poniedziałek, 8 sierpnia 2011

wielka księga bezeceństw czyli kolonie po polsku

Telefon zadzwonił akurat, gdy usypiałam ziewającego Młodszego.
- mogę zająć pani chwilę? zapiał sopran w słuchawce i nie czekając na odpowiedź wystrzelił pytaniem, jakie książki dałam synowi na kolonię?
- "Pamiętnik niegrzecznego psa", odpowiedziałam niepewnie
- proszę pani, bo pani nie wie co się stało, on powiedział, że kupiła mu pani jakąś "wielką księgę siusiaków" i demoralizuje kolegów...
Kolonijna wychowawczyni mojego syna była bardzo poruszona.
- Czy pani wie, pytała retorycznie, że w tej książce są takie określenia jak bzykać, ciupciać, brandzlować?!

***

Granice mojej percepcji rodzicielskiej poszerzyły się po raz kolejny, tym razem za sprawą rozmówczyni, od której dowiedziałam się, że jest to książka nienadająca się dla dzieci, dyrektorka jest wstrząśnięta, nie spodziewała się czegoś takiego.
Kolonia była wyraźnie dla dzieci z "dobrych domów", co ostatecznie mnie utrwaliło w poglądzie, że porzucenie przeze mnie koncepcji elitaryzmu związane z rezygnacją ze szkolnictwa społecznego było ze wszech miar słuszne i dziesięć razy lepiej bym zrobiła upierając się przy obozie harcerskim.
Monolog trwał już jakieś dwie minuty, kiedy zaczęłam powoli dochodzić do siebie i rejestrować, że oto jestem regularnie opierniczana za brak umiejętnosci wychowawczych i demoralizację własnego dziecka.

Przy okazji uświadomiłam też sobie, że skoro w naszym społeczeństwie istnieje możliwość uczenia dzieci, że Darwin był idiotą (gdyż się w to wierzy), to istnieje także możliwość uczenia dzieci, że pewna część dorosłych ludzi stosuje prezerwatywy celem zapobieżenia ciąży i chorobom przekazywanym drogą płciowym (gdyż się taką koncepcję podziela).
Obie koncepcje mają prawo istnieć, jak długo ich głoszenie nie narusza cudzych granic- realizacja mojego prawa nie naruszała dotąd cudzych granic, ale nie jestem duchem świętym i nie byłam w stanie przewidzieć, że mój syn wywinie numer i zajmie się edukacyjną misją wobec rówieśników.
Nie umiałam wprawdzie oszacować zakresu tej edukacji, bo ze słów wychowawczyni wynikało, że doszło do czegoś pomiędzy zbiorową orgią, a teoretycznymi warsztatami z "Justyny czyli nieszczęść cnoty", jednak jako człowiek z natury łatwowierny przyjęłam, iż wydarzył się kataklizm.
Książki synowi na kolonię nie dałam i nie umiałam powiedzieć, jakim cudem znalazła się w walizce. Ponieważ jednak mamy ze Starym zwyczaj puszczania dzieci wolno po własnym mieszkaniu, to zawsze istnieje szansa, że podejdą do półki z książkami i wezmą, co chcą.

Przerwałam więc rozmówczyni mówiąc, że chciałabym mieć szansę przedstawienia swojego stanowiska, co zaowocowało tym, że przez dobrą minutę mówiłyśmy w stereo, gdyż byłam zagłuszana i nie dopuszczano mnie do głosu.
Kiedy już się to udało, wyjasniłam, że:
- mój syn zabrał książkę bez mojej wiedzy i wbrew naszym ustaleniom;
- kupiłam tę książkę świadomie i zgadzam się z wieloma tezami w niej zawartymi, jest to mój pogląd, ale jest to pogląd, ktorym nie epatuję i oczywiście uznaję różne wrażliwości innych rodziców. Właśnie dlatego jest to nasza książka domowa (wygłaszając ten stand pot perlisty wystąpił mi na czoło. Jeśli czytelnik sądzi, że to prosto powiedzieć "a ja, kurna, uważam, że siusiaki są w porzo" to informuję, że w warunkach polskich cholernie nieprosto);
- chcialabym poznać cel naszej rozmowy oraz dowiedzieć się, co mogłabym w tej sprawie zrobić konstruktywnego.

W odpowiedzi usłyszałam, że trzeba samemu pakować dziecko i kontrolować zawartość walizki.
Ponadto moja rozmówczyni nie rozumie, że chcę wychowywać swojego syna w kulcie dla rozpasania seksualnego.
Celem naszej rozmowy jest uświadomienie mi, że pozostałe dzieci zostały nieodwracalnie zepsute treściami tej ksiązki i porobiły sobie z niej nawet notatki (oborzeborze!). Awantura jest wielka, to pani dyrektor będzie teraz oskarżana przez innych rodziców, a nie ja.
I co ona ma im wówczas powiedzieć?!
Dodam, że do końca kolonii zostały trzy dni i doprawdy nie wiem, dlaczego sprawa pękła dopiero dziś- albo dzieci się tajniaczyły, albo nie wiem co, zresztą to nie moja sprawa.
I właśnie to ostatnie próbowałam wyjaśnić pani dyrektor: to nie moja sprawa, co ona z tym teraz zrobi. Jest mi przykro, że mój syn złamał naszą umowę, oczywiście porozmawiam z nim, ale są to sprawy naszej rodziny i nie będą omawiane publicznie, ani z nią przez telefon.
Nie mam pomysłu, co mogłabym zrobić z odległości 300 km z faktem, że dzieci zrobiły notatki.
Nie mam pomysłu, co pani dyrektor ma odpowiedzieć innym rodzicom.
Oczekiwanie, że się pokajam i przeproszę było wyrażone bardzo wprost, niestety pozostałam na nie głucha.

