niedziela, 14 listopada 2010

ósme- nie łżyj

Mamo-  powiedziało kilka dni temu stanowczo Starsze- wypisz mnie z religii, bo ja nie chcę chodzić do kościoła. Kościół nie lubi Frania.

Mocne, prawda?
Niestety poza zdolnością formułowania imponujących deklaracyj, Starsze jest także mistrzem wykręcania kota ogonem oraz umiejętnej manipulacji, których celem nieodmiennie jest zaliczenie maksymalnej ilości odcinków Bena10 (3 odcinki dziennie w 3 setach po 20 minut. I w tym czasie Staremu nie wolno oglądać meczu, a mnie serwisów informacyjnych, przez co szlag nas trafia. Nie lubimy Benjamina Tennisona, o nie).

Podjęłam więc dyskusję i zapytałam, cóż takiego wydarzyło się w ciągu ostatniego roku, że Starsze doznało iluminacji? Starsze rok temu mówiło żarliwie "jestem katolikiem!" i  spędzało pół nocy u dominikanów na Wigilii Paschalnej. Pół roku wcześniej zaś szło do Pierwszej Komunii i rozpakowywało Wii HeroBands, być może najatrakcyjniejszy aspekt stania się Bożym Dzieckiem.
Starsze namyśliło się głęboko i odparło:

"rok temu jeszcze nie wiedziałem, że Franek jest z in vitro"

<Tu Starsze zreflektowało się, że to nie przejdzie, więc poprawiło>

"rok temu jeszcze nie wiedziałem, że kościół jest przeciwny in vitro"

<spojrzałam ciężko i Starsze pojęło, że tutaj także no pasaran>

"przez rok bardzo się uwrażliwiłem i dłużej nie mogę akceptować poglądów kościoła"

zabrzmiała ostateczna wersja Starszego, który poza wszystkim jest też nad-bujnie rozwiniętym intelektualnie gówniarzykiem, po czym padło wreszcie pytanie właściwe:

 "A mogę teraz włączyć Bena?"

Niezależnie od tego, czy i na ile wydaje się to komuś zabawne, pokazuje co najmniej kilka poziomów  problemu znanego powszechnie jako "czy posyłać dziecko na religię, po co, jak długo i na ile się w to angażować?".
Zakładam, że to pytanie zadają sobie wszyscy ci, dla których posyłanie dzieci na religię może być w ogóle podawane pod dyskusję. Pozostali nie mają problemu, bo z aksjomatami się nie dyskutuje.
Zarówno z tymi ateistycznymi, jak i wyznaniowymi.
Rozmyślnie pominę poziomy:
"bo dziadkowi będzie przykro"
"bo we wsi będą gadać"
"bo będzie mu smutno, że nie dostanie roweru na komunię"
"bo w klasie będą się z niego śmiać"

Dziś bowiem nie o tym. Dziś o tym, co czuje i myśli rodzic ateista wrzucony w oko cyklonu. I co to znaczy być ateistą w Polsce. I również o tym, dlaczego Agnieszka Graff ma rację pisząc, że w nadwiślańskim kraju nawet ateiści są katolikami.

I.
Ateista polski od francuskiego różni się posiadaniem obowiązku udawania, że nie doznał łaski wiary. Jest więc o coś uboższy od wierzącego rodaka, ma świadomość duchowej ułomności i głęboko ubolewa nad tą różnicą. Postara się przeciwdziałać. Nierzadko posuwa się nawet do deklaracji, iż nie wyklucza modlitwy o łaskę wiary.
U polskiego ateisty ten obowiązek wynika z częściowo z osobliwie interpretowanej uprzejmości, a  częsciowo z  konieczności mimikry. Jeśli się go nie dopełni zostanie się nazwanym wojującym ateuszem lub, co gorsza, Jerzym Urbanem, a nawet Magdaleną Środą.
W tym samym czasie ateista francuski po prostu wzrusza ramionami i ma to serdecznie w okrężnicy.

Dlatego też na początku ubiegłego roku zapytałam syna, czy będzie uszczęszczać na lekcje religii. Odparł, że tak. Bo jest katolikiem.
Katolicyzm wyssał z mlekiem ojca oraz z memami mojej części rodziny.  Tak czy inaczej otrzymał wychowanie katolickie, przez szereg lat brałam w tym poza tym czynny udział, więc nie będę teraz udawać, że, o Boże, to ja?!

Chodził więc na katechezę i chodził, a przez nasz dom przetaczały się kolejne polityczne polskie burze. Aż nastał grudzień, a wraz z nim konieczność rozmówienia się z  proboszczem w sprawie uzyskania pozwolenia na przystąpienie do komunii w innej parafii.
Ksiądz przybył do naszego domu z okazji wizyty kolędowej. Pobłogosławił dom i Młodszego. Spożył sernik kremowy ze skórką cytrynową, którym bardzo nie lubię się dzielić.
Wypił kawę.
Ponadto poinformował nas patrząc życzliwie w oczy, iż wyprodukowaliśmy nasze młodsze dziecko  oraz zapytał retorycznie, czy nie mamy problemu z faktem, że nasze zarodki zostały rozproszone?
Ksiądz miał na myśli zapewne  a) zacukanie naszych zarodków bliżej niesprecyzowanym narzędziem (młoteczek molekularny), chyba że miał na myśli b) nieodgadniony los naszych zarodków powierzonych weterynarzom, ewentualnie c) uj wie co.

