pride mieszczą się dokładnie w tej samej kategorii zjawisk o zbiorczym tytule "homopropaganda". Zatem nie lękajcie się, i tak was nienawidzą.

Druga rzecz, która mnie zastanowiła, to wstęp do definicji normalnego homosia. Znów się podzielę swoją własną: normalny homoś to jest człowiek, który pozostaje lub chce pozostawać w relacji uczuciowej z człowiekiem tej samej płci. 
Zauważcie, że w tej definicji nie ma nic o kolorze gaci, ani o chodzeniu na parady, ani o całowaniu w miejskim parku, ani o wychowywaniu dzieci. Zdradzę Wam, dlaczego nie ma: otóż wali mnie to. Wali mnie konkretnie nie to, czy Kasia i Zuzia urodzą córkę, bo życzę im urodzenia córki, jeśli tego pragną i tworzą stabilny związek; wali mnie wyszczególnianie katalogu praw z uwagi na to, z kim się dzieli sypialnię. Myślę, że moja definicja jest nie tylko dobra, ale w ogóle jedyna możliwa, i zachęcam, aby homosie normalni i nie, podobnie jak heterosie normalni i nie, nauczyli się jej na pamięć, o ile sami do niej nie doszli już wcześniej.
(Tak poza tym twierdzę, że całowanie się w parku jest ohydne, ale uważam tak oczywiście dlatego, bo jestem strasznie stara i podnieca mnie już jedynie Sława Przybylska w wersji na grzebień i wiolonczelę. To, czy będzie mnie obrzydzać para hetero czy homo jest bez znaczenia).

Bycie obiektem nienawiści jest bardzo pozytywnym stanem, uważam, z niego nie ma już schodów do piwnicy, można piąć się jedynie w górę. Jest tu pewna analogia do mikrofonów z guziczkami. W sali, w której siedzi piętnastu starców z tytułami, i jedna kobieta bez tytułu, dla kobiety jest absolutnie jasne, kto zajmie się obsługą mikrofonu. Naturalnie jest możliwe, że niektórzy z tych starców mogą tego od kobiety oczekiwać. Niemniej jest również prawdą, że w każdej chwili może ona przecież powiedzieć "takiego wała".
Zasadniczo jest to punkt, do którego chciałam doprowadzić tę notkę. Pomijając życie w kraju pełnym Pellowskich i wszystkich moich ulubieńców pojawiających się licznie na stronach tego bloga, przede wszystkim żyjemy w towarzystwie swojej własnej samooceny, a ona zadaje nam uparte pytanie "dlaczego wciskasz guziczki?". 
Wciskam guziczki, ponieważ sama się degraduję do tej roli. Dodatkowo wciskanie guziczków obiektywnie nie jest najgorszą pracą na tym padole, ale identyfikuję je jako upokarzające, ponieważ to mnie przypada ono w udziale. A jest jasne, że skoro coś robię to musi być to praca niższego rzędu, ponieważ jestem kobietą, ponieważ nie mam tytułu akademickiego oraz ponieważ coś jeszcze, czym akurat tego dnia będę chciała się zadręczać w doskonałym stylu patriarchalnej ofiary.
Potem mamy trzeci poziom - dręczę mikrofon, ponieważ nie przyznaję sobie prawa, aby skorzystać z niego w sposób bardziej tradycyjny, to jest mówiąc do niego jakiś komunikat w celu bycia usłyszaną i wysłuchaną. Co utytułowani starcy robią tak po prostu i sądzę, że nie generuje w nich to głębszych refleksji na temat ich roli w świecie i prawa do zajęcia stanowiska wobec pytania starszego referenta.

Te wszystkie trzy sytuacje łączy jeden mianownik i nie jest nim niestety penis. Ani żaden inny atrybut męskiej władzy. Jest nim mój wybór.
Tak że jak długo będziemy chcieli przekonywać kogokolwiek do tego, że jesteśmy normalni i zasługujemy na awans z roli guziczkowego, tak długo nie wydostaniemy się z gówna. Naturalnie prościej jest przyjąć, iż jesteśmy tym gównem obrzucani i dlatego płaszczyk mamy powalany kaka, obawiam się jednak, iż on się powalał po prostu dlatego, bo w uznaniu swojej podrzędności zrobiliśmy chlup do kloaki.
Nie przestawajmy, kochane mniejszości, edukować większości. Ale tak, przestańmy się hamować.
Tylko że to się nie nazywa homoterror. To się nazywa rozpoznanie siebie jako ludzi posiadających równe prawa.


