środa, 25 kwietnia 2012

nie bijcie Rusinka!

Postanowiłam włączyć się w najżarliwszą debatę Internetu w ostatnim tygodniu, i nie, nie chodzi o wystawienie pomnika Kaczyńskiemu (Uważam Rze), ani okoliczności zgonu morderstwa małej Madzi. Ponieważ strasznie nudzi mnie ton akademicki (a poza tym inni posługują się nim ładniej, taka prawda) przejdę od razu do rzeczy, bo poprzednia notka była za długa itd.

"Witam
pani Aniu gdyby była możliwość przesłania tego pliku to bardzo poproszę.
pozdrawiam serdecznie
Małgorzata"

Pani Ania:
a) uczy Małgorzatę manier i nie odpowiada, czym oczywiście kręci bicz na plecy swoje, a nie gosine, bo transakcja/umowa/dzieło nie zostaną zrealizowane i to Ania za to beknie (rozważyć: czy zlekceważenie nadawcy, który nie ma pojęcia o przyczynie zlekceważenia, jest świadectwem zinteralizowanego przez adresata bontonu tak/nie);
b) myśli sobie tęsknie "a jak dziadulo siadywał na tym pięknie laubzegą rzeźbionym ganeczku, co to go nasz Jan ciosał, czytając "Ballady i Romanse" wnuczętom, a babka wydawała dyspozycje Maciejowej, aby ptifurki doniosła, ach łza się w oku kręci na dzisiejszą pospolitość i chamstwo".
W zasadzie zabrakło jeszcze paru złożeń zdania i przynajmniej jednego imiesłowu przysłówkowego uprzedniego dodanego dla wytworności, ale tuszę, że czytelnicy wybaczą, jestem po pierwszej kawie dopiero. Tu dodam wbrew deklaracji złożonej w tym miejscu, iż druga połowa pnia mojego drzewa wyrasta z takich oto nostalgicznych, post-szlacheckich żołędzi, więc, powiedzmy, mam podstawy do wzruszeń;
c) odpowiada. W tym także: odpowiada, ponieważ nie czuje, aby jej przestrzeń była zawłaszczana przez Małgorzatę.

Pierwszy wymiar praktyczny sporu między Warszawką a Krakówkiem polega zatem na tym, iż szczupłe grono odbiorców, do którego zalicza się także dr Michał Rusinek, może pozwolić sobie na karne edukowanie pospólstwa, podczas gdy reszta zapieprza w korporacjach i innych tego typu strukturach, gdzie fajfy, ratafie na wisienkach z ziemskiego sadu i hobbystyczna translacja Dzienników Gombrowicza na łacinę nie mają raczej racji bytu. Albowię chleb za coś kupić trzeba i jeszcze obłożyć go smaloszkiem. Ten aspekt jakoś umknął mi w dyskusji rozpętanej przez Internety, a uważam go za fundamentalny.
Edukacja zakłada bowiem istnienie podmiotu edukowanego, co w warunkach zwyczajnej pracy (pisząc "zwyczajna" nie mam na myśli: środowiska akademickiego, korespondencji z wydawcami oraz odpowiedzi na zaproszenia konferencyjne, które to konferencje mamy uświetnić swoją osobą) akurat nie występuje.
I wymiar drugi, również związany z praktyką, o wiele istotniejszy niż pierwszy:

"osiem lat temu poszliśmy do doktora i on powiedzial ze nfz nie zrefódnuje zabiegu wiec my byś my chcięli dopytać czy na serio tak jest ze nie refundóją? Alcia"

Oczywiście mogłabym opowiedzieć Alci o ratafii i ptifurkach, jednak podejrzewam, że Alcia ma to gdzieś, ja zresztą również. Sednem większości aktów komunikacyjnych jest ich funkcja informacyjna, a skupianie się na idiolekcie (i tym, jak bardzo niektórymi z nich gardzimy) zaciemnia tę funkcję znacząco.
Pomijając drobny fakt, iż znika człowieka siedzącego po drugiej stronie monitora oraz jego potrzeby i częstą niemoc ich składnego wyrażenia.
Podsumowując: przynajmniej raz dziennie staję w obliczu konfliktu "rusinkizm czy pomoc" i wybieram to drugie. Mam wrażenie, że większość znanych mi ludzi postępuje podobnie rezygnując z możliwości pouczenia nadawcy w zakresie norm interpunkcyjnych, ortograficznych i grzecznościowych, zamiast tego decydując się po prostu odpowiedzieć jak najrzetelniej, bo: człowiek. Nie jestem pewna, czy to oznacza, że przykładamy w ten sposób rękę do upadku obyczajów językowych, ale z drugiej strony nigdy nie przekonywał mnie Ortega y Gasset ze swoimi pretensjami i użalaniem się nad upadkiem elit, więc mogę być w błędzie. Tu z kolei dochodzimy nieco okrężną drogą do zagadnienia władzy i jej dystrybucji, w czym narzędzia językowe mogą być bardzo pomocne, bowiem nic skuteczniej nie ustawia relacji "petent- urzędnik" niż wskazanie komuś miejsca w szeregu wytknięciem jego nieporadności językowej.
Gdybym chciała w ten sposób pisać z panią Małgorzatą i Alcią to owszem, mogłabym, ale po co? Naturalnie poza udowodnieniem sobie samej, że jestem stuprocentową bucką.

A Rusinka nie bijmy tak czy inaczej, lepiej ukochajmy.

7 komentarzy:

  1. Bardzo trafne spostrzeżenie. W czasach usenetu, kiedy mężczyźni byli prawdziwymi mężczyznami, kobiety były
    prawdziwymi kobietami a małe futrzaste istoty z Santraginusa IX były
    prawdziwymi małymi futrzastymi istotami z Santraginusa IX sam toczyłem flejmy, że odpowiada się pod cytatem, kasuje zbędne treści z odpowiedzi.
    Teraz w korpo triada Outlook, Access, Excel i nie mam czasu na dyrdymały. Odpowiadam na topie listu (bo jest szansa, że ktoś przeczyta) a wycinać nie będę, firmowa sieć nie takie rzeczy udźwignie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Duh, Rusinek. Ostatnio gdzieś była recenzja jakiejś książki Goreya (Edwarda), i zaczynała się od słów: "Nikomu nie trzeba tłumaczyć, kim jest Maciej Rusinek, ale pewnie nie wszyscy wiedzą, kto to jest Edward Gorey".

    Otóż przez dłuższą chwilę byłem święcie przekonany, że to taki dowcip (typu "nikomu nie trzeba tłumaczyć, kim jest Łomonosow, ale mało kto słyszał o Einsteinie"). Zorientowałem się, że jednak nie, gdy z recenzji wynikło, że owszem, M. Rusinek istnieje naprawdę, nie wymyślono go dla żartu.

    A tu proszę.

    Żart jednak.

    Pozdrawiam, j.

    OdpowiedzUsuń
  3. January, a kto to jest *Maciej* Rusinek?

    OdpowiedzUsuń
  4. Najgorsze w całej tej awanturze jest to, że Rusinek zasadniczo ma rację (mniemam), ale wyraził to w tak bucerski sposób, że nie sposób go ukochać.

    @Szymon, Januarego nie bij, on tak już ma. Z nazwami, ludzi i przedmiotów. Ukochać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czasem jest to nie kwestia racji i poprawności, a formy zwrócenia uwagi. Niekiedy forma uniemożliwia przyswojenie treści, bo wywołuje irytację. I z tym mamy, moim zdaniem, do czynienia w tym wypadku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Eee, przesada z tym "witam" (i o drogę pytam), nie rozdrabniajmy się po galicyjsku:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałem zamiar się... uczepić "albowię", ale doczytałem notkę do końca i wziąłem na wstrzymanie :-D
    Przywędrowałem tu z fejsa za mocą ostatniej notki i podoba mi się to miejsce. Dzięki za głos rozsądku odnośnie kontaktów z innymi ludźmi. Ja nie mam wątpliwości: pomóc czy strzelić focha, bo dla mnie oczywiste jest, że pomoc > urażona dóma ortoterrorysty ;)
    Na poprawianie pozwalam sobie wobec osób, o których wiem, że nie poczują się urażone zwróceniem uwagi i przyjmą do wiadomości moje słowa bez awantury. I druga rzecz: kiedy ktoś sobie nie życzy mojego poprawiania nie próbuję ratować świata na siłę i zwyczajnie daję sobie siana. Pozdrawiam autorkę i głodny nowych postów pochłaniam stare.

    OdpowiedzUsuń