Odłożyłam słuchawkę. Wprawdzie potraktowano mnie jak gówniarę objeżdżając z góry na dół z powodu oskarżeń, których prawo do stawiania przez dyrektora kolonii nie jest dla mnie jasne, jednak gdzieś na dnie totalnego zdołowania majaczyło mi, że:

- dziesięciolatki mają prawo zachować się gówniarsko;

- mam prawo wychowywać swoje dzieci w poszanowaniu dla zasad, które są dla mojej rodziny ważne, nawet jeśli te zasady nie są ważne dla innych rodzin;

- nie muszę się tłumaczyć z tego, dlaczego słowo "prezerwatywa" mnie nie bulwersuje i uważam za stosowne podzielić się wiedzą o tym (przykrawaną do rozumienia dziesięciolatka) ze swoim synem. I odkrycie: zdarzają się dorośli ludzie oczekujący ode mnie, że się jednak wytlumaczę i przeproszę;

- łatwiej jest uczyć swoje dziecko, że o koleżance mówimy per suczka bądź świnka niż podzielić się z nim podejrzeniem, że bóg nie istnieje, a narządy płciowe są takimi samymi częściami ciała jak każde inne.


Zadzwoniłam do syna, ale niestety! Dzieci miały wyznaczoną jedną godzinę dziennie do kontaktów z rodzicami i ta godzina minęła. Musiałam więc czekać cały dzień, aby usłyszeć wersję małego grzesznika.
W tym czasie przypomniałam sobie, że Wielka Księga Siusiaków zabrana na wczasy z babcią po prostu została w tylnej kieszeni walizki, bo jej nie wypakowałam. Zapomniałam tam zajrzeć.
Wyglądało więc na to, że sama pchnęłam mojego syna w szpony obsceny i grzechu narażając niewinne duszyczki pozostałych kolonistów.
Następnego dnia zapoznałam się z opowieścią syna:

Otóż gówniarzyk zaproponował czterem kolegom napisanie listu do autora. Istotnie, w książce jest prośba skierowana do czytelników, która brzmi "jeśli znacie jakieś określenia siusiaków, których nie ma w tej książce, a których używacie, piszcie do mnie śmiało" i tu podany mail. Pod tym cała lista nazewnictwa od siusiaka począwszy przez wacki, cześki itd.
Panowie wymyślili więc twórczo, że podadzą mu swoje określenia, których spis w pocie czoła umieścili na karteczce. Sprawa się wydała, pięciu chłopców wezwano na dywanik i przeprowadzono dochodzenie.
Mój syn został poinformowany w obecności kolegów, że jest niedopuszczalne, żeby miał taką książkę, że to książka nie dla niego, że jego mama popełniła błąd, bo tak sie nie wychowuje dzieci, że książka jest obrzydliwa i wulgarna. Że Starszy złamał prawo innych rodziców do wychowywania dzieci tak, jak uważają za stosowne, a edukacja seksualna jest tematem bardzo delikatnym i nie należy o nim rozmawiać.
"Próbowałem powiedzieć, mamo, że ta książka znalazła się w mojej walizce przez przypadek i wcale mi jej na kolonię nie dałaś, ale pani powiedziała, że nie wolno mi nic mówić i mam słuchać".
Za karę pięciu winowajców nie poszło na basen.

Pomyślałam z czułością o smarkatej druhnie mojego syna, która maluje oczy dookoła czarną kreską, ma pięć kolczyków i czyta fatalną literaturę, a jednak jestem dziwnie pewna, że poradziłaby sobie z tą sytuacją o niebo lepiej niż pani wychowawczyni, nauczycielka szkolna, lat 50.