11 komentarzy:

  1. nie mam nic mądrego do napisania, ale nie ma lajeczka do zostawienia, więc tylko napiszę, że fragment o twoim osobistym podejściu do całowania w parku fajnie rozjaśnia mroczną tematykę.

    btw, to jakaś straszna dupa, że w czasach postępu (powolnego, ale jednak postępu) obyczajowego większość tematów z nim związanych jest tak smutna. Gdzie ta radość ze zmian, która towarzyszyła choćby latom 60tym? Czy może gejowskimi latami 60tymi były love parady z lat 90tych? Ale nie, przecież to teraz dopiero poprawia się w umysłach większości ludzi, dopiero teraz poprawia się prawo i traktowanie ludzi, a nie w najntisach. Sam nie wiem, ale jest jakoś ponuro.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz absolutną rację. Określenie "homoterror" z notki jest tyleż gorzkie, co ironiczne. Bo postrzeganie siebie jako jednostki posiadającej równe prawa nie jest czymś szczególnie powszechnym wśród osób niehetero. Dość powszechne (i w wydaniu "większości", i "mniejszości") jest za to uznawanie takich postaw za margines skrajności. Stąd "homoterror".

    OdpowiedzUsuń
  3. W tej chwili zazdroszczę Ziemkiewiczowi. Bo lata temu ukradł pomysł (w opku "Noteka 2015")Lesbijskiej Brygady Powietrzno - Desantowej, która z rozkazu Cywilizacji Śmierci z siedzibą w Brukseli wylądowałaby i przeprowadziła pacyfikację. Wyposażona w broń atomową i pierwszym celem byłaby Warszawa.
    A serio, to kamień drąży skałę. Coraz więcej ludzi zaczyna myśleć, jeszcze kilkaset lat i dynastie faraonów utracą władzę, los jest sprawiedliwy. Oh wait...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie był pomysł RAZ'a tylko KTL'a zwanego też Przewodasem
      RobertP

      Usuń
  4. Ewa, tak w ogóle przepraszam za brak informacji o track backu na Trzyczęściowym Garniturze, ale wyjechałam świątecznie i lenistwo mnie wzięło na całego.

    To skoro padło to straszne słowo "Ziemkiewicz" to ja mam pytanie pokrewne: właściwie to dlaczego mamy nie mówić o adopcji dzieci przez pary homoseksualne? Nigdy tego nie łapałam. To znaczy znam standardowe tłumaczenie, a brzmi ono "step by step policy", natomiast z moich własnych doświadczeń i obserwacji wynika, że w kwestiach obyczajowych lepiej sprawdza się polityka dwóch kroków do przodu, aby w praktyce można było cofnąć się o jeden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tego nie rozumiem. Tzn. rozumiem, że można nie chcieć o tym mówić w kontekście obecnych projektów ustaw, bo w ten sposób zupełnie ginie to, co w nich jest (chociaż w sumie tak czy siak ginie, więc...).

      Tak że: mówić o adopcji, ale mówić mądrze. Z mojego doświadczenia - najlepiej działa proste stwierdzenie, że pary jednopłciowe i tak zawsze wychowywały i zawsze będą wychowywać dzieci, więc to rozwiązanie jest po prostu dla dobra dzieci. I że nie mówimy o jakiejś przyszłości ("geje będą adoptować!"), a o tym, co jest już teraz i czego żadne przepisy, zakazy, nakazy itd. nie zmienią.

      Usuń
    2. Ja posługuję się inną konstrukcją polemiczną- wyprowadzam adopcję zawsze z sytuacji szkolenia adopcyjnego i ustalenia, iż celem kwalifikacji jest upewnienie się, iż kandydaci na rodziców adopcyjnych spełniają obiektywne kryteria formalne (sytuacja materialna, niekaralność etc). Tu oczywiście zawsze mamy dyskusyjną zgodność. Następnie poszerzamy to o kryteria społeczne: stabilność rodziny, stabilność ekonomiczną, stabilność motywacji. Określenie wydolności emocjonalnej i wychowawczej. Czyli wszystko to, co wchodzi w zakres procesu kwalifikacyjnego na rodzica adopcyjnego.
      Na końcu jedno proste pytanie: gdzie w procesie selekcji i kwalifikacji jest miejsce na sprawdzenie orientacji seksualnej rodzica? W adopcji chodzi nam o dobro dzieci i utworzenie nad nimi pieczy, czy o to, z kim sypiają ich rodzice?

      albo bawimy się w kwalifikowanie kandydatów w oparciu o kryteria obiektywne wyznaczane dobrostanem dziecka (i wtedy orientacja, kolor skóry, wyznanie etc. nie mają znaczenia dla procesu adopcyjnego, bo kandydat się nadaje na rodzica lub nie), albo jedynie udajemy obiektywizm kryteriów.