Jak pokazały kolejne dwie godziny był to bardzo, bardzo niefortunny koncept, aby przychodzić do naszego domu i mówić takie rzeczy.
Tym razem jednak Stary zdzierżył, bo bardzo chciał uzyskać glejt dla Starszego. Dlatego w nadzwyczaj dojrzałym stylu milczał, a nawet od czasu do czasu budował zdanie podrzędnie złożone, w którym ani razu nie występowała propozycja przyspieszenia ruchu jednostajnego prostoliniowego, jakim porusza się ciało po oblodzonych schodach na twarz.

Po wyjaśnieniu dotyczącym losu zarodków- a ksiądz cierpiał męki zaliczania skróconego kursu biologii, gdyż czego Jaś się nie nauczy itd.-  przeszliśmy do ulubionego argumentu ad weryfikacjum czasowum czyli, cytuję, "dwadzieścia lat temu kobiety rzucały się na księży krzycząc "ręce precz od mojego brzucha!". Ale po owocach poznacie ich. Dziś dopiero widzimy, ile istnień ocalono dzięki ustawie antyaborcyjnej. Z in vitro będzie to samo.".

Mhm. Czyli naprawdę istnieją ludzie, poza Markiem Jurkiem i- niech no zastanowię się nad podobnym gejzerem intelektu, może prof. Maciej Giertych?- którzy wierzą w dwucyfrowe liczby w tabelce zatytułowanej "ilość wykonanych zabiegów przerwania ciąży w Polsce w roku 2008"?
Wprawdzie prof. Bartoś twierdzi, że to nie kwestia łatwowierności, a jedynie błędu interpretacyjnego. Troską kościoła nie jest zmniejszenie ilości cierpień na świecie i wprowadzenie rozsądnej profilaktyki niechcianych ciąż, a jedynie zrealizowanie własnej misji doktrynalnej. Jeśli przy okazji zniweluje się też ludzkie cierpienia to pięknie, jeśli jednak nie to też nic nie szkodzi, nadal można się uważać za kościół miłujący.
Ale nie będę się nad tym rozwodzić, w końcu wiara to łaska, jedni wierzą w to, że Sun Myung Moon jest mesjaszem, można też wierzyć w słupki oficjalnych aborcji, czemu nie.
Faktem było, że lokalny proboszcz  wierzył w swoją wersję historii najnowszej, co więcej wierzył też w rozproszone zarodki i lecznicze działanie adopcji.
Moim skromnym zdaniem zaprzańca i leminga może mu to nieco obniżać efektywność pracy duszpasterskiej, szczególnie, że jesteśmy jedyną znaną proboszczowi parą rodziców dziecka poczętego in vitro, a w promieniu dwóch kilometrów mieszkają kolejne trzy, jak najbardziej praktykujące, spowiadające się i Ciało Pańskie przyjmujące, ktore jednak do dziś nie uznały za stosowne podzielić się tą informacją z pasterzem dusz swoich.
Coming out w miłującym kościele jest wciąż rzadkością. Ciekawe czemu? Księże Pawle, to czytanka z kluczem na dziś, może ją ksiądz rozważać przy wieczornych pacierzach.

Konkluzja naszego spotkania była następująca: kiedy tylko Starsze skończy dwadzieścia lat (a droga redakcjo, czemu akurat dwadzieścia? nie wie nikt) będzie mogło przystąpić do sakramentu Eucharystii.
Przed zdmuchnięciem 20 świeczek na torcie ksiądz nie przewiduje takiej opcji.
No, chyba że wyżej podpisana oraz jej małżonek zrezygnują z działalności społecznej na rzecz leczenia niepłodności.
Aktywność w organizacji pozarządowej wyklucza bowiem aktywność ich dziecka w kościele katolickim.
Ateiści niemiłujący nazywają takie postawienie sprawy szantażem, ale w miłosiernym świecie księdza Pawła jest to po prostu życzliwe zawrócenie z drogi wiodącej ku zatraceniu.
W końcu nieujawniona część kazania na górze brzmi: "szantażujcie, a zbawicie niewiernych".

II. Legion wyziera z fejsbuka

Znajoma katoliczka po wysłuchaniu tej relacji wpadła w furię.
- Chyba tego tak nie zostawisz, co? Powołaj się na kodeks kanoniczny, pisz do kurii!

Zaraz tam do kurii. Ale do Kodeksu nie zawadzi zajrzeć. Otóż zaglądamy i otóż widzimy:


Kan. 843 -
§ 1.Święci szafarze nie mogą odmówić sakramentów tym, którzy właściwie o nie proszą, są odpowiednio przygotowani i prawo nie wzbrania im ich przyjmowania.
Tak więc Starsze deklarujące się jako katolik oraz uszczęszczające na msze święte, nie powinno być usuwane ze zdrowej tkanki kościoła tylko dlatego, że matka i ojczym publicznie twierdzą, że in vitro nie jest morderstwem. Kodeks kanoniczny przemówił, znajomy kanonista potwierdził.

Problem jednak nie leży w kwestiach prawnych. Ani też w tym, że nie chce mi się wydać trzech pindziesięciu na znaczek pocztowy celem wysłania skargi do kurii.
Sedno polega na tym, że od pewnego czasu nie wiem dlaczego właściwie miałabym to robić.
Czy zależy mi na karczowaniu chwastów z kościoła i naprawianiu przerdzewiałych trybów tej instytucji? Niekoniecznie.

