wtorek, 24 stycznia 2012

notka gościnna: "non possumus. Perspektywa ojca dziecka urodzonego dzięki in vitro"

z okazji dzisiejszego wysłuchania obywatelskiego w Sejmie, zatytułowanego "dzieci in vitro w debacie publicznej" udostępniam poniżej treść wystąpienia, które wygłosił ojciec dwulatka urodzonego dzięki ivf.




Non possumus. Perspektywa ojca dziecka urodzonego dzięki in vitro.

Szanowni Państwo. Trzy lata temu stała w tym miejscu moja żona będąca wtedy w szóstym tygodniu ciąży i mówiła o tym, co czuła, kiedy nad jej głową przetaczała się bitwa o ustawę dotyczącą zapłodnienia in vitro. Dziś postanowiłem do niej dołączyć, bo sześciotygodniowa ciąża, o której wtedy opowiadała, skończyła w październiku dwa lata i ma na imię Franuś.

Jestem ojcem dziecka urodzonego dzięki in vitro i już w chwili mówienia tych słów mam w sobie wielki sprzeciw wobec takiej etykiety, bo nie spotkałem nigdy ojca mówiącego o swoim dziecku „jestem tatą Jasia poczętego w naszej sypialni, w marcowy wieczór”.
Mojego syna określa wiele zdań i sytuacji. Jest gadatliwym dwulatkiem. Nie lubi bajki o czerwonym kapturku, bo wilk zjada w niej babcię, czemu Franek stanowczo się sprzeciwia. Jego idolem jest starszy brat. Najchętniej zjada zupę pomidorową i placki z jabłkami, codziennie rano budzi mnie oświadczeniem „wstajemy, tatuś”, a potem się do mnie przytula.
Dlaczego więc ten mały, wspaniały człowiek miałby być określany metodą swojego poczęcia? Co ten fakt o nim właściwie mówi? O jego zainteresowaniach, smutkach, radościach, o jego osobowości?
Jednak żyję w kraju, w którym coraz częściej słyszę, że jest niesłychanie ważne, w jaki sposób przyszedł do naszej rodziny. Setki ludzi przyglądają się pod lupą jego godności i wydają werdykt „poczęty niegodnie”. Snują opowieści o pomordowanych braciach i siostrach, nazywają mnie reproduktorem, a mojego syna- dzieckiem zamówionym przy sklepowej ladzie.
Mam więc do wyboru udawać, że tego nie słyszę i jestem ponad te haniebne komentarze, albo powiedzieć publicznie- wierzę, że jako reprezentant wielu polskich ojców- „dosyć!”.

Jestem tu właśnie z tego powodu. Jako rodzic nie jestem winien mojemu synowi nic poza miłością, odpowiedzialnością i zapewnieniem mu bezpieczeństwa. Każdy rodzic może o sobie powiedzieć to samo.
Jednak jako polski rodzic, który musiał przejść długie lata leczenia niepłodności i doświadczyć wielu porażek i bolesnych diagnoz, chcę i muszę dziś powiedzieć Frankowi coś więcej: jestem z nas dumny, byłeś wyczekiwany z największą miłością, zmieniłeś moje życie na lepsze i nigdy nie pozwolę, aby ktoś cię z tego powodu upokorzył swoją ignorancją lub okrucieństwem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś nigdy nie ucierpiał z powodu mojej choroby, choćbym miał walczyć o to samotnie.
To jest moje „non possumus”, które chcę powiedzieć publicznie i głośno w odpowiedzi na słowa biskupa Pieronka obrażającego nas porównaniem do „realizacji idei Frankensteina”.
To jest mój głos komentujący słowa biskupa Nowaka, który mówi o Tobie, synku, że przyszedłeś na świat w wyniku morderstwa i manipulacji, a Twoje poczęcie było niegodne. Chciałbym też, aby te słowa usłyszała Joanna Bątkiewicz-Brożek pisząca w Gościu Niedzielnym o tym, że do polskich poradni genetycznych zgłaszają się dzieci z in vitro, które umrą w najbliższych latach.
Mam nadzieję, że ta ilość chrześcijańskiej troski o naszą rodzinę i Twoją godność nie popchnie nas kiedyś do decyzji o emigracji, bo taki nadmiar miłości i zainteresowania ze strony miłosiernych rodaków może nam w końcu zaszkodzić.