      ... ale argument z usankcjonowaniem sytuacji już istniejącej jest lepszy, bo prawdopodobnie bardziej intuicyjnie zrozumiały.

      Usuń
  5. Zgadzam się, że powiniśmy zrozumieć, że należą nam się równe prawa. Tylko samym zrozumieniem nie zmienimy społeczeństwa w którym żyjemy.

    Kiedyś Grodzka w imię osób transseksualnych zaczęła domagać się humanitarnego i równego traktowania przez polskie prawo. W efekcie narobiła tylko tyle, że nasiliła się społeczna nienawiść do LGBT, a ludzie transseksualni, którzy niegdyś potrafili wtapiać się w miarę w tłum, dzisiaj żyją w strachu, że ktoś w końcu się domyśli o ich zmianie płci. Natomiast żaden z pomysłów jakie chciała wprowadzić nie doszedł nawet do etapu głosowania.

    Niedawno dowiedziałam się z wiarygodnego źródła, że Gowin wystąpił zamiast Grodzkiej z własnym projektem ustawy o określaniu płci, która jest już znacznie bardziej konserwatywna.

    Krótko mówiąc doszło tylko do pogorszenia sytuacji.

    Krzyczeniem i wojowaniem nic wielkiego nie zdziałamy, bo jesteśmy mniejszością. Większość Polaków chce widzieć Polskę katolicką, w której takie osoby jak my są prześladowane. Sama już to zrozumiałam, dlatego planuję w najblizszych latach emigrację do normalnego kraju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przecież to, o czym piszesz, jest niemal w całości nieprawdziwe. Większość osób transpłciowych od zawsze żyła w strachu, co będzie, jak ktoś się dowie o korekcie. Dzięki takim osobom jak Ania przynajmniej część z nich zobaczyła, że można żyć otwarcie i można się nie bać.

      Nienawiść się nie nasila, tylko staje się bardziej widoczna - tak jak i my stajemy się bardziej widoczne i widoczni. Jest akcja, jest reakcja i jest to zupełnie normalne. Bez widoczności nic osiągnąć się nie da.

      Gowin przygotowuje własny projekt i żadnej tajemnicy w tym nie ma, ale nie oznacza to, że projekt Ani przepadł. Przeciwnie - w przeciwieństwie do projektów ustaw o związkach partnerskich nie został uwalony przez Komisję Ustawodawczą i będzie przez nią rozpatrywany. Tak, nie było głosowania - jeszcze. I tyle.

      Obecna sytuacja prawna osób transpłciowych jest taka, że nie bardzo wiem, o jakim pogorszeniu mówisz. Teraz jest źle. Bardzo źle. Prawodawcy zaczynają to widzieć i to jest plus, nie minus. Niewielki plus, ale jednak tak.

      Usuń
  6. "Większość osób transpłciowych od zawsze żyła w strachu, co będzie, jak ktoś się dowie o korekcie."
    Nie do końca, mam wrażenie, że ostatnio jest to bardziej nasilone. Od kiedy zaczęły się ataki np. Frondy i środowisk kościelnych na Grodzką wiele osób wyznania katolickiego zaczęło postrzegać osoby transpłciowe silniej jako swoich wrogów.

    Mnie obecny stan prawny nie zadowala, ale nie mogę powiedzieć, że jest tak źle, że gorzej być nie może - przynajmniej w porównaniu do innych państw europejskich; można legalnie zmienić dokumenty, wchodzić w związki małżeńskie i adoptować dzieci - kto wie, czy kierując się stosunkiem do osób homoseksualnych transseksualistom tych praw jeszcze w Polsce nie odbiorą. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odbiorą. Akurat podejście do tej kwestii w Sejmie jest dużo normalniejsze niż w przypadku ustawy o związkach partnerskich. Obejrzyj sobie film z posiedzenia Komisji Ustawodawczej, warto.

      Co do obaw - jestem osobą cispłciową, tak że oczywiście mogę się mylić, ale mimo wszystko uważam, osoby transpłciowe żyją coraz bardziej otwarcie i coraz więcej jest takich osób. Jasne, że więcej osób mówi teraz o transpłciowości, więc siłą rzeczy jest więcej negatywnych głosów, ale to cena, jaką moim zdaniem niestety musimy zapłacić, jeśli chcemy coś zmienić.

      Usuń