Parę dni temu Starszy wrócił.
W ręce trafił mi corpus delicti: kartka, na której pięciu 10latków spisało swoje określenia dotyczące męskich narządów płciowych. Ze względu na drastyczność użytych terminów zrobię teraz odpowiedni odstęp, aby osoby o co większej wrażliwości słownej mogły w tej chwili przerwać lekturę.
Na kartce znajdowało się sześć okresleń:



















psipsiak
pitek
pitulinek
frendzlasty
pociągaj
kutapas


***
A oto, jak doszło do tej dramatycznej sytuacji seksualnego rozpasania i dni Sodomy. Po spisaniu rzeczonych bezeceństw, kartka przypadkowo wypadła z notesu kolegi Kuby i spłynęła wprost (jak w dobrej sensacji) pod nogi wychowawczyni.
Rada kolonijna w osobie wychowawczyni i dyrektorki nakazała im opowiedzieć, czemu wypisali te "świństwa".
- bo w książce tak napisali, odparł mój syn
- w jakiej książce?! spytała pani wychowawczyni
- no w Wielkiej Księdze Siusiaków
Tu mój syn wyjaśnił, że książkę dostał od rodziców w czerwcu. Wychowawczyni  wyraziła niedowierzanie, że istnieje w ogóle jakakolwiek książka o siusiakach. Gdyż nikt ksiązek o wulgaryzmach nie pisze, a tym bardziej nie daje ich dzieciom.
- to ja przyniosę i pokażę, zaoferował się usłużnie Starszy.


Tym sposobem również wychowawczyni dostała szansę poszerzenia granic swojej percepcji. Wczytywała się w książkę, a jej oburzenie rosło proporcjonalnie do ilości adrenaliny produkowanej przez gruczoły dokrewne. Niespodzianka, pani pedagog, ludzie piszą nie tylko książki o siusiakach, ale nawet o cipkach. I aborcji. Dla dzieci.
Starszy zapierał się, że edukacji globalnej nie było, gdyż macierz kazała książkę zachować dla siebie, więc zachował. Ale spisanie nazw siusiaka? To insza inszość, korespondencja z autorami jest bardzo wskazana, rodzice zawsze ją popierali, a tu nadarzyła się okazja podbicia towarzyskiego statusu kolonisty, więc skorzystał.
Starszy jest dzieckiem, które bardzo dba o niewychylanie się i brak obciachu, a zapytane o profesję rodziców odpowiada bez drgnienia powieki "matka jest kucharką zawodową, a ojciec gazeciarzem".
Przyciśnięty przez Starego, dlaczego wciska taki kit, odparł "a co mam mówić? Skąd mam wiedzieć, jaki ludzie mają pogląd na in vitro i politykę?".
Jednym słowem wyglądało na to, że cała afera rozegrała się o kutapasa i pitulka. To właśnie nimi mój syn zdewastował wrażliwą psychikę kolegów, którzy wprawdzie nie wahali się oglądać Różowych Majteczek o 23.30 (każdy pokój na Koloniach Dla Dzieci z Dobrych Domów posiadał telewizor z kablówką), ale wiedza o erekcji i nocnych polucjach mogła ich nieodwołalnie zepsuć.

***

Czytając spis nie mogłam się powstrzymać przed zaskoczeniem graniczącym z -jednak!- pewną dozą rozczarowania (choć to bardzo niepedagogiczne, wiem) i powiedziałam:
- synu, no nie ukrywam, spodziewałam się tu większych wulgaryzmów
Starszy wzruszył ramionami i odparł:
- wszystkie wulgaryzmy już wypisano w tej ksiązce, to co niby mieliśmy jeszcze wymyślić?

***

Teraz powinnam chyba wysłać maila do autora i opisać mu tę historię. Nie wiem tylko, naprawdę nie wiem, jak po angielsku będzie "psipsiak"

***

Pytana w Sztokholmie o program profilaktyki niepłodności, jaki wdrożyła Polska, wiłam się jak Piekarski na mękach:
- eee.. bo ty nie rozumiesz, w Polsce jest jakby trochę inaczej, wyjaśniałam reprezentantce Izraela, wprowadzenie dystrybutorów z kondomami jest naprawdę niemożliwe.
- ale dlaczego, dopytywała Ofra, to jak edukujecie dzieci seksualnie bez ruszenia tematu prezerwatyw?

Droga Ofro, obawiam się, że skoro dziesięciolatki nie mają prawa mieć siusiaka, nie mówiąc o frendzlastym czy wacku, dojście do tematu lateksowego ubranka na rzeczony jest tym bardziej nierealne.
Zresztą to przecież nieważne, grunt to wychować dzieci na prawdziwych Polaków, którzy w chwili próby założą powstańczy hełm i pójdą pod grad kul, aby oddać życie za Ojczyznę.
I żaden kondom im w tym nie przeszkodzi, tak nam dopomóż rzęsistku i nastoletnia ciążo!

47 komentarzy:

  1. Anna na prezydenta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Okurwości.

    Ja przyznam, że chyba bym wyszedł z nerw i pojechał po wychowawczyni. W rodzaju "proszę mi dać do słowa", potem stereo na full volume, potem żadne usprawiedliwianie, tylko że jest wsteczniczką, tchórzem, jeśli boi się dzieci i takich określeń, a w dodatku pewnie ma problemy z życiem seksualnym, bo "gdzie zaciera się pojęcie, tam i sama rzecz umiera" i tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. What.

    What.

    Zaniemówiłem!

    OdpowiedzUsuń
  4. Robi wrażenie. Yhyhy.
    A podziel się jeszcze, z pustoty pytam, jak wytłumaczyłaś synu, że wychowawczyni idiotka? Tzn. żeby było pedagogicznie - czy też jak jest taki stary, to już sam rozumie? No bo w sumie to został niesprawiedliwie ukarany, co nie? Na przyszłość pytam, bo moje jeszcze małe...

