niedziela, 16 grudnia 2012

cywilizacjo kretynów, odwal się od dzieci

Dzieci widoczne na zdjęciach poniżej urodziły się dzięki metodom wspomaganego rozrodu, zostały adoptowane bądź przyszły do swojej rodziny innymi drogami, o których nic bliżej nie musicie wiedzieć, bo to nie wasza sprawa. To, co jest wspólną sprawą to to, że posiadają prawa przynależne każdemu człowiekowi. Przypatrzcie się uważnie i poszukajcie chipów, nadmiarowych kończyn oraz wytatuowanych szóstek za uszami:





Zgroza, prawda? I dla niepoznaki wyglądają tak normalnie. Ale nie dajcie się zwieść pozorom. Duża polska sieciówka odzieżowa wykazała się czujnością i odmówiła użyczenia swoich kolekcji do sesji zdjęciowej powyższego kalendarza, gdyż niestety nie może brać udziału w projekcie, ponieważ jako sklep dla dzieci nie chce mieszać się w polityczne zagrywki i kontrowersje jakie są w związku z zapłodnieniem in vitro.
Wiadomo, dzieci ze swej natury budzą kontrowersje, szczególnie w Polsce, kraju sławiącym miłość do dzieci i wartości rodzinnych.
Na szczęście cztery inne sieciówki nie miały nic przeciwko dzieciom i udostępniły ubranka. Pewnie nikt ich na czas nie powiadomił, że dzieci adoptowane to margines i patologia (odznaczają się głównie predylekcją do wbijania siekier w potylice swoich rodziców), a na dzieciach urodzonych dzięki in vitro ciąży zmaza współodpowiedzialności za morderstwo braci i sióstr.
Wobec tego trudne zadanie edukacji społecznej w tym ostatnim przypadku wziął na siebie Przegląd Katolicki informując czytelników, iż:

Po pierwsze, Kościół katolicki nigdy nie stygmatyzował i nie stygmatyzuje rodzin decydujących się na in vitro ani nie piętnuje dzieci poczętych tą metodą.
Radować się, że zostało to wreszcie wyjaśnione, bo bez tego disclaimera dość trudno byłoby zinterpretować zdanie pojawiające się niżej:

 in vitro jest metodą pozyskania dzieci za cenę bezpośredniego lub pośredniego uśmiercania innych dzieci. Jest to przede wszystkim selekcja i uśmiercanie embrionów – produkuje się ich kilka, tak by zwiększyć szansę poczęcia. Niszczenie takich embrionów jest z perspektywy nauki Kościoła zabójstwem.

Smaczku dodaje fakt, iż nie dalej jak tydzień temu redakcja Przewodnika Katolickiego zwróciła się z prośbą do autorów projektu "Dzieci Naszego Bociana" o użyczenie zdjęć dzieci dla potrzeb cytowanego wyżej tekstu. Prośba nie została spełniona.
Uporządkujmy fakty:
1. Kościół katolicki nie stygmatyzuje dzieci urodzonych dzięki ivf;
2. redakcje tygodników katolickich chętnie opublikują zdjęcia polskich dzieci urodzonych tą metodą, aby wyjaśnić odbiorcom, że Tymek, Zosia i Staś przyszły na świat za cenę zabójstwa innych dzieci.

Autorka artykułu ujawnia kolejne sensacje dotyczące idei kalendarza:

 Jak piszą jego pomysłodawcy, „w sesji brały udział dzieci urodzone dzięki metodom wspomaganego rozrodu, adoptowane oraz ich rodzeństwa”. A cel przedsięwzięcia? Zwrócenie uwagi na dzieci poczęte metodą in vitro.
Wystarczyłoby sprawdzić, co naprawdę piszą jego pomysłodawcy, aby nie brać wierszówki za bzdury, które się autorce jedynie wydają:


Dlaczego kalendarz?
Dzieci z kalendarza są wyjątkowe. Oczywiście wszystkie dzieci są wyjątkowe, ale nasze, bocianowe jakby „bardziej”. Czekaliśmy na nie długo, czasem bardzo długo. Raz po raz traciliśmy nadzieję na to, że w ogóle pojawią się na świecie, że razem z nami stworzą rodzinę. Ale są! Choć od 25 lat nie ma przepisów i nie ma regulacji dotyczących metody in vitro, nie ma refundacji leczenia niepłodności, a wokół adopcji nadal funkcjonuje wiele szkodliwych mitów- wbrew przeciwnościom tworzymy szczęśliwe rodziny. Każdego dnia na świat przychodzą dzieci poczęte dzięki wspomaganemu rozrodowi, a do naszych rodzin trafiają kolejne dzieci adopcyjne. Są takie same jak miliony innych dzieci na świecie, przywracają wiarę i nadzieję na szczęście! Przyszły do nas z miłości, w miłości i dzięki miłości. Dzielimy się z Wami naszym szczęściem i tym przesłaniem.



Dla ułatwienia napisano to nawet na okładce kalendarza, a ponadto na jego stronie internetowej oraz w informacjach prasowych.
Następnie czytamy:


Problem bezpłodności – według raportów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – dotyka 15 proc. małżeństw. Szacuje się, że 5 proc. rodzących się dzieci w krajach zachodnich to dzieci poczęte metodą in vitro.
Pierwsze słyszę, aby bezpłodność dotykała 15% małżeństw, według WHO dotyka ona 15% par, i mówimy o niepłodności, a nie bezpłodności. Chwila, w której prawicowe media przyswoją sobie wreszcie elementarne nazewnictwo obowiązujące w temacie, w którym zajmują głos, będzie chwilą odznaczoną przeze mnie na czerwono w kalendarzu. Ze złotą ramką ku czci.

W dyskusjach o in vitro wiele mówi się o samej procedurze, zapłodnieniu pozaustrojowym, technikach sztucznego wspomagania rozrodu, pomija się lub trywializuje wiele faktów, które są dla chrześcijan nie do zaakceptowania.

Magdaleno Szewczyk, dlaczego Pani ordynarnie kłamie? Metody wspomaganego rozrodu są w swoim okrojonym katalogu (inseminacja homologiczna przy użyciu prezerwatywy perforowanej; GIFT, gamete intra-fallopian transfer; LTOT, low tubal  ovum transfer) akceptowane przez Watykan (a w każdym razie nie są potępiane i Kongregacja Wiary zostawiła niepłodnym małżonkom furtkę decyzyjną), ponadto słowo "chrześcijanin" nie jest synonimem "katolika", a tak się składa, że zdecydowana większość odłamów chrześcijaństwa nie ma problemu z zapłodnieniem in vitro. Kościół katolicki ma. Ale to za mało, aby stosować bezczelną figurę chrześcijańskiego uogólnienia.
I argument, na który często powołują się osoby afirmujące technikę sztucznego zapłodnienia jako metodę leczniczą. In vitro nie leczy bezpłodności, tylko obchodzi problem. Po urodzeniu dziecka poczętego przez in vitro kobieta czy mężczyzna dalej są bezpłodni

Każda terapia objawowa obchodzi przyczynę, co na ogół nie uruchamia w katolickich publicystkach mechanizmu poniewierania ludźmi chorymi i zaleconą im terapią. Znani mi rekordziści są rodzicami pięciorga dzieci urodzonych dzięki metodzie ivf i fakt, że ich jajowody nadal są niedrożne, a nasienie niepełnowartościowe, nie ma dla nich żadnego znaczenia wobec rzeczywistości bycia siedmioosobową rodziną i odzyskania dzięki temu dobrostanu psychofizycznego. Minus zarwane noce z powodu kolek.

