Strasznie mnie niepokoił czerwony guziczek przy mikrofonie, bo jeśli się go nie wcisnęło to rozmowa się nie nagrywała. A musiała się nagrywać podobno. Siedzący obok mnie oficjele ignorowali tę prośbę, więc ja go włączałam za nich usiłując przy okazji wybić ząb Panu Docentowi albo dokonać lobotomii przez oczodół Pani Profesor.
I tak przy pierdylionowym "włącz-wyłącz guziczek" dotarło do moich zwojów trzeźwe pytanie, co ja w ogóle robię i dlaczego zachowuję się jak kretynka?
Gorsze było jednak to, że znałam odpowiedź na oba pytania.
Dowiedziałam się niedawno, że w moim kraju pozwala się jawnie na kradzież oraz mobbowanie. W świetle kamer, w ogóle bez krztyny obciachu. Czołowego polskiego polityka okradli z 70 tysięcy zielonych, a jedną ze znanych aktorek zastraszają "zniknięciem i pomniejszeniem" (myślę jednak, że się nie da złamać, w końcu to ona pożegnała komunizm).
Na szczęście solidarność nie umarła w narodzie i niejaki Pellowski postanowił dodać do swoich wypieków zdrową porcję pogardy, aby wzmocnić moralnie Lecha Wałęsę.
Całość tych wydarzeń została podlana stojącą na ciepłej płycie zupą, gotującą się tygodniami, o nazwie "związki partnerskie". Ponieważ większość Polaków nie popiera związków homoseksualnych, ale są łaskawi i pozwalają pedałom żyć. Byleby nie w tym samym kwartale bloków.
I tak oto na tym gruncie wyrósł wkurz Rude de Wredne.
Sam tekst jest ze wszech miar słuszny, ale kończy się akapitem, który mnie nieco zastanowił:
Chcieliśmy takim właśnie kretynom pokazywać, że jesteśmy "normalni". Zaczęliśmy od kampanii "Niech nas obsobaczą", tfu, zobaczą, i brnęliśmy w tym słodkim obrazie geja i lesbijki. I co? I gówno nam z tego przyszło! Ile razy czytałam na naszych forach, w komentarzach, żebyśmy się nie afiszowali, żebyśmy edukowali społeczeństwo i kornie czekali, aż dojrzeje. Kochane cioteczki, ulubione moje femki lesbijki. Nieważne, że wydaje wam się, że wy nie wyglądacie tak, jak te pedały i lesby na paradzie, i tak na pierwszy rzut oka widać, kim jesteście. Nieważne, że część z "postępowych" mówi, że "normalni" homosie są spoko. Te wszystkie brudy, ten gnój was też dotyczy. Nawet jeśli będziecie udawać, że gówno, którym was obrzucają, to czekolada.
Dlatego ja już przestaję edukować. Przestaję się hamować. Przestaję udawać, że normalna rozmowa z idiotami jest możliwa, i cierpliwie tłumaczyć. Dość. Niech żyje homoterror!
Czyli homoterror jest antonimem edukacyjnych kampanii społecznych, które - jestem o tym przekonana - przez większość konserwatywną były odbierane właśnie jako ilustracja homoterroru i homopropagandy.
Pozwólcie, że wyperoruję Wam przy okazji definicję "natrętnej homopropagandy": homopropagandą jest wyjście geja, o którym wiemy, że jest gejem, w przestrzeń publiczną. Kropka. Epatuje się samym istnieniem. Zdradzam Wam tę definicję, ponieważ nauczyłam się jej na przykładzie innego zestawu "potępiamy in vitro, ale kochamy dzieci urodzone dzięki tej metodzie".
Tak więc z punktu widzenia przeciętnego
Druga rzecz, która mnie zastanowiła, to wstęp do definicji normalnego homosia. Znów się podzielę swoją własną: normalny homoś to jest człowiek, który pozostaje lub chce pozostawać w relacji uczuciowej z człowiekiem tej samej płci.
Zauważcie, że w tej definicji nie ma nic o kolorze gaci, ani o chodzeniu na parady, ani o całowaniu w miejskim parku, ani o wychowywaniu dzieci. Zdradzę Wam, dlaczego nie ma: otóż wali mnie to. Wali mnie konkretnie nie to, czy Kasia i Zuzia urodzą córkę, bo życzę im urodzenia córki, jeśli tego pragną i tworzą stabilny związek; wali mnie wyszczególnianie katalogu praw z uwagi na to, z kim się dzieli sypialnię. Myślę, że moja definicja jest nie tylko dobra, ale w ogóle jedyna możliwa, i zachęcam, aby homosie normalni i nie, podobnie jak heterosie normalni i nie, nauczyli się jej na pamięć, o ile sami do niej nie doszli już wcześniej.
(Tak poza tym twierdzę, że całowanie się w parku jest ohydne, ale uważam tak oczywiście dlatego, bo jestem strasznie stara i podnieca mnie już jedynie Sława Przybylska w wersji na grzebień i wiolonczelę. To, czy będzie mnie obrzydzać para hetero czy homo jest bez znaczenia).
Bycie obiektem nienawiści jest bardzo pozytywnym stanem, uważam, z niego nie ma już schodów do piwnicy, można piąć się jedynie w górę. Jest tu pewna analogia do mikrofonów z guziczkami. W sali, w której siedzi piętnastu starców z tytułami, i jedna kobieta bez tytułu, dla kobiety jest absolutnie jasne, kto zajmie się obsługą mikrofonu. Naturalnie jest możliwe, że niektórzy z tych starców mogą tego od kobiety oczekiwać. Niemniej jest również prawdą, że w każdej chwili może ona przecież powiedzieć "takiego wała".
Zasadniczo jest to punkt, do którego chciałam doprowadzić tę notkę. Pomijając życie w kraju pełnym Pellowskich i wszystkich moich ulubieńców pojawiających się licznie na stronach tego bloga, przede wszystkim żyjemy w towarzystwie swojej własnej samooceny, a ona zadaje nam uparte pytanie "dlaczego wciskasz guziczki?".
Wciskam guziczki, ponieważ sama się degraduję do tej roli. Dodatkowo wciskanie guziczków obiektywnie nie jest najgorszą pracą na tym padole, ale identyfikuję je jako upokarzające, ponieważ to mnie przypada ono w udziale. A jest jasne, że skoro coś robię to musi być to praca niższego rzędu, ponieważ jestem kobietą, ponieważ nie mam tytułu akademickiego oraz ponieważ coś jeszcze, czym akurat tego dnia będę chciała się zadręczać w doskonałym stylu patriarchalnej ofiary.
Potem mamy trzeci poziom - dręczę mikrofon, ponieważ nie przyznaję sobie prawa, aby skorzystać z niego w sposób bardziej tradycyjny, to jest mówiąc do niego jakiś komunikat w celu bycia usłyszaną i wysłuchaną. Co utytułowani starcy robią tak po prostu i sądzę, że nie generuje w nich to głębszych refleksji na temat ich roli w świecie i prawa do zajęcia stanowiska wobec pytania starszego referenta.
Te wszystkie trzy sytuacje łączy jeden mianownik i nie jest nim niestety penis. Ani żaden inny atrybut męskiej władzy. Jest nim mój wybór.
Tak że jak długo będziemy chcieli przekonywać kogokolwiek do tego, że jesteśmy normalni i zasługujemy na awans z roli guziczkowego, tak długo nie wydostaniemy się z gówna. Naturalnie prościej jest przyjąć, iż jesteśmy tym gównem obrzucani i dlatego płaszczyk mamy powalany kaka, obawiam się jednak, iż on się powalał po prostu dlatego, bo w uznaniu swojej podrzędności zrobiliśmy chlup do kloaki.
Nie przestawajmy, kochane mniejszości, edukować większości. Ale tak, przestańmy się hamować.
Tylko że to się nie nazywa homoterror. To się nazywa rozpoznanie siebie jako ludzi posiadających równe prawa.