    OdpowiedzUsuń
  5. Hueh. Miałam kolizję z dziadkiem przyjaciela mojego syna, który wyrwał z encyklopedii -- nagrody na zakończenie przedszkola, stronę nr 82 z nagimi osobami.
    Wyjaśniłam, że nie mam nic przeciwko rozmnażaniu, a przyjaciel syna, pierwsze co zrobił po przyjściu do nas, to popędził oglądać co jest na stronie 82.

    OdpowiedzUsuń
  6. daj spokój, Młode mi się popłakało do słuchawki, Stary szykował siekierę i tylko Młodszy zachowywał spokój rewolucyjny jeżdżąc po domu swoim samochodzikiem.
    Generalnie tama puściła, kiedy powiedziałam spokojnie, że to nie pani wychowawczyni wychowuje Starszego tylko rodzice, że mamy prawo mieć swoje zasady i że dopóki nikogo tym nie krzywdzimy- a nie krzywdzimy- to nic obcym ludziom do tego. I że wychowawczyni jest w życiu Starszego dziesięciodniowym epizodem, więc ma się trzymać i przetrwać ostatnie dwa dni.
    W ogóle to książka uległa konfiskacie i miała nam zostać zwrócona podczas odbioru syna. Pojechał Stary (wcześniej ćwiczył monolog na tarasie), ale pani wychowawczyni się zmyła, a książkę przekazała inna pani, która zdawała sie być szczerze zażenowana całą sytuacją.

    OdpowiedzUsuń
  7. Może zostawić pani książkę w podarunku? Żeby się biedactwo douczyła tego i owego? I książkę o cipkach dodatkowo? :)
    A poza tym to mnie zatkało.

    OdpowiedzUsuń
  8. Łomatko!!! 8-/
    Zbieram szczenę z ziemi.

    Ale ja bym nie tłumaczyła nic głupiej nauczycielce o jakiejś "książce domowej". A zwłaszcza nie zapewniałabym, że syn złamał umowę, nie mając takiej pewności. Przecież okazało się, że nie złamał. Gdyby przypadkiem nauczycielka przekazała mu twoje słowa, to poczułby się atakowany nawet przez rodziców. Moim zdaniem w takiej sytuacji trzeba stać murem za dzieckiem, iść w zaparte i niczego nikomu nie tłumaczyć. Co nauczycielka może? Przecież nie wezwie policji.

    OdpowiedzUsuń
  9. @magda
    jak wytłumaczyłaś synu, że wychowawczyni idiotka?

    Nie wiem skąd istnieje na świecie pomysł, żeby tłumaczyć dzieciom takie rzeczy "pedagogicznie", zamiast prawdziwie. Idiotka to idiotka. Mnie od początku podstawówki wkurzało, jak rodzice mi ściemniali, że "pani się pomyliła" etc., kiedy jasne było dla mnie, że pani jest po prostu niekompetentna. Właśnie takie obłudne "zachowywanie autorytetów" sprawia dziecku daleko większy dysonans poznawczy, niż wyjaśnienie, że pani autorytetem nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudne! <3 W takich sytuacjach aż się nie mogę doczekać, kiedy moje własne przyszłe pójdą do szkoły ^^

    OdpowiedzUsuń
  11. Po raz kolejny się dowiaduję jakie to szczęście że moje dziecko urodziło się na emigracji i chodzi do szkoły w Niemczech. Tutaj 10-latek (jako i mój) skończył już czwartą klasę w której miał Sexualkunde (Wychowanie Seksualne). Każdy i przymusowo, dziecko polskiej dewotki też. Kiedyś z taką na ten temat rozmawiałem, skarżyła się że tym dzieciom takie bezeceństwa na tych lekcjach opowiadają, ale musiała przyznać że po tych zajęciach skończyła się fascynacja dzieci tymi tematami, po prostu wszystko było wiadomo i już, od tej pory normalna sprawa.
    Muszę strzelić o tym notkę u mnie na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  12. @anuszka: ja się źle wyraziłam. Że pani idiotka, to on pewnie sam wie, chodziło mi raczej, dlaczego idiotka dzieci uczy. Coś w tym rodzaju. Dla mnie było zawsze jasne, jak nauczyciel był idiota, ale dlaczego on nauczał - to była tajemnica.

    OdpowiedzUsuń
  13. @magda
    A co tu niepedagogicznego, bo nie rozumiem?

    OdpowiedzUsuń
  14. Że też mnie sie nigdy nie trafiają takie fajne dzieciaki, z fajnymi książkami:(

    a co by to było, gdyby jeszcze miał Wielką księgę cipek?

    nauczycielka szkolna, lat 50.