Nie ma sensu miażdżyć pozostałych nierzetelności zawartych w tekście. Po pierwsze robiłam to wiele razy na tych stronach, a komunały antyinvitrowe (i szerzej: związane z negacją praw reprodukcyjnych) cechują się  powtarzalnością. Po drugie tłumaczenie czegokolwiek środowisku, które chce ilustrować swoją ideologiczną paranoję zdjęciami istniejących dzieci, do których ta paranoja i brak wiedzy odnoszą się bezpośrednio, jest działaniem jałowym.
Uwagę jednak warto skierować na ostatnie zdanie przytaczanego artykułu:

Najważniejsze, że kropla drąży skałę...          


To prawda, drąży. A ponieważ od kilku miesięcy obserwuję narastające zjawisko niepłodnościowego coming outu spodziewam się wodospadu i braku szalup dla reprezentantów cywilizacji kretynów. I właśnie tego sobie życzę w nadchodzącym roku.


I na deser:



21 komentarzy:

  1. o ile sam artykuł nie budzi we mnie jakichś drastycznych przeżyć (jak większość szumu ideologicznego z tamtej strony mocy, nie robi już wrażenia, niestety), o tyle w dalszym ciągu nie mogę wyjść z podziwu nad tupetem redakcji PT względem zdjęć...

    oraz wbrew temu, co wydaje się odwrotnie, oświadczam, że Łuczyńska z PK nie rozmawiała ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Cie!
    Tuva

    OdpowiedzUsuń
  3. Ladne podsumowanie, lepiej nie moglas napisac!

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że nie możesz podać nazwy tej sieci.
    RobertP

    OdpowiedzUsuń
  5. móc mogę, ale nie publicznie

    OdpowiedzUsuń
  6. zarąbiste!!!
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. SUPER!!! Sercem i duchem - wraz z przyjaciółmi - jestem z Wami!!! Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  8. I życzę Ci, żeby te życzenia się spełniły :)

    OdpowiedzUsuń
  9. @a
    "móc mogę, ale nie publicznie"

    To zakoduj ROTem, albo zrób rebus. Katotaliban, antyszczepionkowcy i inni mogą bojkotować towary z przyczyn ideologicznych, to czemu nie ogólnie pojęci "my"

    OdpowiedzUsuń
  10. zapewne jest to sieć blisko związana z inną siecią, zajmującą się głównie dystrybucją prasy i literatury...

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny tekst! Popieram rękoma i nogami :) I poprosze o nazwę tejże sieci ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Też bym się chętnie dowiedział, cóż to za mądra sieć...
    "Kropla drąży skałę" - oni chyba naprawdę wierzą w to, że 95% Polaków to katolicy, którzy na każde wezwanie proboszcza rzucą się walczyć z in vitro. Swój świat, swoje (czarne i purpurowe głównie) kredki...

    OdpowiedzUsuń
  13. Z opóźnieniem życząc Szczęśliwego Nowego podsuwam niedawno odkrytą perełkę polskich nauk społecznych (jak już było, to pardąsik):

    http://www.wydawnictwokul.lublin.pl/sklep/product_info.php?products_id=1349

    OdpowiedzUsuń
  14. BTW podsyłam info o artykule w kwartalniku "Rodzina i Prawo" - "Problem tzw. macierzyństwa zastępczego a prawo dziecka do poznania własnej tożsamości", Joanna Ostojska, doktorant w Instytucie Prawa Cywilnego WPiA UW.
    Nie czytałem jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  15. Trafiłem tu po raz pierwszy i bardzo mi się podobało! Będę zaglądał i dodaję do blogrolki u siebie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ale pierdolisz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cel uświęca środki, więc i ta czynność - chociaż dosyć wulgarnie nazwana- bywa zalążkiem na rozwikłanie dylematu: być albo nie być rodzicem.

      Usuń
  17. Ja jestem bardziej za adopcją niż własnymi. Zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa, a adopcyjne to nie własne?

      Usuń
    2. Później już własne, ale pewnie nie o to chodziło.

      Usuń