Mogłoby mi zależeć ewentualnie w sytuacji, w której czułabym, że wspólnota, do której przyprowadzam  syna  docenia to, szanuje moje dziecko, troszczy się o jego wrażliwość i duchowy rozwój.
Co więcej sama również oczekuję szacunku, bo w końcu wspieram syna w praktykach religijnych, czego wcale robić nie muszę, bo  nie mam w tym żadnego interesu.
Poza miłością do syna, która oczywiście jest w stanie wiele znieść, to prawda.
Wtedy być może bym uwierzyła, że warto powalczyć o lepszą jakość polskiego kościoła i że warto powierzyć mu swoje dziecko.


W styczniu proboszcz zmienia zdanie i bez słowa wręcza mi glejt.
Idę zatem na spotkanie informacyjne dla rodziców dzieci komunijnych i przez 40 minut wysłuchuję rozbudowanych poglądów księdza na ustawę przeciwko przemocy w rodzinie.
Sprowadzają się one do przekonania,  że to zamach na polską rodzinę. I że powinniśmy powiedzieć mocnym głosem "ręce precz od polskich rodzin!".
Wystarczy posiniaczyć dziecko (spokojnie, użyto na szczęście przymiotnika "lekko", tak więc pohamuj współczucie, czytelniku), aby narazić swoją rodzinę na dezintegrację.
A dziecko na straszliwy los poniewierki po pogotowiach opiekuńczych.
Następnie wysłuchuję historii z życia wziętej, jak to pewna matka- przywołuję oryginalną semantykę wypowiedzi- miała dobrego syna i ten syn grał na komputerze. I przyszła matka i powiedziała "synu, nie graj", ale on grał dalej.
I przyszła po raz drugi i powiedziała "synu nie graj!", ale on grał dalej.
A za trzecim razem matka wyłączyła mu komputer i co wtedy zrobił syn? Uderzył matkę w twarz.
Oto dowód na to, że szatan działa poprzez komputer.

Ale naprawdę wstrętne jest to, ze stamtąd nie wyszłam i nie huknęłam drzwiami.
Nie mogłam, czekał na mnie w domu ośmioletni katolik.


III. Część Trzecia czyli Szymon Ex Machina

I tu na scenie zjawia się Szymon Hołownia i mówi "to nieprawda, że polski kościół ignorancją, Głódziem i Rydzykiem stoi. Jesteśmy też my z Bonieckim i Sową. Alleluja i czuj duch".
Przez długi czas podtrzymywał we mnie wiarę w to, że jego diagnoza jest trafna i że warto Starsze dla tej wspólnoty zachowywać w wytrwałej wierze.
Bo przecież polski katolicyzm to nie tylko "bóg honor ojczyzna" skandowane przez wygolonych młodzików, i nie Fronda, i nie dewocja, i nie ciasnota umysłowa księży od historii o dobrych synach i lucyperach z internetu.
To też pielgrzymki w duchu braterstwa i siostrzeństwa, duchowe uniesienia w Lednicy, poczucie wspólnotowości, którego ja swojemu dziecku nie jestem w stanie zapewnić. Wartości. Dobro.
A potem osiemnastego października Hołownia popełnił taki wpis:
odczepcie się od hosera
Całkiem możliwe, że zgrzytnęłoby mi wcześniej, ale najwidoczniej Hołownia i ja musieliśmy doczekać sparringu bioetyki z polityką. Tu bowiem nie dało się już dłużej udawać, że król w istocie nie jest nagi, choć jeszcze "monopol na zbawienie" czytałam z szacunkiem.
Głos ma Szymon:

Hoser mówi przy tym wyraźnie, że Kościół wspiera również tych posłów, którzy - nie będąc do końca przekonanymi do cudowności in vitro - chcą uchwalać ustawy porządkujące bałagan który mamy teraz, ograniczające straty (wyraźne wskazanie na tzw. projekt Gowina). Nikt nie dąży przecież do delegalizacji in vitro.
(...) Nie zgadzam się jednak by było to finansowane z moich pieniędzy, jestem bowiem przekonany że ryzyko moralne jakim obciążona jest ta metoda jest tysiąckrotnie większe niż potencjalne z niej korzyści. Secundo zaś - nie chciałbym by hierarchom - jacykolwiek by oni nie byli - zabierano prawo do powiedzenia, że jeśli jesteś katolikiem fanem metody in vitro, masz o czym pogadać ze swoim spowiednikiem. Ostatecznie to on, wraz z penitentem, decyduje czy człowiek jest w komunii z Kościołem, czy w niej nie jest. W konfesjonale inaczej wygląda odpowiedzialność matki i ojca, którzy umęczeni jednak się na in vitro zdecydowali i opłacili to mnóstwem wątpliwości, pytań, czasem łez, inaczej zaś posła, który udziela temu projektowi ideologicznego wsparcia. (...) Czy i jak ciężka była wina ludzi, którzy w to weszli nie nam oceniać, ustanowienie prawa sankcjonującego coś co jest złe, to zupełnie inna odpowiedzialność.