    OdpowiedzUsuń
  15. @anuszka: chodzi mi o to, że chciałabym uniknąć sytuacji, kiedy moje dziecko klasyfikuje do kategorii "idiota" każdego, kto myśli inaczej, bo tak zostało nauczone. Tzn. dostrzegam takie niebezpieczeństwo, a nie chciałabym, żeby moje dziecko etykietkowało. Nie wiem, jak to jest z dziesięciolatkiem, być może go nie doceniam, ale wydaje mi się, że raczej należy "pedagogicznie" (straszne słowo) i łopatologicznie (już lepiej) tłumaczyć, czy i dlaczego ktoś idiota, niż ryzykować, że młody od razu odgwiżdże "głupol" i machnie ręką. I tak siedem razy. Ale może ja po prostu przesadzam, to oczywiście niewykluczone. Oraz nie doceniam albo i przeceniam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Boskie. Ale co tu mówić, jeśli mojemu koledze (miał wtedy 16 lat, pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych) wychowawczyni skonfiskowała prezerwatywę, która mu wypadła z plecaka. Bo to zboczenie, żeby nastolatek miał gumkę.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  18. a ja popieram stanowisko tej kobiety. przeczytałam siusiakowe arcydzieło z ciekawosci, jako matka dwojga.
    następnie uznałam tę pozycję za absolutnie zbędną w edukacji seksualnej i językowej MOICH dzieci.
    nie wątpię, że ta konkretna książka ma się po prostu sprzedawać, a jakiż to efekt wychowawczy i psychologiczny wywrze na dzieciach - rzecz to drugorzędna (dla autora). identyczne zdanie mam o analogicznej "Wielkiej Księdze Cipek". z tobą się udało - kupiłaś.
    i domyślam się, że jesteś niesłychanie postępową, nowoczesną, tolerancyjną, otwarta osobą, masz do tego prawo.
    ale inni maja prawo być konserwatywni. jak słusznie zauwazyłaś, to, ze twoje dzieci mogą czytać to "arcydzieło" jest sprawą wyłącznie waszej rodziny. więc nie miej pretensji, że ktoś może nie byc zachwycony, że to jakże wychowawcze i rozwijające dzieło wpadło w ręce także innych dzieci, z innych rodzin. faktycznie, przeprosiny z twojej strony się należały. bo ich rodzice mają prawo, jak już wspomniałam, być konserwatywni. a kadra pedagogiczna odpowiada także za ich dzieci.
    edukuj seksualnie i językowo tylko SWOJE dzieci i pozwól, by inne dzieci były w tej materii kontrolowane, prowadzone i wychowywane przez SWOICH rodziców.
    to co ty uważasz za takie ach i och, może być demoralizujące dla innych. pozwól im na takie przekonania.
    to jest właśnie TOLERANCJA, ta prawdziwa. zyj i dac żyć innym tak, jak sobie tego życzą. nawet, jeśli masz dla nich doskonały plan.
    co do prezerwatyw - wiadomo, jaka jest ich skuteczność, więc...

    OdpowiedzUsuń
  19. cmos - edukacja seksualna w szkole jest niepotrzebna, potrzebna jest ona w rodzinie. ojciec synowi, matka córce. jasno, prosto i na temat. szkoła rodziców nie zastąpi, zwłaszcza, że nie masz żadnej kontroli nad tym, co mówi nauczyciel. a może wciska głupoty, jak te prezerwatywy, o kórych już wspomniałam wyżej.
    tak, prezerwatywa, antykoncepcja i aborcja - oto wyznaczniki prawdziwej, wartościowej edukacji seksualnej. smutne.

    OdpowiedzUsuń
  20. P.S. w moim otoczeniu chadza trójka dzieci Durexa, więc ten tego :))


    a w ogóle fajny temat notki. ileż emocji wzbudził :)

    OdpowiedzUsuń
  21. @Foksal - "ojciec synowi, matka córce"

    Proponuję na odwrót, dla eksperymentu.

    OdpowiedzUsuń
  22. otóż kilkanaście dni temu skonfrontowałam się z pewną Świadkową Jehowy, która dość otwarcie twierdziła, iż ludzie uznający ewolucję są debilami. Przekładając to na sytuację zarysowaną w tej notce: interesuje mnie, w jaki sposób oddzielisz treści, którymi Twoje/moje dzieci mają prawo się dzielić od tych, którymi dzielić nie mają się prawa? Oraz kto będzie kontrolerem i sędzią?
    Jako postępowa, nowoczesna etc. osoba uważam, iż pogląd, że Ziemia ma sześć tysięcy lat z hakiem, jest intelektualnym gwałtem na moim potomstwie i ja sobie, prawda, nie życzę.
    W ogóle nie życzę sobie wielu rzeczy, na przykład epatowania opinią, iż istnieje lepszy środek zapobiegania STD niż prezerwatywa, i dla jasności nie biorę pod uwagę wstrzemięźliwości seksualnej, choć Ty oczywiście masz prawo namawiać do niej swoje dzieci.
    Jak więc widzisz jestem gwałcona permanentnie przez swoje własne społeczeństwo, na szczęscie na mocy prawa aborcyjnego obowiązującego w Polsce mam prawo wyabortować ze swojego umysłu płody tego gwałtu, czego powyższa notka jest przykładem.
    Zagadką pozostają dla mnie jedynie dwie kwestie. Pierwsza- dlaczego wyłączasz dobrostan moich dzieci spod obowiązków kadry kolonijnej, dla dzieci pozostałych (w domyśle: dzieci rodziców podzielających Twój pogląd) czynisz jednak z tego regułę, i druga- dlaczego po kropce nie stawiasz dużych liter?
    Niemniej błogosławię Ci na Twojej ścieżce odmiennych wyborów, idź i bądź szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
  23. No tak, Foksal, elektorat PiS-u...