A ja przecież chciałbym, abyś wychowywał się w swoim kraju i abyś nigdy się nie wstydził tego, że urodziliśmy Cię właśnie tutaj, w Polsce. Chcę, aby polskie prawo chroniło Twoje dobro i godność tak samo, jak obiecuje to każdemu innemu dziecku. Chcę, aby politycy walczący o życie poczęte zainteresowali się wreszcie nienawiścią kierowaną wobec życia już urodzonego.
Jest mi wobec Ciebie wstyd, że moje „non possumus” brzmi dziś samotnie i jest pojedynczym głosem, choć wszyscy politycy i osoby publiczne słyszeli słowa o Frankensteinie, o morderstwach, o porównywaniu in vitro do aborcji i o nieludzkich metodach rozmnażania człowieka. Jednak tak się składa, że dotąd nie dołączyli do mojego „non possumus” i chciałbym dziś usłyszeć od nich, dlaczego tego nie zrobili?
Czy uważają, że dzieci niepłodnych rodziców są pozbawione wrażliwości i emocji? Że należy im się mniejsza ochrona lub zgoła jej brak? Że stanowią własność publiczną, wobec której można posłużyć się dowolnym porównaniem i wypowiedzieć dowolnie okrutne słowa, ponieważ wyższe dobro uzasadnia krzywdę pojedynczego dziecka?
Granice słownej przyzwoitości zostały w Polsce zniesione wobec tematu zapłodnienia in vitro i choroby, jaką jest niepłodność. Dzieje się to za powszechnym przyzwoleniem większości. Wiemy, że nie wolno obrażać uczuć religijnych, uczuć mniejszości narodowych, że agresja słowna jest formą przemocy, a na tę nie ma w debacie publicznej przyzwolenia. Są to prawdy oczywiste.

Chciałbym więc powiedzieć, co w związku z tym czuję, jako człowiek i ojciec: siedem lat temu znalazłem się w niewłaściwym miejscu szeregu statystycznego jako mężczyzna, u którego lekarze zdiagnozowali niepłodność. Nie miałem tego szczęścia, jakie ma sześć par na dziesięć, którym natura, los i ich organizm dają zdrowie. Stanąłem więc w innym miejscu szeregu, obok czterech par z dziesięciu, którym natura, los i ich organizmy postawiły przeszkodę w byciu rodzicami w sposób niewymagający leczenia.
Siedem lat temu smuciło mnie to, wywoływało poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, czułem się niepełnowartościowy. Jednak gdybym się nie znalazł w tym szeregu nie miałbym dziś Ciebie.
Dziś masz dwa lata i okazuje się, że są także inne niesprawiedliwe szeregi statystyczne, inne niż niepłodność. Jednak w odróżnieniu od niepłodności, która jest niezawinioną, losową chorobą i może dotknąć każdego człowieka, nasz obecny szereg stworzyli ludzie i ustawiają w nim naszą rodzinę. Ci sami ludzie często mówią o dobru, szacunku i miłości, protestują głośno przeciwko agresji i nie zgadzają się na słowną przemoc, co nie przeszkadza im stosować tej samej słownej przemocy wobec naszej rodziny.
Pragnąłbym Ci powiedzieć, synku, że spotyka się to ze społecznym sprzeciwem, że wszyscy są oburzeni i będą nam pomagać w obronie naszej rodziny. Że dorośli nie pozwolą na to, aby dosięgły Cię nienawistne słowa, krzywdzące porównania i wygłaszane publicznie kłamstwa o Twoim zdrowiu, przeszłości i przyszłości.
Jednak nie mogę Ci tego powiedzieć, bo wielu ludzi powołanych do tego, aby nas ochraniać i aby przestrzegać zasad szacunku i uczciwości w debacie publicznej, nie chce reagować i woli udawać, że nie widzi tej sytuacji. Część z nich zapewne przyzwyczaiła się do tego, że choć uczuciom religijnym, uczciom mniejszości narodowych, uczuciom rozmaitych grup społecznych szacunek należy się w sposób oczywisty, to w naszym szeregu obowiązują inne prawa, można sobie pozwalać na więcej, a słowną przemoc zawsze da się uzasadnić wyższym celem, wyższym dobrem i wyższą racją.

Gdybym jednak nie wierzył, że nie da się tego zmienić, nie stałbym dziś tutaj, gdzie stoję. Mimo wszystko wierzę, że będziesz dorastał w kraju, w którym prawo będzie skutecznie ochraniało dobro osobiste wszystkich dzieci bez względu na sposób ich poczęcia. W którym żadna choroba nie będzie powodem do szykan, złośliwych komentarzy i łamania zasady przyzwoitości w debacie.
Wierzę, że tym krajem będzie kiedyś Polska.
Wierzę w to, Synku.