I po co ta ironia i kpina? "Cudowność in vitro"? Ktoś ją w ogóle postuluje?
Procedura in vitro to samodzielne i mozolne szprycowanie ciała hormonami, codziennie przynajmniej dwie iniekcje, bluzka w zęby i pompka w brzuch. Potem kontrole ginekologiczne i obserwacja pęcherzyków. USG dopochwowe i rozmowy o pierdoletach:
-gdzie w tym roku wyjeżdża pan na wakacje, panie doktorze?
- może Grecja? Pani popatrzy, jest na razie sześć pęcherzyków w lewym jajniku, oby tak dalej. Lubię kuchnię śródziemnomorską, a pani? Sprawdzimy teraz prawy.
Rozmowy na fotelach ginekologicznych z sondą w pochwie, zaczynasz traktować pracownice recepcji jak znajome. Na ścianach kliniki zdjęcia dzieci w różnych konfiguracjach: małe, duże, bliźnięta, co jakiś czas trojaczki. Bezczelnie odważne myśli "a może kiedyś...."- urywane w pół słowa, żeby nie zapeszyć.
Potem punkcja pod narkozą, stres i nerwy, czy są w ogóle jakieś komórki jajowe. Czy się zapłodnią? Ile zapłodnić? A jeśli będzie nadmiar? A jeśli nie wykorzystamy nadmiaru?
Hormony buzują, zostaw ten pieprzony wazonik, ma stać na parapecie. Bo, kurwa, tak.
Transfer i dni po transferze. Lepkie jak świeży asfalt, nie można oderwać podeszwy, żeby przewinąć czas do przodu, do kolejnej doby. I kolejnej, aż do jedenastego dnia, bo wtedy oficjalnie można wykonać próbę ciążową.
Udało się, euforia i teraz dziewięć miesięcy strachu.
A jeśli się nie udało to od nowa. I od nowa. Aż do wyczerpania się pieniędzy, zajechania organizmu lub gotowości do adopcji.
To Szymon Hołownia, wybity praktyk tej metody, nazywa cudownością.
Ja zaś, jako inny wybitny praktyk, powiem Ci, Szymonie, bez ironii: tak, to chujnia. Ale to nie ma żadnego znaczenia.
Czy choremu na raka zadajesz pytania o cudowność chemioterapii i proponujesz miłosiernie vilcacorę?

A teraz wyperoruję Ci coś innego, Szymonie drogi. Po pierwsze do delegalizacji dąży(ła) posłanka Wargocka, a w gruncie rzeczy Stowarzyszenie Contra In Vitro z Rzeszowa, które w ciągu miesiąca zdołało zebrać pod projektem ustawy aż 161 tysięcy podpisów.
Przyczyna sukcesu:
Komitet Inicjatywy Ustawodawczej Contra In Vitro zwrócił się do biskupa ełckiego Jerzego Mazura z prośbą, aby wnieść na terenie Polski całkowity zakaz stosowania metody in vitro. Ksiądz biskup z zadowoleniem przyjął te inicjatywę - informuje ks. Jacek Uchan, Dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego Diecezji Ełckiej.

Pomocy nie odmówiono też w parafiach w  Rzeszowie i Białymstoku. A także w Ostrołęce i parudziesięciu innych miejscowościach.

Po drugie do delegalizacji dąży poseł PiS Bolesław Piecha, znany także jako "dr Skrobak".

Po trzecie: biskup Hoser straszy urzędników państwowych ekskomuniką  wyciągając w przestrzeń publiczną coś, co do tej pory było przedmiotem intymnych rozmów między spowiednikiem a penitentem.
Masz albowiem słuszność, Szymonie, że to spowiednik decyduje o tym, czy penitent jest w stanie komunii z Kościołem. Dlaczego więc kościelny hierarcha rozszerza konfesjonał na całą Polskę i polski Sejm? Czyżbyśmy, jako społeczeństwo, wyrazili chęć uczestniczenia w publicznym sakramencie pokuty poprzedzonym oficjalnym spisywaniem rachunku sumienia?

Co się zaś tyczy Twojej oceny moralnej in vitro oraz stosunku do ewentualnej refundacji to naturalnie masz święte katolickie prawo uważać na ten temat, co tylko sobie życzysz.
Jednak mam głęboką potrzebę wyjaśnienia Ci, dlaczego nie odczepię się od Hosera. Ani od księdza Longchampsa de Berrier. Ani od bpa Pieronka, na którego przeprosiny wciąż czekam.

Nie odczepię się, ponieważ w tym samym czasie, w którym tłumaczysz mi, że niejeden jest Kościół w Polsce, a dla Chrystusa warto trwać, moja cierpliwość do obłudnych tłumaczeń wygasła: od kilku lat ja i moja rodzina jesteśmy systematycznie obrażani podczas kazań, wykładów w ramach nauk małżeńskich, w pismach katolickich i na katolickich portalach, a ludzie światli i wykształceni- tacy jak Ty- wciąż wmawiają mi, ze są to zachowania jednostkowe, nieoficjalne, błahe, takie tam michałki, prawda jest gdzie indziej.
Gdzie jest to "gdzie indziej"?
refundacja in vitro to opłacanie zabójstwa (..)Za cenę jednego życia, żeby dać przyjemność rodzicom i dać im dziecko, zabija się inne/ arcybiskup Józef Michalik
Ten, który zamawia za pieniądze stawia tylko wymagania. A czy dziecko z in vitro nie usłyszy od rodziców: zamówiliśmy cię za kupę forsy to teraz mały nie podskakuj, masz mieć same szóstki w szkole, musisz grac na instrumencie, znać pięć obcych języków, bo my płacimy za twoja naukę i ty musisz... problem w mentalności konsumpcjonistycznej. No właśnie, tylko czy będzie mogło mieć same szóstki, skoro jego organizm jest słabszy niż dziecka powstałego z naturalnego zapłodnienia?/ ksiądz Leszek,  http://ksleszek.blog.onet.pl/



Kiedy obnaża się kolejne obrzydliwości współczesnych technik zapładniania wydają się one tym bardziej wyrodne, kiedy popatrzymy na nie przez pryzmat macierzyństwa Maryi.(...) Dziś małżeństwom brakuje odwagi do podjęcia adopcji i zaspokajają swój egoizm poczynając dziecko za cenę życia innych istot ludzkich, a nawet za cenę własnej duszy. Poczęcie Jezusa to najgłębsza mistyka. Sam Duch Święty poczyna dziecko w łonie Maryi. Towarzyszy temu spotkanie z aniołem i objawienie zamysłów Pana. Jak tą cudowną chwilę, którą w małżeńskich alkowach udaje się ledwo naśladować tylko dlatego, że małżeństwo jest sakramentem, porównać z atmosferą kliniki?
W „Zdrowaś Maryjo” nazywa się Jezusa: „owocem żywota” Maryi. Ciało kobiety jest miejscem, w którym rodzi się życie. Ciało kobiety, w którym zabija się „nadliczbowe” zarodki lub pobiera je do zamrożenia staje się trumną./
Marcin Konik Korn w Niedzieli


http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=ed200902&nr=13
 Nawet w najlepszych ośrodkach wykonujących zabiegi sztucznego zapłodnienia liczba zniszczonych embrionów przekracza 80 procent. Ponieważ jednak traktuje się je jak tworzywo do "produkcji" "dobra konsumpcyjnego", za które uważa się dziecko, struktury nadzoru medycznego zdają się nie widzieć problemu, w takim czysto instrumentalnym traktowaniu tych istot ludzkich./ Kazimierz Lubowicki, kierownik Katedry Teologii Małżeństwa i Rodziny Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=wi&dat=20081213&id=wi02.txt





Nasuwa się pytanie, ile michałków to przetwórnia buraków cukrowych? Ile przetwórni to przemysł?
Jak długo można udawać, że mówimy o epizodzie, a nie o zjawisku? W którym momencie wiary w to, że to nie jest prawdziwy głos kościoła, trzeba zamalować gipsem lustro?

Istnieje punkt, po przekroczeniu którego nie ma powrotu do stanu poprzedniego, bo most został spalony. Dla mnie ten punkt został przekroczony nie wypowiedzią bpa Pieronka o "in vitro będącym realizacją idei Frankensteina", a milczeniem, które po niej nastąpiło.
Postępowy rząd? Milczał. Hierarchowie? Milczeli. Media? Milczały.
Tak zwani przyzwoici księża mówiący językiem miłości? Nie, nie słyszałam oświadczeń.

No to sorejszyn, Szymon, ale to oznacza, że wprowadzamy frankensztajna oficjalnie w dyskurs, prawda? Ja Twojemu dziecku "bądź pozdrowione w czystości łona matki twej", a Ty mojemu "precz plugawe nasienie z jądra twego ojca przemocą wyszarpane".
Tak w roku 2010 w Polsce, kraju neutralnym światopoglądowo, definiujemy wzajemny szacunek w debacie? Że kiedy ksiądz biskup przemówi to na kolana chamy, bo przemówił językiem objawień oraz instytucjonalnego prawa do korygowania sumień wiernych?

Problem leży też w tym, że na nasz krajowy obiekt nie zajedzie para sympatycznych gejów z USA i nie powie, że to misunderstanding i w ogóle oni nie rozumieją przyczyny zamieszania.
Nikt więc nie wyjdzie na ulicę, nie rzuci jajem w Hosera i nie powie "odpierdolcie się od mojej rodziny!".
Rodzina jest czymś prywatnym i własnym, po latach drenujących terapii, po Rowach Mariańskich depresji, utraty wiary i nadziei, ostatnią rzeczą, jakiej pragniesz dla swojego nowonarodzonego dziecka jest niesienie go na barykadę.
Dlatego rodzice milczą, milczą ich rodziny i znajomi, a Hoser, widzisz Szymuś, Hoser nie milczy. Nie milczy Pieronek, ani Konik Korn z katolickiego pisma, ani Tomek Terlikowski nie zamyka buzi.
A przyzwoity człowiek, taki jak Ty, Szymonie, kwituje to wszystko uwagą, ze to tylko michałki, kościół toruński, kurioza, a zresztą kościół ma prawo formować sumienia i umysły wiernych.


IV. Petycja

Miesiąc temu Andrzej Saramonowicz umieszcza w sieci petycję
Oto jej fragment:


Nie jest to petycja wspierająca metodę in vitro, to jedynie apel o nie upadlanie osób borykających się z problemem niepłodności oraz dzieci poczętych metodą in vitro. To prośba do Rzeczników Praw Obywatelskich i Praw Dziecka o reakcję na język używany przez osoby publiczne: "dzieci z probówki", "mordercy", "metody weterynaryjne", "forma aborcji" oraz wiele innych, które są niczym innym jak psychicznym upadlaniem wielu obywateli tego kraju”.


Świetnie, w końcu ktoś omija tę nieszczęsną frazę "pro in vitro", a koncentruje się na neutralnym "prawie człowieka" w tym przypadku prawie dziecka. Można być przeciwko poszanowaniu praw dziecka?
Okazuje się, że tak.

Obserwuję wpisy pod petycją, w połowie października ZA jest około tysiąca pięciuset osób, PRZECIW są jedynie trzy. I wtedy zaczyna się dziać coś dziwnego: głosy PRZECIW pojawiają się lawinowo.
Krótki wgląd w google i jest wyjaśnienie zjawiska:

 Wysłałem z tysiąc e-maili, a ruchu w petycji prawie żadnego. No chyba że nie otwieramy poczty. Czy Szczecin w którym jest największy Marsz dla Życia w Polsce nie potrafi zebrać kilku tysięcy głosów odrzucających petycję środowisk aborcyjnych? Nie dam wam spokoju - albo jesteśmy za życiem albo przeciw. Zagłosuj Nie NIE POPIERAM PETYCJI i koniecznie poniższą wiadomość roześlij po swoich znajomych nieaborcyjnych. Jeżeli jesteś innej orientacji e-mailem daj mi znać to zrobię Delete abym miał więcej miejsca na poczcie, a ty spokój ( nie święty)
to fragment maila księdza Kanclerczyka ze Szczecina, który zamieszcza tę odezwę również na  portalu kościelnej wspólnoty  Pustynia w mieście i podaje tam link do petycji Saramonowicza.
Jest 29 października, odsiecz wyrusza bijąc na alarm w tarabany.