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  25. Książkę już sobie zamówiłam, a co. Uprzednio poczytałam komentarze na rodzinakatolickapeel i pozwolę sobie zacytować użytkownika albiclar pro:

    "Precz z tymi książkami!
    Nie powinny się w ogóle uklazać! Pokazują nagość, obrażają narządy płciowe (a płciowość jest miejscem szczególnego działania Ducha Świętego). Tam są wulgaryzmy!"

    Chyba muszę się położyć.

    OdpowiedzUsuń
  26. Ależ!
    To nie chodzi o to, że nauczycielka idiotka, bo ma "niesłuszne" poglądy na wychowanie seksualne.

    Idiotka - bo tak się wczuwa z powodu zabaw dzieci.

    Nawet jeśli uważa książkę za niesłuszną, to po co zaraz taka kontrola, konfiskaty? Dzieci różne robią różne wygłupy na koloniach, nie ma sensu brać tego tak poważnie, że aż telefonować do rodziców.

    Ja tak to widzę: Można być konserwatywnych poglądów i nie uważać książeczki za arcydzieło, a jednocześnie być realistą i zdawać sobie sprawę, że gdzie jak gdzie, ale na wakacjach poza domem dzieci wystawione są na możliwości różnych eksperymentów i wybryków. Mądry konserwatysta nazwałby to szczeniackim wybrykiem dzieciaków i nie zawracał sobie głowy. Tak myślę.

    OdpowiedzUsuń
  27. Osobiście nie mogę się doczekać aż będę mógł sprezentować mojemu synowi tą pozycję - http://www.taschen.com/pages/en/catalogue/sex/all/03848/facts.the_big_book_of_breasts.htm

    OdpowiedzUsuń
  28. @Foksal

    To, że komuś udało się kiedyś coś/kogoś spłodzić wcale nie oznacza, że ten ktoś nie jest ignorantem w danej dziedzinie, czytaj nie jest w fazie nieuświadomionej niewiedzy. Wychodzenie na takiej podstawie z założenia, że edukacja seksualna jest w szkole niepotrzebna, ma tyle samo sensu, co twierdzenie, że język polski, matma lub chemia jest w szkole nie potrzebny, bo skoro rodzice potrafią pisać, dodawać, gotować, etc... to ojciec może syna, a matka córkę, względnie w ramach eksperymentu odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
  29. @anuszka

    No wiesz, może po prostu jest to efekt lęku. Może po prostu wychowawczyni bała się oskarżeń ze strony pozostałych rodziców. Jak wiadomo dla niektórych te narządy są miejscem działań istot wyższych, czasem wręcz świątynią. W grę wchodzą wręcz nawet uczucia religijne. A jak wiadomo zawód Pani wychowawczyni nie może rzucać żadnych wątpliwości, wymaga czystej kartoteki...

    OdpowiedzUsuń
  30. Szok, te leciwe damy (a nieraz i calkiem mlode) sadza ze 10 letnie dzieci nie powinny sie interesowac wlasna anatomia, bo to be. Niech pozostana w blogiej ignorancji az do nocy poslubnej. Moj synek ma lat 8 i mamy podobne starcia z paniami. A to powiedzial 'siuras' i wielka afera. Przyniosl do szkoly pilke w ksztalcie cycka (mina pani na wiesc o tym ze to prezent od dziadka - bezcenna). A sytyacji naprawde patologicznych to juz panie nie zauwazaja :/

    OdpowiedzUsuń
  31. @anuszka - "Dzieci różne robią różne wygłupy na koloniach"

    Ba! Raz się było. Rok 87 lub 88. Trzy tygodnie przełaziłem w tych samych dresach i koszulce (brat tak samo). Pierwszego dnia zgubiliśmy całą naszą kasę przy budzie z zapiekankami (i znaleźliśmy na dwa dni przed wyjazdem - królowie życia na dwa dni). W kibelkach ośrodka, w którym spanie, notorycznie brakowało papieru, więc dzieciarnia na rączkę i po ścianach. Obok mnie spał dzieciak z zespołem Downa, który kradł mi gacie i sikał pod łóżko (ale też został trefnisiem bandy i był broniony do krwi przed "starszakami"). Dorosłych nie zapamiętałem, jedzenie na stołówce samo przyfruwało do stołu. Absolutne zdziczenie, najlepsze wakacje dzieciństwa. Serio.

    OdpowiedzUsuń
  32. @Anonimowy
    bała się oskarżeń ze strony pozostałych rodziców

    No i co by jej zrobili? Przecież nie pozwaliby do sądu. Nie w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  33. @a
    Jako zawodowy troll powinnom się podłączyć pod opinię F, że dzieci to tylko o słonikach i dzierganiu powinno się uczyć. Bo potem wróci takie dziecko F nieodwracalnie skrzywione przez któregoś z twoich nieodwracalnie skrzywionych synów i potem dopiero będzie trzeba podejmować wysiłek wychowawczy, by wmówić mu, że siusiaki są be i wogóle. Innymi słowy #analogiezdupy chciałabyś by twoje dziecko wróciło do domu wierząc, że wszechświat powstał w poniedziałek 6K lat temu, bo jakiś niewidzialny różowy jednorożec tak zdecydował?
    Ale kurna nie będę, bo chcę by dzieci F zostały nieodwracalnie spaczone. Lepiej żeby zostały spaczone przez twojego syna, niż przez niemieckie porno oglądane na "tej stronie" po tym jak bardziej kumaty od swoich rodziców kolega ominie blokadę "tych stron" w komputerze (o ile jakakolwiek blokada tam jest). W moich czasach było to video VHS i kasety które były tak dobrze schowane, że zawsze któryś z już wyedukowanych kumpli wiedział jak je znaleźć gdy kwadrat był odwapniony. Ba, miałom taką znajomą, że to ona chowała kasety przed "starymi", bo oni takich bezeceństw nie.
    No i fakt, takie filmy nie będą uczyć "przesądów" o prezerwatywach, bo na niewielu one się pojawiają i na ogół bez objaśniającego komentarza po cholerę ten pan założył sobie torebkę na wacka.
    No i chciałobym się dowiedzieć, co "wszyscy wiedzą" o skuteczności prezerwatyw i czy chodzi tu o słynne dziury przez które plemniki przejdą, a powietrze już nie (balonik z kondoma "trzyma" się zwykle dłużej niż balonik z balonika). Ale pewnie już się nie dowiem.

    OdpowiedzUsuń
  34. @M.Sledzinski

    ba, na moich koloniach (osiem razy byłam, a co) wytłumaczono mi precyzyjnie, co znaczy "walić konia", ale powiedziano, że istnieje coś bardziej zakazanego, czego mi nie wyjaśnią, bo jestem za młoda. Chodziło o straszliwy termin "jajeczkowanie".
    Btw. kto daje smarkaczom kablówkę do wyłącznej dyspozycji w pokoju pozostanie dla mnie pedagogiczną zagadką.

    OdpowiedzUsuń
  35. @anuszka

    hmm... no może nie pozwaliby jej do sądu, może skończyłoby się na jazdach w kuratorium i pluciu jadem na jakiś spotkaniach z rodziacami i drobnej aferze medialnej. To jest wystarczająco nieprzyjemne i w sumie też może skończyć się utratą pracy w celu uciszenia emocji tłumu.

    W sumie to nie wiadomo, co by było, bo fakt, że rodzice są racjonalni, tyle, że mówimy tu raczej o racjonalnej ignorancji, więc racjonalne mogą być nawet zachowania agresywne. Warto brać poprawkę na to, że żyjemy w świecie racjonalnej, agresywnej ignorancji - nomen omen rozwoj nauki i techniki się do tego przyczynił ;-).

    Zresztą oczywiście tak sobie tylko dywaguję nt. przyczyn postępowania Pani wychowawczyni. Bardziej prawdopodobna przyczyna jest zapewne taka, że skoro żyjemy w kraju, w którym tak trudno o rzetelną edukację seksualną, która przez wielu jest demonizowana (co dobrze oddają wyrażenia w stylu "tak, prezerwatywa, antykoncepcja i aborcja - oto wyznaczniki prawdziwej, wartościowej edukacji seksualnej."), to Pani Wychowawczyni też jej nie przeszła, więc całkiem racjonalnie zadziałała na całą tę sytuację obronnie ;-).

    OdpowiedzUsuń
  36. No właśnie, przyczyną zachowania pani wychowawczyni jest kompletna (katolickopochodna) neuroza na tle seksualnym, z którą należy - moim zdaniem - walczyć, ale tu możecie rzecz jasna splunąć z pogardą, bo ja spakowałam manatki i wyemigrowałam. Żeby nie musieć walczyć. Różnica w podejściu polega na tym, że jak dzieci a. przyjdą do domu i opowiedzą o 6K lat i różowym jednorożcu, a. wyjmie książki i im wytłumaczy. A jak dzieci Foksal przyjdą do domu i opowiedzą o siusiakach, to F. zakrzyknie COŚ STRASZNEGO NA TEMAT SZATANA PRZEŻEGNAJSIĘ I WYPŁUCZ USTA RYCYNĄ, i tyle będzie z tematu. Oraz doda, że edukacja w szkole jest niepotrzebna, bo to zadanie rodziców. Tych, którzy uważają to za niepotrzebne. #ohwait...
    I dlatego uważam, że z ideologią reprezentowanią przez Foksal należy walczyć (<-- podsumowanie).

    OdpowiedzUsuń
  37. @a
    Wiesz, to mniej więcej tak jak ja na moich. Dowiedziałom się też, co to jest prezerwatywa, choć prawdę mówiąc, nie dowiedziałom się po cholerę ją się używa. No tak się robi i już.