Linki do petycji znajdujemy na naszej ulubionej Frądzi i wielodzietnych, ale też na setkach małych portali mających w nazwie lub opisie przymiotnik "katolicki".
Oczywiście: to wciąż tylko michałki, nieistotne odpryski oficjalnej myśli duszpasterskiej.
A użycie terminu "środowisko proaborcyjne" w stosunku do rodziców dzieci z in vitro jest językową obocznością, to przecież synonimy, a nie promowanie języka nienawiści i kłamstwa.

Większość wpisów PRZECIW pod petycją dowodzi, że autorzy nie zapoznali się z tekstem. Petycję traktują jako "proinwitrową" i gorliwie wklepują wpisy w rodzaju "nie dla in vitro!".
Na uwagę zasługują wpisy reprezentujące nurt "katolik uciemiężony". Oto dwa przykłady, pierwszy autorstwa księdza Artura Dyjaka z Lublina:

W odpowiedzi na tak zjadliwą treść tej petycji można być tylko przeciw. Walka ideologiczna prowadzona w takim stylu nie powinna mieć miejsca

i drugi autorstwa pana Wojciecha Kilewicza (obu panom dziękuję za gościnny udział na blogu i obiecuję nie kłopotać więcej cytowaniem ich myśli światłych):
W polsce nie ma dyskryminacji dzieci poczętych z in vitro. Kościół nigdy takich dzieci nie potępiał. Potępia samą metodę in vitro.

Zostawiamy chwilowo petycję i odbywamy niedaleką podróż w czasie. Jest dwudziesty czwarty października, na antenie TVN24 pojawia się pani Karolina Wolf.
Pani Karolina poczęła się in vitro, dwadzieścia lat temu odmówiono jej chrztu, gdyż ksiądz proboszcz zdecydował, iż jako dziecko z probówki nie posiada duszy. A na cyborgi żal święconej wody.

Karolina Wolf zajmuje głos w publicznej debacie, jako reprezentantka środowiska, do którego dobra odwołują się wszystkie strony debaty.
Kto odpali sobie zalinkowany materiał ten usłyszy również relację, jak to poseł Piecha powiedział jej w kuluarach, że jest winna współmorderstwa braci i sióstr. Ale nas to nie dziwi, nieprawdaż, doktor Skrobak lubi sobie czasem pojechać metaforą w hołdzie cnotom chrześcijaństwa.

Pod materiałem pojawiają się błyskawicznie komentarze. Przemówi teraz wirtualna tłuszcza (pisownia oryginalna):

coś z jej głosem nie tak, brzmi jak przez tubę. To widocznie efekt uboczny in vitro. ~leo
Twoje życie nie jest warte śmierci innych ludzi! ~inga
Nie mówi, lub nie wie o tym, że jakieś 4 lub 5 jej rodzeństwa musiało umrzeć aby ona mogła żyć. Przykre, że widzi się tylko swoją stronę a nie widzi się tego od strony osób, którym sie odebrało życie. ~magda
to smutne ale prawdziwe, nie powinno być tego dziecka na świecie skoro matka natóra nie dała kobiecie mozliwosci rozmnazania sie to znaczy, ze kobieta taka nie moze wydac zdrowego normalnego potomstwa. metodą in vitro nie da sie wygrac bo nie znamy skotków negatywnych jakie ona niesie za sobą. takie jest moje skromne zdanie ~nethan

czy zapytała rodziców o dokładny przebieg procedury zapłodnienia? Ile było prób? Ile osób straciło życie po to, żeby ona mogła żyć? jak czuje się jako dziecko aborcjonistki?.~adam
precz z in vitro! Kościół ma rację, należy słuchać biskupów! ~pelagia

Jak widać żadna z wypowiedzi nie nadużywa dóbr osobistych Karoliny Wolf i jej rodziny oraz nie daje świadectwa mowie nienawiści czy- broń Buddo!- dyskryminacji. Ponadto kościół katolicki nie ma z tym nic wspólnego.
Kościół katolicki nie zachęca, nie promuje i nie przyczynia się do piętnowania osób leczących się metodą in vitro, nie sekuje ich dzieci, nie milczy wobec aktów słownej agresji.
Wręcz przeciwnie: wspiera politykę wrażliwej debaty, miłującego języka i wzajemnego zrozumienia. Potępia nienawiść i wzgardę.
Warto go bronić w przestrzeni publicznej, bo on sam broni wartości chrześcijańskich, które stanowią o naszym człowieczeństwie.
Karolina Wolf zaś uprawia najwidoczniej zjadliwą ideologię, prawdopodobnie jest zresztą w ogóle wrogo nastawiona do kościoła w Chrystusie panu jedynym prawdziwym.
To co, gips na lustro?

We wczesnej młodości czytywałam rozmaite piśmidła podczas lekcji matematyki, stąd pewnie moje trudności ze zrozumieniem arytmetyki współczesnego kościoła. Zbieranie podpisów pod kościołami, nawoływania z ambon, mailing wśród znajomych, grożenie ekskomuniką posłom RP- to wszystko dodawane jedno po drugim nie sumuje się w "zjawisko". To nadal epizody, realizacja prawa do wyrażania poglądów, przypadki bez wspólnego mianownika w "polityce pogardy i kłamstwa".
Odczepcie się więc od Hosera.



W porządalu, Szymon. Ale zanim się odczepię jedno pytanie: nie sądzisz, że dziś katolik miłujący i chcący zachować się przyzwoicie ma z grubsza dwa wyjścia: 1. milczeć wobec polityki polskiego kościoła  2. przerwać milczenie i narazić się na wykluczenie ze wspólnoty, ale przynajmniej nie próbować tłumaczyć niegodziwości i pychy?
Członkini Ruchu Światło Życie Ci tego nie powie. Ja tak. Mam na twarzy  święte plwociny fosforyzujące wewnętrznym poczuciem słuszności. I nie zjawia się nikt, kto ma odwagę wytrzeć moją twarz.
Zapomnij więc o św. Weronice, Szymonie. Nikt z Was nie ma dziś jaj, aby być Weroniką.




V. czyli co dalej ze Starszym

Od gęby nie ma ucieczki, zauważył Gombrowicz. Od miłosierdzia polskiego kościoła chrystusowego też nie, zauważam ja.
Wciśnie się między bieliźniarkę i kuchnię, pokaże jak żyć, nauczy miłości.

Stopień "pełnego szacunku dystansu" tak naprawdę nie istnieje. Możesz być jedynie niewierzącym katolikiem szanującym nauczanie Jana Pawła II.
Ta postawa nazywa się mądrym ateizmem albo ateizmem niewojującym.
Ateistą niewojującym jest w Polsce Kwaśniewski Aleksander. Dziesięć lat po jego prezydenturze prominentny członek SLD mówi mi przez telefon:
"Nie zapominaj tylko, która partia może nas teraz wyciągnąć z tego kościelnego gówna!".
"Nie zapominam, kto nas w nie wepchnął" odpowiadam.

Na religię posłano mnie jako czterolatkę, mając lat osiem zaliczyłam wszystkie większe sanktuaria maryjne w Polsce. Do szesnastego roku życia regularnie chodziłam na niedzielne msze. Plus majowe, roraty, oczywiście każdy pierwszy piątek miesiąca.
Do studiów uważałam, że uzgodnienia wymaga jedynie to, czy w piątek będziemy pościć ilościowo, czy tylko jakościowo.
A teraz zastanawiam się, jak bardzo trzeba nie lubić swojego dziecka, aby uczynić je częścią polskiego kościoła katolickiego.


Synu- ucinam temat manipulacji wolnymi godzinami lekcyjnymi- nie można powiedzieć, że kościół nie lubi Frania. To nieścisłość. Kościół po prostu sprzeciwia się metodzie in vitro, a nie istnieniu Frania.

A ja uważam
- wrusza ramionami starsze- że nie da się podzielić Franka na Franka i sposób, w jaki Franek przyszedł na świat. To jakaś ściema. Albo go akceptujesz albo nie.


22 komentarze:

  1. Cały blog zasługuje na tytuł Debiutu Roku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znakomicie piszesz, kobieto, gdzieś Ty się uchowała dotychczas?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się tylko boję, że Autorka po prostu dysponuje nadmiarem wolnego czasu (urlop macierzyński / wychowawczy, sądząc po tym co pisze). Żeby się nie okazało, że za parę miesięcy trzeba będzie się rozstać. Szkoda by było...

    OdpowiedzUsuń
  4. Znakomity post, wielki szacun i dla tego, jak piszesz, i przede wszystkim dla tego, jak wychowujesz. Pozdrawiam i leci do rss-ów oraz do linków u mnie.
    (blog.lluca.pl)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przywracasz wiarę w polskie blogi, dzięki. Żałuję tylko, że wybrałaś Bloggera, bo komentowanie tutaj to droga przez mękę. I jeszcze: to ostrzeżenie o treściach na dzień dobry to Google samo wymyśliło, czy coś zaptaszyłaś przy zakładaniu blogaska? Pytam, bo podstaw nie widzę - Wersal tutaj, ą, ę, bułkę przez bibułkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super wpis, jak dobrze przeczytać kogoś rozsądnego w tym szalonym kraju.

    OdpowiedzUsuń
  7. @byte- no ja tam nie wiem, pomyślałam sobie, że może przy młodszej młodzieży nie wypada o plemnikach i, o zgrozo, pochwach ;) Tak serio to nie wiem. Blog niejakiego Garbatego, w którym opisuje swoje życie rodzinne z bliźniaczkami poczętymi ivf jest odhaczony jako "od lat osiemnastu", więc postanowiłam, że też będę progresywna, a co.
    Mówisz jednak, żeby odptaszkować? Się robi.

    Dzięki za miłe komentarze, obiecuję, że teraz będzie już tylko gorzej ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Drogiej autorce gratuluję wpisu, poruszył mnie do głębi, szerzę go po moim skromnym facebooku, pragnę też prosić o przepis na ów pyszny sernik tak zajadany przez wielebnego, stanąć w obronie starszego, bowiem moim skromnym zdaniem Ben Ten jest znacznie bardziej pedagogiczny, niż owe nieszczęsne zajęcia z ideologii ( mądry rodzic wie, że czasem dziecię i w manipulacji racje mieć może, pomimo może nie do końca szczytnych pobudek:) ). Na koniec gorąco przepraszam za interpunkcje i ortografie, przyznam się bez bicia talent mój w tym względzie zerowy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dla mnie to wpis roku! Jestem pełen szacunku i podziwu. Pasja, erudycja, ironia, wnikliwa analiza, szczerość i piękna polszczyzna. Toż to "wymiata"!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie czytuję blogów, ale ten mnie przemile zachwycił. Doskonały text. Serdecznie Panią pozdrawiam i proszę o więcej!

    OdpowiedzUsuń
  11. Podpisałem tę petycję, poślę dalej.

    Swoją drogą - że nawet 9 czy 10 latek (ile tam lat, ma ten Twój Starszy) rozumie, że nie da się Franka i Franka rozdzielić, a starym zapchlonym koniom trza tłumaczyć jak krowie na pastwisku...

    OdpowiedzUsuń
  12. ja calkiem dobrze rozumiem dlaczego Starszy rozumie a zapchlone konie nie
    Jezus powiedzial, jesli nie bedziecie jak dzieci nie wejdziecie do Krolestwa Niebieskiego...
    Zapchlone konie nie sa juz dziecmi

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny wpis. A jednocześnie ciarki zimne mi przeszły po plecach, bo mam siedmiolatkę, która wciąż jeszcze z entuzjazmem chce być częścią Kościoła. A ja się miotam czy robić dobrą minę do złej gry, czy utrącić jej to w zaraniu... Ciężko byc katolikiem niepraktykującym w tym kraju a co dopiero ateistą. Chylę czoła.

    OdpowiedzUsuń
  14. Szacunek, pozdrowienia. Mury runą runą runą :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Proszę wybaczyć, ale dla mnie Pani postawa jest nieco schizofreniczna. Z jednej strony myśli Pani o KK, to co myśli; z drugiej - posyła dziecko na katechezę do tego Kościoła, przyjmuje księdza i pasie sernikiem... Dla mnie to niepojęte, może dlatego, że nie jestem katoliczką i nie byłam wychowywana "po katolicku".

    Do tego ta absurdalna logicznie pointa. Jeśli "nie da się podzielić Franka na Franka i sposób, w jaki Franek przyszedł na świat", to - zgodnie z tym rozumowaniem - żeby zaakceptować Franków, którzy pojawili się na świecie w wyniku gwałtu, trzeba również zaakceptować gwałt jako "sposób".

    OdpowiedzUsuń
  16. @Anonimowy(a)
    Postawa "schizofreniczna" jest niestety nieunikniona w tym kraju. Schiza polega na tym, że nie bawimy się w indoktrynację dziecka i pozwalamy mu wierzyć w co chce, o ile nie jest to wiara w wyższość białej aryjskiej rasy, lub zwycięstwo rewolucji proletariackiej (bo za to można iść siedzieć).
    Niestety, będąc rodzicem dziecka wierzącego w katolickiego boga, trzeba się z instytucją katolickiego kościoła spotykać, gdyż inaczej nie nużna. I potem ma się rzeczywiście schizę - zaszkodzić dziecku, czy własnym nerwom.

    Absurdalna puenta jest wynikiem rozumowania dziesięciolatka, prostym jak recepty Korwina-Mikke na świat (albo na odwrót, recepty JKM są na poziomie 10-latka czy coś w tę mańkę). Ale jak w każdym uproszczeniu, w tym jest pewna prawda, której generalizowanie prowadzi do absurdu.
    Tymczasem rozwinę tę myśl, gdyż ja nie mam 10 lat i lubię komplikować:
    1. To kościół ustami swoich przedstawicieli czyni dzieci poczęte IV "gorszymi", czy nawet "bez duszy". Tak samo z resztą jak czyni gorszymi dzieci z seksu pozamałżeńskiego, czy właśnie z gwałtu (co z resztą prowadzi do paranoi, bo dziecka usunąć nie wolno, bo jego życie jest świętością... mniej więcej do momentu urodzenia, gdy z świętego płodu staje się bękartem z gwałtu).

    2. Różnica między IV a gwałtem jest mniej więcej taka... k*a nie wiem, jak można porównać legalną metodę terapeutyczną i ohydne przestępstwo? Sytuację w której dwoje zdesperowanych ludzi wydaje ciężkie pieniądze i naraża się na niedogodności by dochować się dziecka, a sytuację w której jakiś degenerat krzywdzi przypadkową lub mniej przypadkową ofiarę i czasem jest z tego dziecko? Musk mi się zlasował od tego porównania.

    OdpowiedzUsuń
  17. @Jima
    Bez przesady z tym porównaniem. Przecież przedmówczyni nie chodziło o to, że IVF jest jak gwałt, tylko o pokazanie, że metoda rozumowania z ostatniego akapitu również gwałt kazałaby zaakceptować. Ten wniosek świadczy o niedopuszczalności takiego rozumowania i nie sposób się z tym nie zgodzić.

    Przyczepiłbym się jeszcze do cytatu o cudowności in vitro. Mam wrażenie, że chodziło tam o "cudowność" w sensie "wspaniałość", "świetność" - czyli o pozytywne wartościowanie metody, nie zaś uznanie, że jest cudem.

    A poza tym - cóż, czapki z głów. Świetne pióro, ważki temat, świetnie się czyta!

    OdpowiedzUsuń
  18. A, jeszcze jedno - stwierdzenie, że "kosztem czyichś narodzin umarło kilkoro innych dzieci" daleko nie jest równoważne oskarżeniu tego kogoś o "winę współmorderstwa"...

    OdpowiedzUsuń
  19. Świetny tekst. A ostatnie zdanie powala na kolana!

    OdpowiedzUsuń