    @magda
    Wiem, wyzłośliwiam się. Ale zauważ (znowu #analogiezdupy) że mechanizm jest ten sam - po powrocie ze szkoły dzieci @a. dowiedzą się, że niewidzialny różowy jednorożec nie istnieje (plus, że skoro jest niewidzialny, to skąd wiadomo że różowy?), a dzieci F czy Mr T dowiedzą się, że z tymi zboczeńcami, dziećmi z próbówki mają się nie zadawać.
    Analogia jest tylko niestety o tyle z dupy, że Mr T i F są w stanie wymusić na naszym ministerstwie edukacji, by nie uczono oficjalnie takich bezeceństw, za to uczono o niewidzialnym różowym jednorożcu, a ludzie tacy jak @a. czy niżej podpisane nie są w stanie załatwić tego w drugą mańkę. Jedyne pocieszenie, to że moje dzieci są od zarania istnienia uczone o różnicach między fikcją i rzeczywistością, aż mnie zadziwiają czasami. Na przykład młode (2.5l) chodzi i miauczy. Pytam je, czy jest kotkiem, na to ono z oburzoną miną "nie, nie jestem kotkiem, ja tylko udaję kotka!". Może więc w niewidzialnego jednorożca też nie uwierzy...

    OdpowiedzUsuń
  38. @Jima: możesz mi dać w mordę, ale: nie desperuj :D Jak już tu gdzieś kiedyś mój małżon napisał: jak bym nie wierzył, że Wam się uda, to bym nie mówił z dziećmi po polsku. Czego Wam i sobie życzę (kokosząc się wygodnie w CŚ) :)

    OdpowiedzUsuń
  39. @magda
    Ja nie desperuję, raczej jestem w okolicach tumiwisizmu połączonego z real-life trollingiem na który wręcz nie mogę się doczekać... jak tylko moje dzieci do szkoły pójdą. Starsze ma aspi (chyba po mnie), więc niemal na setkę procent coś odwali w kwestii nietypowych rodziców lub ich znajomych (myśmy erpegowcy obracający się w kręgach LGBTQ, więc może być naprawdę ciekawie).
    A co do zmian, to raczej w nie nie wierzę, po prostu mi jest żal moich nie do końca moich rodaków, że tak sobie (i innym, normalniejszym) życie utrudniają.

    OdpowiedzUsuń
  40. A może nie jest aż tak źle. Dziś w Polsacie był materiał o tabletkach wczesnoporonnych i nawet zabrakło elementów krzyża... Materiał da się obejrzeć na ipla - materiał "Pigułki i Wątpliwości" (dział news, program wydarzenia).

    Aha, nie twierdzę, że cała ta sprawa jest ok, bo nie jest ok. Zwracam tylko uwagę, że w materiale w tv zabrakło elementu krzyża w takim materiale, co mnie dość pozytywnie zaskoczyło.

    OdpowiedzUsuń
  41. ponieważ bojkotuję iplę to doinformuję się: chodziło o pigułki wczesnoporonne typu RU-486 czy o tabletki "do 48h po", które w Polsce uparcie robią za wczesnoporonne, choć nimi nie są? Ciekawa jestem, czy Polsat się wykazał czy jednak nie.

    OdpowiedzUsuń
  42. @rosa

    Doinformowująco - Polsat nie za bardzo wnikał, ale chyba wariant 1 - Ru-486 itp..

    [spoiler]
    Generalnie najpierw historyjka: oni, dość młodzi, ale pełnoletni wpadają, przerywają ciążę przy pomocy jakichś tabletek, coś idzie nie tak i kończy się w szpitalu, sprawa trafia do sądu, sąd umarza sprawę o pomoc w przerwaniu ciąży, umorzenie na prośbę prokuratury, zestaw powodów umorzenia, wypowiedź Pani Katarzyny Pobijanek (restrykcyjna ustawa+brak edu seks+brak dostępu do antykoncepcji+[od reporterki] brak jakiejkolwiek pomocy dla osób w tej sytuacji), wypowiedź Mirosławy Kątnej o tym, że takie wyroki będą nakręcać rynek podziemny aborcji [o ile dobrze zrozumiałem przekaz w tym momencie - trochę myśl była dla mnie niejasna], podsumowanie redaktorki (M. Mikulska-Rębek), że generalnie wszystko tu nie działa, tak jak powinno. Całość materiału na 2:45 [/spoiler].

    OdpowiedzUsuń
  43. @Anonimowy
    Z historii wynika, że raczej RU. Środki "po" są legalne. Na razie w każdym razie. No i na ogół po nich nie "idzie coś nie tak", a po farmakologicznej aborcji może niestety pójść.

    @Rosa
    Według oficjalnej propagandy kościelnej, wszystkie środki antykoncepcyjne są wczesnoporonne. Po zadaniu niewygodnego pytania o prezerwatywę dowiedziałom się że uprawiam trolling. Ok, uprawiam, ale to chyba nie jest prawidłowa odpowiedź na pytanie.

    OdpowiedzUsuń
  44. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń