wtorek, 29 marca 2011

honorowe dawstwo spermy w Obrzydłówku

Nie było moim wyborem, że moim rodzinnym domem stał się pojemnik z próbką. (Whipp 2000)

Nie istnieje bardziej fundamentalne prawo niż prawo do własnej tożsamości... Prawo nie bycia oszukanym w sprawie własnego pochodzenia (Freeman 1996)

Mama i tata od długiego już czasu próbowali urodzić dzidziusia, kiedy pan doktor powiedział im, że z jajeczkami mamy jest problem. To bardzo zasmuciło rodziców. Jednak pan doktor wtedy dodał, że są pewne życzliwe panie zwane dawczyniami, które pomagają takim osobom jak mama i tata. W ten sposób mogłem się urodzić i tak mama, tata i ja zostaliśmy rodziną

Tak zaczyna się historia opisana w uroczej książeczce dla dzieci "Our story" wydanej przez Donor Conception Network z Wielkiej Brytanii. W Polsce brzmi ona tak:

 Nie bierzemy pod uwagę informowania dziecka o tym, że powstało z AID- nikt oprócz nas nie wie i tak zostanie na zawsze. Myślę, że nie ma sensu sobie komplikować życia myśląc o tym kto dał nasienie, jaki był itp. Dawca nasienia się kompletnie nie liczy, dał nam tylko plemniki, a to mąż będzie ojcem naszego maleństwa (1)

z uzupełnieniem:
mam gdzieś czy dziecko mi kiedyś wyrzyga, że nie zna swojego ojca!!! chcę być matką i zrobiłam wszystko, abyśmy z eMkiem zostali rodzicami!!!! To bedzie nasze dziecko, nigdy mu nie powiemy o dawcy! (1)

*

 W roku 1991 w Wielkiej Brytanii zaczął obowiązywać Human Fertilisation and Embryology Act. Na mocy jego postanowień każde dziecko poczęte dzięki dawstwu gamet/zarodków ma prawo do ustalenia swoich biologicznych korzeni.
Jest to najbardziej skrajna postawa wobec dawstwa gamet, poza nią ustawodawstwo innych krajów europejskich praktykuje dwa warianty:
Model duński: dawstwo może być anonimowe lub jawne w zależności od decyzji dawcy i biorcy. Tę formę dawstwa nazywa się systemem dwuścieżkowym. Anonimowość dotyczy jednak tylko personaliów dawcy, poza tym dawca jest zobowiązany do pozostawienia podstawowych informacji o sobie na wypadek, gdyby jego  potomstwo chciało kiedyś dowiedzieć się szczegółów o biologicznym rodzicu. Wszyscy dawcy są objęci rejestrem centralnym, a ilość urodzonych dzięki nim dzieci jest limitowana i kontrolowana.
Model francuski: całkowita anonimowość dawcy, obowiązek rejestracji dawców i limitu urodzonych dzięki jednemu dawcy dzieci;

Jawność dawstwa lub system dwuścieżkowy wprowadzają kraje, w których dzieci dawców już dorosły i domagają się praw mówiąc o swoich doświadczeniach i przedstawiając wyniki badań nad psychospołecznymi skutkami dawstwa.
Dopóki ich głos był głosem dzieci- nie liczył się w debacie.
Drugim czynnikiem mającym wpływ na dyskusje o dawstwie jest rozwój Internetu a wraz z nim- rozwój wirtualnych baz DNA, które czynią informacje o swoim pochodzeniu dostępnymi dla każdej ręki zaopatrzonej w myszkę.

W Polsce temat dawstwa gamet i adopcji zarodków nie istnieje w przestrzeni publicznej, choć czasem u Ewy Drzyzgi mignie dumny inseminator, a na łamach prasy półkolorowej pojawi się reportaż o rozpłodowych hobbystach umawiających się na prokreacyjne randki w podmiejskich hotelach.
"Wysoka wydajność, dyskrecja gwarantowana" chwalą się panowie, którzy potem, często pod okiem legalnych małżonków, solennie zapładniają ich żony na hotelowych tapczanach. Nazywa się to wówczas NI- naturalną inseminacją. Jest taniej niż w klinice, bez cewników i lekarzy, ale też bez żadnych badań i certyfikacji. Potem drogi stron się rozchodzą, aby więcej nie skrzyżować.
Dziecko nigdy nie ma poznać prawdy o swoim pochodzeniu genetycznym.

*

Nie wiadomo, ile dzieci w Polsce urodziło się dzięki dawstwu plemników, komórki jajowej lub zarodka. Przypuszczalnie, biorąc pod uwagę wskaźniki europejskie, możemy mówić o dziesięciu, może piętnastu tysiącach dzieci. Nie prowadzimy rejestru centralnego dawców i nie kontrolujemy ilości próbek oddawanych przez jedną osobę.
Jesli klinika ma ambicję pracować wedle najnowocześniejszych standardów- a takich klinik w Polsce jest kilkanaście(2)- testy medyczne wykonywane kandydatom na dawców obejmują również wywiad rodzinny, cechy fizyczne oraz motywację dawstwa.
Jednak po oddaniu próbki nie monitoruje się działań dawców i nie sprawdza, czy ponownie nie zostają dawcami w innej klinice. A potem w następnej. I w następnej. Poza kontrolą są też gabinety inseminacyjne i przychodnie.

Dawstwo komórek jajowych to odrębne zagadnienie.
W Polsce to wyłącznie dawstwo krzyżowe:  kobieta poddająca się zapłodnieniu pozaustrojowemu  decyduje się oddać nadmiarową część swoich komórek anonimowej parze, która w zamian za to częściowo dofinansowuje zabieg ivf dawczyni.
Wyjątkowość sytuacji dawczyń polega więc na tym, że oddają swoje komórki jajowe w momencie, w którym nie posiadają jeszcze żadnej pewności, czy ich leczenie przyniesie skutek w postaci upragnionej ciąży.
Zdarza się więc, że po bezskutecznym leczeniu para ląduje w OAO lub decyduje się na świadomą bezdzietność, mając prawdopodobną i nieznaną liczbę biologicznych dzieci wychowywanych przez biorców.
Dawczynie nigdy nie otrzymają informacji o tym, czy te dzieci faktycznie się urodziły, a jeśli tak- to ile, jakiej płci, komu?
Znamy też ciemną stronę niekontrolowanego dawstwa komórek jajowych, choć nie potrafimy oszacować skali zjawiska: pacjentki bijące rekordy najstarszej matki świata bez wyjątku korzystają z komórek dawczyń, gdyż same są po menopauzie. Jeśli wierzyć informacjom pacjenckich organizacji ze Słowacji (15) i Rumunii (16) (w Rumunii padł jeden z rekordów: matką w wieku 66 lat została Elena Iliescu) wschodnioeuropejskie komórki jajowe stanowią znaczącą część światowego rynku dawstwa. I nie mamy możliwości zatrzymania tego zjawiska tak długo, jak długo nie wprowadzimy centralnych baz danych i kontroli nad losem próbek.

Z relacji współpracujących z organizacjami pacjenckimi psychologów wynika także, że na część dawczyń decyzja o oddaniu komórek jajowych wpływa w perspektywie czasu destrukcyjnie.
Dlatego najczęstszą strategią spotykaną wśród dawczyń jest wypieranie świadomości dawstwa. Inaczej rozważania o tym, do kogo trafiły gamety, ile dzieci się z nich urodziło, czy są szczęsliwe, czy nie doznają krzywdy, byłyby dla korzystających z pomocy psychologicznej dawczyń nie do udźwignięcia.
Być może byłoby im łatwiej, gdyby mogły mieć nadzieję, że więzi nie zostały zerwane do końca?

*

W 2003 roku, siedem lat od procesu Joanny Rose, która pozwała Ministerstwo Zdrowia za brak informacji o swoich genetycznych korzeniach i złamanie przez to prawa do prywatności i życia rodzinnego, grupa dorosłych dzieci urodzonych dzięki dawstwu wymusiła na brytyjskim Ministerstwie Zdrowia powołanie projektu Donor Link (3) kojarzącego rodzeństwa przyrodnie i umożliwiającego odnajdywanie informacji o swoich korzeniach.
Projekt opiera się na komputerowym rejestrze DNA i szukaniu według tego klucza krewnych. Podobne projekty są obecnie prowadzone w USA.
Wspiera te działania część dawców i dawczyń: (4):

Gdy byłem dawcą, nie czułem żadnej odpowiedzialności, ona należała do rodziców tego dziecka. W mojej głowie nie było relacji z dzieckiem, które jeszcze nie istniało, ale z jego rodzicami. Potem zrozumiałem, że nie można przekazać całej odpowiedzialności, jej część spoczywa na tobie. Przekazywanie genów to nie była moja pierwotna motywacja, ale z wiekiem ma to dla mnie znaczenie.

Donor Link szacuje, że rekordowi brytyjscy dawcy mają obecnie ponad sto synów i córek. Oddawali próbki co miesiąc przez szereg lat. Brak wprowadzonego limitu dzieci, których genetycznym ojcem był ten sam dawca spowodował, że nie kontrolowano ilości poczęć.
Podobna sytuacja dzieje się obecnie w Polsce.
*

Prawdy o swoim pochodzeniu dowiaduje się przypadkowo ok. 20% dzieci, których rodzice deklarowali całkowitą tajność dawstwa (4).
Te przypadki to choroby, wątpliwości powstałe przy wypełnianiu szpitalnych kart, kiedy ilość niezgodności wykracza poza możliwość koincydencji, ale też rozwody i rodzinne kłótnie.
Dodatkowo - jak wykazują tegoroczne badania Readingsa i Blake'a- anonimowość dawstwa jest w najczęściej iluzją.
Rodzice dzieci poczętych dzięki różnym formom adopcji prenatalnej z reguły mówią o swoim doświadczeniu przynajmniej jednej osobie (włączając w to społeczności internetowe) co prowadzi prostą drogą do zjawiska obserwowanego przy okazji badań nad ukrywaną adopcją społeczną: o adopcji wkrótce wiedzą wszyscy poza dzieckiem.
Ten faktor jest niemal zupełnie pomijany przez biorców i rodziców adopcyjnych, a wedle relacji dzieci z niejawnych adopcji społecznych i biologicznych odgrywa potem decydującą rolę: wzrastanie w cieniu niezdefiniowanej tajemnicy rodzinnej prowadzi albo do odkrycia sekretu, albo do niszczącego wpływu tej tajemnicy na więzi w rodzinie (5, 6).

Szacunki dwudziestoprocentowe pochodzą sprzed rozwoju Internetu.
Obecnie dzięki tworzonym sieciom DNA każdy z nas może dołączyć swój kod do bazy. W poszukiwaniu zagubionych krewnych, z ciekawości lub zwyczajnie z nudów.
Dla kilkunastu tysięcy polskich rodzin będzie to chwila prawdy, zwłaszcza że dzięki badaniom wiemy już, iż dzieci chcą wiedzieć i oceniają negatywnie ukrywanie przed nimi prawdy o ich genetycznym pochodzeniu (7).
Ok. 16% dzieci dawców całkowicie zgadza się ze zdaniem "okoliczności mojego poczęcia są dla mnie istotne", zaś 26% wybiera odpowiedź "raczej się zgadzam".
Z kolei twierdzenie "mój dawca jest połową mnie" uważa za prawdziwe aż 65% dzieci poczętych dzięki dawstwu (7). Dane biologicznych rodziców chce poznać co trzecie dziecko (14).
Zatem intuicja większości polskich biorców deklarujących "gdyby moim ojcem był dawca nigdy nie chciałabym/chciałbym o tym wiedzieć" wydaje się raczej życzeniową obudową własnego lęku, aniżeli próbą zrozumienia uczuć dziecka i wejściem w jego perspektywę.

*

Dla każdego, kto orientuje się przynajmniej pobieżnie w historii polskiej adopcji, analogie są aż nadto widoczne.
Porozmawiajmy więc o 50letniej historii polskiej adopcji  i jej pedagogicznych eksperymentach sprzed pół wieku. Zawsze- co trzeba uczciwie zastrzec- stawiających sobie za cel dobro dzieci i ich rodzin, nie zawsze spełniających jednak to oczekiwanie.
W latach 60tych wśród pracowników społecznych i rodziców adopcyjnych panowało powszechne przekonanie, iż w interesie dziecka jest całkowite wchłonięcie jego tożsamości przez rodzinę adopcyjną. Matce biologicznej oznajmiano w chwili podpisania dokumentów "Odtąd to dziecko dla ciebie umarło, nigdy go nie zobaczysz" (8).
Testowano rozmaite rozwiązania, które wydawały się mieć intuicyjny sens. Jedną z form proponowanej rodzicom "dyskretnej" adopcji było zastępowanie zmarłych przy porodzie noworodków noworodkami przeznaczonymi do adopcji. Ten rodzaj adopcji szybko ujawnił swoją słabość i wycofano się z niego w ciągu kilku lat.  Inną możliwością było pomaganie w ukrywaniu adopcji włączając w to fikcję wypchanych poduszkami brzuchów i lokowanie przyszłych adopcyjnych matek po zaprzyjaźnionych klasztorach na ostatnie miesiące "ciąży".
Z relacji dorosłych dzieci adoptowanych, przed którymi ukrywano fakt adopcji, wiemy, jak druzgoczącym doświadczeniem okazywało się na ogół zatajanie ich dziedzictwa biologicznego. Z drugiej strony płynęły sygnały przeciwne wskazujące na pozytywną rolę, jaką dla rodziny może odegrać otwartość:


Już w latach sześćdziesiątych niektóre rodziny decydowały się na wychowywanie dziecka w świadomości o jego pochodzeniu zaczynając od mówienia do niemowlęcia „mój ty kochany, adoptowany”. Obserwowano pozytywne doświadczenia rodziców uczciwie przedstawiających dzieciom sposób ich znalezienia się w rodzinie, tworzenie się więzi emocjonalnej opartej na zaufaniu, na dźwiganiu wspólnego losu ( i dziecko i rodzice woleliby, żeby łączyła ich więź biologiczna).
Z początkiem lat siedemdziesiątych Ośrodek całkowicie wycofał się z pomocy w tajnych adopcjach. Przekonywano kandydatów na rodziców adopcyjnych, że warunkiem szczęśliwych relacji w rodzinie jest wzajemna uczciwość i zaufanie, a więc poszanowanie prawdy. (8)

Sens jawności adopcji społecznej szczęśliwie nie bywa już w Polsce kwestionowany. Rodziny zatajające przed dzieckiem jego pochodzenie stanowią wartości kilkuprocentowe. To sukces, nad którym pracowały tysiące osób, przede wszystkim rzesza rodziców adopcyjnych.
Tego wszystkiego nie da się niestety powiedzieć o jawności póładopcji i adopcji prenatalnej.
To temat, na rzecz którego nie lobbuje w Polsce obecnie żadne środowisko.
Przede wszystkim dlatego, że próby podejmowania z pacjentami tematu jawności adopcji prenatalnej spotykają się niemal bez wyjątku z wrogością, jeśli nie agresją.
Dominuje podejście posesywno-lękowe, któremu towarzyszą liczne deklaracje o pragnieniu stworzenia szczęśliwej rodziny, powoływanie się na prawo do posiadania dziecka i przekonanie, że częściowa czy całkowita jawność zniszczy rodzinę.
Na plan pierwszy wybijają się emocje rodziców:


nie rozważam powiedzenia dziecku. Bałabym się, że być może dziecko uzna że źle zrobiliśmy podchodząc do AID, że będzie uznawał dawcę jako ojca, a mój eMek będzie czuł się odtrącony, że tamta rodzina zacznie się wtrącać w nasze życie, że ogólnie wszystko co budowaliśmy między mną, eMkiem i dzieckiem legnie w gruzach. najbardziej boję się o eMka, na pewno czułby się zagrożony, w sytuacji gdy dziecko pozna dawcę swoich genów


Dla faceta diagnoza- nie może być ojcem- to cios poniżej pasa. Ujawnienie, że ojcem dziecka jest ktoś inny to kolejny cios dla bezpłodnego faceta. Nie ma mowy o powiedzeniu dziecku, nie interesuje mnie zresztą jakiś koleś, który oddał nasienie dla kasy czy z innego tam powodu. Dziękuję mu i to wszystko.
        
Ja tak sobie myślę, że najczęściej pary korzystające z AID nie wtajemniczają w swoją walkę o dziecko za wielu osób, bo dla faceta problem nieplodności to trudniejsze przeżycie niż dla nas dzielnych kobitek. Gdy dawstwo będzie jawne, to co ma począć mąż, jak on będzie się czuł, gdy dawca będzie realną osobą, która "zapłodniła" jego żonę? a niech jeszcze ten dawca kiedyś zechce poznać "swojego" potomka? no przecież facet może poczuć się delikatnie mówiąc zbędnym ogniwem, bo przecież dziecko nie ma jego genów. Ja dawstwu jawnemu i poznaniu dawcy mówię stanowcze NIE


jeszcze tak sobie pomyslalam, co w sytuacji, gdy dziecko pozna "dawcę nasienia" i będzie go traktował jako swojego ojca? przecież męzowi serce pęknie (2)

Uczuciu frustracji i niezrozumienia przez zdrowe otoczenie, towarzyszy- szczególnie gdy leczenie trwa długo i nie przynosi sukcesu- poczucie, iż ogólne zasady i prawa powinny być w przypadku ludzi chorych naginane właśnie dlatego, bo są chorzy.
Oznacza to wiarę, że choć brzydko jest świsnąć stówkę z portfela matki, to Jaś chory na neuroblastomę będzie temu winny mniej niż Staś z idealnymi wynikami krwi.
Okłamywanie dziecka zaś generalnie jest złe, ale w szczególnych sytuacjach- na przykład wówczas, kiedy ochrania emocje i strachy rodziców- jest działaniem, w odczuciu większości polskich biorców, uzasadnionym.

Tego rodzaju emocje nie są niczym dziwnym. Chęć ukrycia pochodzenia dziecka przeżywa prawdopodobnie każdy kandydat na rodzica adopcyjnego. Wystarczy przecież tak niewiele, a adoptowane dziecko na zawsze pozostanie najwłaśniejszym, jedynym, wyłącznym i całkowicie przynależnym...
Szczęśliwie w Polsce szkolenie adopcyjne jest obowiązkowe.
Treść szkolenia może się różnić w zależności od ośrodka, ale każde musi mieć akceptację Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.
Przyszli rodzice szybko pozbywają się złudzeń. Kiedy wychodzą ze szkoleniowego magla wiedzą już, że celem adopcji jest zapewnienie dziecku rodziny w poszanowaniu dla jego dziedzictwa, a nie niańczenie emocjonalnych deficytów niepłodnej pary.
Nie ma więc miętkiej gry, eMkowie z pękającymi sercami, dojrzałość generalnie jest bolesna. Ale kiedyś powinno się dorosnąć, prawda?

Niestety "Trzecia część prokreacji", bo tak w literaturze nazywa się dawstwo, wydaje się być w Polsce nader często traktowana jako jedna ze ścieżek leczenia analogiczna do homologicznej inseminacji lub in vitro, a nie jako rodzaj (pół)adopcji, którym faktycznie jest.
Takie podejście każe z niepokojem myśleć o rodzicielstwie par, którym polskie prawo nie stawia żadnych zapór zmuszających do głębokiego przemyślenia implikacji decyzji o dawstwie lub biorstwie gamet.

Teraz rzut oka na oficjalne wytyczne i badania.
Jawna adopcja prenatalna istnieje w Holandii, Norwegii, Niemczech, Szwecji, Austrii, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii i Szwajcarii. W Danii i USA występuje dawstwo dwuścieżkowe.
Oficjalne stanowisko ESHRE (10) zaleca ścieżkę podwójną jako najlepiej godzącą interesy dawcy, biorców i dziecka. Ponadto dziecko ma prawo do uzyskania wszelkich informacji o dawcy/dawczyni/dawcach, jakie przewidział dawca, ma także ma prawo do wiedzy, że zostało poczęte dzięki dawstwu.
Brytyjska HFEA(9) poszła w swoim stanowisku dalej: od 2005 roku dawca w Wielkiej Brytanii nie ma możliwości pozostania anonimowym, a jego dane zostają udostępnione na życzenie dziecka w chwili, kiedy skończy ono 18 lat.
Zarówno HFEA jak i ESHRE nakazują prowadzenie rejestrów i zabezpieczenie danych dawców przez 50 lat.
*
Badania oceniające psychospołeczne skutki dawstwa wykazują, iż świadomość bycia urodzonym dzięki dawstwu pozostaje bez wpływu na więź z rodzicami lub wytwarza więź pozytywną wpływając na poczucie bycia wyjątkowym dla rodziców (11, 12, a, c, d).
Ponadto- analogicznie do rodzin adopcyjnych- stwierdza się pozytywną korelację między jakością więzi dziecko-rodzic, informacją o prawdziwej historii rodziny a wiekiem dziecka. Im młodsze dziecko tym naturalniej przyjmuje tę prawdę i tym pozytywniejsze są interakcje z rodzicami (13).

W tym samym czasie wśród polskiej obfitości aż sześciu projektów ustawy bioetycznej, tylko dwa przewidują utworzenie centralnego rejestru dawców (projekt Małgorzaty Kidawy Błońskiej i projekt Marka Balickiego),  ale jedynie projekt Małgorzaty Kidawy Błońskiej zakłada jednoczesną nowelizację KRiO, aby dziecko po osiągnięciu pełnoletniości miało możliwość ustalenia danych dawców gamet, jeśli są inni niż ojciec i matka. Jednocześnie projekt zakłada wygaśnięcie praw alimentacyjnych dzieci urodzonych dzięki dawstwu gamet lub zarodków.

Rok 1991 był krokiem milowym nie tylko dla Wielkiej Brytanii przyjmującej HFEA.
W tym roku po raz pierwszy odwiedzili Polskę Purple z trasą Nobody's Perfect, we Wrocławiu zamknięto wrocławską kolej dojazdową, a w lipcu narodził się oficjalnie polski Internet.
To również rok, w którym rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego podpisał Europejską Konwencję Praw Dziecka.
Tym samym dołączyliśmy do do chlubnego grona krajów uznających prawa dziecka i do niechlubnego grona krajów, które podpisaną Konwencję opatrzyły dwoma formalnymi zastrzeżeniami w formie poprawek.
Dobra, powiedzmy zresztą wprost: byliśmy jedynym krajem, który to zrobił.
Przyjęte przez konserwatywny  rząd poprawki dotyczyły dwóch spraw. Po pierwsze zastrzegliśmy sobie, że choć każde dziecko ma prawo do wolności myśli, wyznania i światopoglądu, to jednak polskie dzieci będą mieć  to prawo jedynie wówczas, kiedy nie stoi ono w sprzeczności z władzą rodzicielską oraz tradycyjną pozycją dziecka w polskiej rodzinie. Co zasadniczo się wyklucza z sensem tego zapisu mającego właśnie dawać dzieciom możliwość niepodążenia do meczetu nawet wówczas, kiedy reszta rodziny tam podąża.
Druga poprawka uściśla prawo dzieci do wiedzy o własnej tożsamości. Jest ono oczywiście niepodważalne. Z wyjątkiem dzieci adoptowanych. Oto oryginalny tekst:
Prawo dziecka przysposobionego do poznania rodziców naturalnych będzie ulegało ograniczeniu przez obowiązywanie rozwiązań prawnych umożliwiających przysposabiającym zachowanie tajemnicy pochodzenia dziecka

Ten zapis uczynił nas prawdziwym europejskim wyjątkiem i perłą w koronie królowej Obrzydłówka.
Dopiero w 1995 rządowi Józefa Oleksego udało się osłabić moc tego zapisu dzięki nowelizacji KRiO i przyznaniu dziecku adoptowanemu prawa poznania trożsamości rodziców biologicznych po ukończeniu przez nie18 roku życia.
Od 1991 na Polskę wciąż wywierany jest europejski nacisk w sprawie wycofania sie z obu zastrzeżeń, ale my się nie dajemy, tak nam dopomóż Bug i wszystkie przyjazne polskim dzieciom rzeki.
Takie podejście do praw dziecka czyni więc dyskusję o dawstwie nieco egzotyczną, nie mówiąc już o koncepcji rozważenia dawstwa jawnego lub półjawnego.

Może więc należy całkowicie zrezygnować z dawstwa, jak doradzają nam poseł Gowin, Piecha i posłanka Wargocka?
Byłoby to jednak wylaniem- nomen omen- dziecka z kąpielą. Dawstwo to jedyna szansa na ciążę dla ludzi bezpłodnych i dla nosicieli chorób dziedzicznych. Choć nie zostaną genetycznymi rodzicami, będą mogli wychowywać dziecko partnera/partnerki, przeżywać wspólnie ciążę, czuć pierwsze ruchy dziecka. Wreszcie dostaną szansę wspólnego przeżycia porodu i bycia z dzieckiem od narodzin. Adopcja społeczna nigdy nie dałaby im tej szansy.
W przypadku adopcji zarodków niebagatelny jest też aspekt etyczny: jest to rozwiązanie problemu niechcianych zarodków, którego ciężar dla wielu ludzi jest rzeczywisty i odczuwalny.
Last but not least ilosć obciążeń i wad wrodzonych w grupie dzieci urodzonych dzięki dawstwu jest pięciokrotnie niższa niż w grupie dzieci poczętych naturalnie.
Choć pewnie Tomek Terlikowski przenigdy by w to nie uwierzył albo zaraz zmajstrował świeżutką teorię, że w gorszej kondycji dzieci poczętych naturalnie i tak jest boży plan. Albo przynajmniej, że powstańcze hełmy lepiej leżą na ich głowach.



Kto więc oswobodzi Obrzydłówek? Wygląda na to, ze nikt. Konkluzje, do których badacze psychospołecznych wpływów dawstwa gamet doszli już w 1981 roku:


Obsesyjna koncentracja na ochronie samego siebie musi ustąpić przed koncentracją na dziecku i jego prawach (Child Welfare, 1981 Mar;60(3):161-74.)

są oczywiste dla rodziców i lekarzy do momentu, w którym nie zorientują się, że w cytacie chodzi o dawstwo gamet.
Nakłonienie pacjentów do lobbowania na rzecz bezpieczniejszego i przyjaznego ich dzieciom prawa nie jest możliwe z uwagi na to, iż niczego pacjenci nie boją się bardziej niż utraty kontroli nad rodzinną tajemnicą.
W ślad za nimi podążają lekarze, których zawodowa uwaga koncentruje się na doprowadzeniu do pozytywnej próby ciążowej i odebraniu rok później kolorowej rodzinnej fotografii z tłustym bobasem na pierwszym planie.
Dla nich wprowadzenie jawności dawstwa będzie oznaczało przede wszystkim raptowne stopnienie puli dawców (jak stało się to udziałem wszystkich krajów posiadających jawne rejestry) co z kolei uważają za krzywdę swoich pacjentów zmuszonych do oczekiwania w kolejkach na nasienie, oocyt, zarodek.
Co ciekawe w przypadku adopcji społecznej mało kto podnosi argument krzywdy rodziców adopcyjnych czekających na dziecko około dwóch lat i wykorzystujących ten czas na przeżycie żałoby po swoim potomstwie biologicznym oraz stworzenie przestrzeni  dla rodzicielstwa adopcyjnego. Tu prawo dziecka wydaje się być społecznie rozumiane i honorowane.
Rodzicielstwo z dawstwa dezorientuje.
Przez fakt bycia w ciąży i przeżywania porodu nie traci ono swej funkcji póładopcyjnej, choć- jak się wydaje- intencją zaangażowanych stron jest zrobienie wszystkiego, aby wypchnąć ten stan rzeczy poza nawias świadomosci.

Pierwsze polskie dzieci urodzone dzięki dawstwu mają obecnie po dwadzieścia lat. To niewielka, przypuszczalnie kilkudziesięcioosobowa grupa.
W ostatnich latach ciąże uzyskane dzięki dawstwu stanowią jednak ok. 20% wszystkich wykonywanych w Polsce inseminacji i ok. 15 % łącznej ilości zabiegów in vitro.
Wielka Brytania przed nami, mamy jeszcze około piętnastu lat względnego spokoju.
Bomba tyka.



1. wszystkie cytaty opisujące doświadczenie polskich pacjentów decydujących się na program z przyjęciem gamety dawcy/dawczyni/zarodka pochodzą z polskich for niepłodnościowych. Pisownia oryginalna;
2. np. http://www.cryobank-genesis.com/pl/bank-dawcow.php
3. http://www.ukdonorlink.org.uk/
4. http://wyborcza.pl/1,76842,7426398,Palaca_ciekawosc.html
5. http://www.dailymail.co.uk/femail/article-1163032/A-generation-sperm-donor-children-discovering-father-know-love-NOT-father-all.html
6. Donor insemination, C.L.R. Barratt and I.D. Cooke, Cambridge (England): Cambridge University Press, 1993).
7. Wendy Kramer, Eric Blyth, My daddy's name is a donor, Bionews, Jul 2010
8. Irena Czajka w: Wyjątkowe rodzielstwo. Adopcyjne historie. Ewa Kozdrowicz, Monika Jagodzińska, Grażyna Niedzielska, Warszawa 2010)
9. Human Fertilisation and Embryology Authority (Disclosure of Donor Information) Regulations 2004/1511
10. Gamete and embryo donation, ESHRE, http://humrep.oxfordjournals.org/content/17/5/1407.full
11.  Adolescents with open-identity sperm donors: reports from 12-17 year olds, Hum Rep(1): 239-252
12. Gamete donation: parents' experiences of searching for their child's donor siblings and donor, Human Reproduction, Vol.1, No.1 pp. 1–12, 2009).
13. Journal of Family Psychology, Mar 14, 2011
14. Dz.U. 1991 nr 120 poz. 526
15.http://www.bocianoviny.sk/
16. http://infertilitateaesteoboala.wordpress.com/

dodatkowo badania:

a. J Fam Psychol. 2011 Mar 14. Children conceived by gamete donation: Psychological adjustment and mother-child relationships at age 7, Golombok S, Readings J, Blake L, Casey P, Mellish L, Marks A, Jadva V.
b. Hum Reprod. 2011 Apr;26(4):853-60. Epub 2011 Jan 5. Two decades after legislation on identifiable donors in Sweden: are recipient couples ready to be open about using gamete donation, Isaksson S, Skoog Svanberg A, Sydsjö G, Thurin-Kjellberg A, Karlström PO, Solensten NG, Lampic C.
Department of Public Health and Caring Sciences, Uppsala University, S-751 22 Uppsala, Sweden.
c.Hum Reprod. 2010 Oct;25(10):2527-34. Epub 2010 Aug 18. 'Daddy ran out of tadpoles': how parents tell their children that they are donor conceived, and what their 7-year-olds understand.
Blake L, Casey P, Readings J, Jadva V, Golombok S.
d. Asian J Androl. 2010 Nov;12(6):801-6. Epub 2010 Jul 12. To name or not to name? An overview of the social and ethical issues raised by removing anonymity from sperm donors.
Burrn, University of Sheffield School of Health and Related Research, Sheffield


*

i na tym wpisie blog zawiesza na miesiąc (w porywie dwa) swoją aktywność, gdyż praca wzywa.

niestety coś schrzaniłam z jakimś HTMLem, co to kurfa jest?!, i teraz moje śliczne podświetlane linki już nie działają. Słowo skauta, że one tam były. Jakby ktoś bardzo chciał wiedzieć, co się kryje pod Whippem albo Longchampsem de Berier to proszę pisać na maila albo zostawić ślad w komentarzu.
Soraski i tak dalej, ale o tej godzinie nie mam już serca do tego pieprzonego blogspotu i entej edycji.

czwartek, 24 marca 2011

pan Skreczko robi geszeft

od tygodni kluje się w bu...bólach tekst o adopcji, więc żeby odwlec poród dziś porozmawiamy o panu Skreczko, właścicielu księgarni Selkar, której przypadkiem byłam klientką do dnia  niniejszego, dokładnie do godziny dziewiątej czterdzieści siedem.
Pan Skreczko to prawdziwy szałaput, ho ho ho!, mój wąsaty wujek Marian mógłby się poczuć zagrożony na swojej pozycji rodzinnego kawalarza gdyby tylko wiedział o inicjatywie pana Skreczko.
Ów umieścił nad opisem ksiązki "Złote Żniwa" taki oto disclaimer (zwrócić uwagę na emotikon na końcu):

Ponieważ nie możemy wycofać książki z naszej oferty, a nie chcemy żeby nasi klienci odnieśli wrażenie, iż poglądy i wnioski Pana Grossa są naszymi poglądami, postanowiliśmy nieco podwyższyć cenę książki. Życzymy udanych zakupów ;)

"Nieco podwyższona cena" wynosi w tym przypadku 4499 złotych polskich, słownie cztery tysiące czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć złotych.
Wszyscy chichoczą?
To odbijamy korek w szampanie Piccolo i dla każdego po gumie w kształcie papierosa. Dalej będzie jeszcze śmieszniej.
Indagowany przez dziennikarzy w tej sprawie, pan Skreczko udzielił wyjaśnień:


Powodem tego wszystkiego były negatywne e-maile i telefony od naszych klientów, czasem nawet wulgarne. Zrobiło się zamieszanie, coraz więcej klientów informowało nas, że przez tę książkę przestaną robić zakupy w naszej księgarni - wyjaśnił Skreczko w rozmowie z Alertem24.
- Ponieważ nie możemy wycofać książki z naszej oferty, a nie chcemy żeby nasi klienci odnieśli wrażenie, iż poglądy i wnioski Pana Grossa są naszymi poglądami, postanowiliśmy nieco podwyższyć cenę książki.
Zapytany o to, które dokładnie poglądy Jana Grossa mu nie odpowiadają odpowiedział: - Nie przeczytałem całej książki, nie chcę się wypowiadać na temat jej treści.

Pierwszą ksiązką Jana Tomasza Grossa, jaką zakupiłam za swoje pieniądze, Drogi Pamiętniczku, byli "Sąsiedzi", a pamiętam to dokładnie, gdyż następnie tatuś mi ją podarł i wyrzucił do kosza, co dało przyczynek do mojego drugiego olśnienia w zakresie posiadania ojca antysemity.
Treść pamiętam dokładnie i generalnie było tam o tym, że nie wszyscy Polacy kochali Żydów i nosili im bochenki chleba do lasu. Było też coś o płonącej stodole.
Potem dorosłam i nie zostałam właścicielką księgarni Selkar, dzięki czemu nie wyzbyłam się zwyczaju czytania książek. Szczególnie czytam je wówczas, kiedy mam o nich coś publicznie powiedzieć. To pożyteczny nawyk.
Co do Grossa to napisał jeszcze kilkanaście książek, które w ciągu ostatniego dziesięciolecia miały wiele wznowień, o czym pan Skreczko pewnie wie, bo w ciągłej sprzedaży posiada inną książkę Grossa, Upiorną dekadę, w cenie 27 zł za egzemplarz.
Panie Skreczko, ta książka też jest o Żydach i Polakach! Baczność!

Ogólny fetor marketingowej żenady unoszący się nad tą sprawą nakazał mi wysłać mail do Biura Obsługi Klienta księgarni Selkar, gdyż  bardzo lubię informować przyjaciół:
Szanowni Państwo

W zwiazku z Państwa decyzją dotyczącą zajęcia stanowiska w sprawie ksiązki Jana Tomasza Grossa "Złote Żniwa" proszę o niezwłoczne usunięcie mojego adresu mailowego i danych z bazy księgarni Selkar oraz wykreślenie mnie z listy newsletterowej. Uważam takie posunięcia marketingowe za w najwyższym stopniu niestosowne. Nie oczekuję od księgarni, w ktorej kupuję książki, prowadzenia polityki.

Z szacunkiem

XX

Moi korespondencyjni przyjaciele odpowiedzieli już o ósmej cztery dnia następnego:

Chcieliśmy poinformować, że nie zamierzamy uczestniczyć w dyskusji na temat książki "Złote żniwa". Sprawa jest dla nas zamknięta i dopóki mamy książki na stanie i nie zwrócimy ich do wydawnictwa, ich cena nie ulegnie zmianie. Nie zabraniamy w żaden sposób jej zakupu na naszej stronie, a wręcz zachęcamy ponieważ pieniadze z jej sprzedaży zostaną przekazane na Dom Dziecka w Białymstoku. Później książka będzie u nas niedostępna w sprzedaży.

pozdrawiamy

ja wam dobrze radzę, kupcie podopiecznym tego domu dziecka jeszcze projektor i złotą kolekcję filmową Bohdana Poręby, będzie jak znalazł.

Szanowna Pani

Zaszło nieporozumienie wynikające z braku zapoznania się z moim mailem. Nie interesują mnie tłumaczenia i stanowiska Państwa firmy, bo nie jestem zainteresowana byciem klientką księgarni, która w sposób tak żenujący uwikłała się w politykę. Przypominam, iż Jan Tomasz Gross napisał w ostatniej dekadzie kilka książek, więc linia historyczna kolejnej nie powinna być zaskoczeniem dla nikogo. Oczywiście zakładając, iż pracownicy i właściciele księgarni mają zwyczaj czytać zamawiane do magazynu książki. Jeśli nie- z tym większą przyjemnością będę korzystała z usług Państwa konkurencji.
Ponawiam swoje żądanie o usunięcie moich danych osobowych oraz adresu mailowego z Państwa bazy danych. Nie życzę sobie więcej być kłopotana korespondencją z Państwem.

Z poważaniem

I w ten to sposób zostałam zniknięta ze złotych list bazy Selkarowej.
A Wy, klienci Selkaru, czyńcie swą powinność. Jeśli się Wam ofc chce.

edit: zapomniawszy, bo chciałam jeszcze napisać, że uwaga!!11!! autor Migotania Słów zauważył podobną wiosenno- ofensywną tendencję rodzimych księgarni. Musimy więc być duchem silni, od czasów reklamy Prusakolepu zachowały się przetrwalniki polskiego  marketingu topornego. Być może pomaga na nie cieciorka i dieta pięciu przemian, ale maile są w każdym razie szybsze.

poniedziałek, 7 marca 2011

Gdzie jest moja rewolucja?

Nie sprawdzałam jeszcze relacji manifowych w Internetsach, ale mogę Wam powiedziec, jak było. Tomasz Kalita przyszedł z labradorem, a poseł Kalisz miał świetną czapkę.
Na Placu Trzech Krzyży stała ponura pani z zawieszonym na piersiach plakatem o pomordowanych embrionach, których ilość oszacowano na 30-40 tysięcy (Episkopat szacuje ilość zamrożonych embrionów na 50 tysięcy, najwidoczniej nie zsynchronizowali zegarków).

W okolicach Czaji Magdy Gessler zaczął padać śnieg, dalej był już sejm i trzydziestoosobowa grupka skaczącej Młodzieży Wszechpolskiej z zielonymi flagami. Nieopodal stała starsza pani (nie udało mi się ustalić, czy to ta sama czy inna) z plakatem na piersi, tym razem plakat oddawał cześć noworodkom pomordowanym w ciągu 72 godzin od zapłodnienia i nawoływał do modlitwy.
Tak wyglądała Manifa 2011.

*

Kiedy straszą mnie cywilizacją śmierci wizualizuję sobie mroczne szwadrony wyposażone w morbital, pavulon i obcęgi do miażdżenia główek abortowanych płodów. Mają kasę, wciagają kokę na zapleczach swoich korpoapartamentów, jeżdżą autami tak luksusowymi, że kupując sam błotnik skończyłabym spłacać kredyt tuż przed emeryturą.
Finansują feminazizm, pedałów i lesby oraz imprezy integracyjne w firmach popierających związki pozamałżeńskie z delegacyjnymi obmacywankami.
Tak postępuje rozkład i rozpad, tkankę rodziny zaczyna toczyć robak, a potem idzie już lawinowo- upadają autorytety, ginie cywilizacja życia. Kończymy na kozetkach szukając szczęścia, którego nigdy nie znajdziemy w świecie bez wartości.

*

Hasła tegorocznej manify to "dość wyzysku, wymawiamy służbę!" i tradycyjne "chcemy zdrowia, nie zdrowasiek". Malowane markerami na chałupniczo sporządzanych transparentach, klejone taśmą przezroczystą.
Chutnik i Fundacja MaMa jadą na pace obskurnej platformy, głośniki dudnią metr od samochodu i są praktycznie niesłyszalne pięć metrów dalej. Mocujemy swój banner jakimś cholernym sznurkiem konopnym, który wciąż się plącze. Widzę dwie tęczowe flagi, jak zawsze jest Ewa Dąbrowska Szulc z ProFeminy (pokażą Ją potem z transparentem "żądamy prawa do aborcji" i komentarzem, że w tym roku na Manifie pojawiły się także skrajne hasła). Ogólną liczbę degeneratów pragnących śmierci, zniszczenia i zbezczeszczenia świętych ksiąg szacuję na 2-3 tysiące.
Kłaniam się znajomemu posłowi pytając, jak tam idą prace?
-dobrze,- odkłania się,- nic się nie dzieje, nie będzie ustawy.
Ogarnia mnie radość. Wspaniale, zatem aż do października nic nie spieprzą.

*

A więc doszłam do etapu, na którym im mniej robią tym większą wdzięczność czuję.

*

Dalej to już tylko emigracja.

*

W piątek w stołecznym liceum imienia Kopernika red. Wildstein prezentował film o eugenice w reżyserii Brauna, najnowsze dzieło ze stajni Roberta Kaczmarka, producenta Solidarnych 2010.
W dyskusji wzięli udział Joanna Potocka, Bronisław Wildstein oraz dr. Michał Łuczewski, socjolog wsi. Wśród zaproszonych nie było wprawdzie Joanny Najfeld, ale wzięła potem udział w panelu dyskusyjnym.
Film- na wypadek, gdyby ktoś nie widział, a mam nadzieję, że czytelnicy tego bloga w wolnym czasie zajmują się rzeczami bardziej konstruktywnymi- przez trzy czwarte czasu trwania relacjonuje historię amerykańskiej eugeniki, a w ostatnich minutach wyprowadza z eugeniki zapłodnienie in vitro, w czym pomocne są wypowiedzi prof. Szamatowicza, odpowiednio przycięte rzecz jasna.
Ponadto w kraju działa prężnie sieć Kuźni Wiary, doktor Barczentewicz wykłada jak Polska długa i szeroka, profesor Chazan chałturzy podczas siedleckiego sympozjum "in vitro i co dalej?" (sympozjum za pieniądze podatników, wśród gości biskup siedlecki i naprotechnolodzy, przykładowy temat wykładu: "in vitro a ryzyko medyczne i genetyczne").
Wygląda więc na to, że publiczne życie Niezależnych Mustangów nie grozi śmiercią głodową ani męczeństwem przez zapomnienie.

Tymczasem stołeczna manifa lemingów sponsorowana przez tego gościa z koką, pierdyliardem dolarów i szczepionkami powodującymi autyzm, jedzie na dwóch platformach, nie stać jej na porządne głośniki i finansuje się z datków zbieranych po feministycznych imprezach.
Ale ma przy tym dużo entuzjazmu.
Już dwunasty rok!
W tym czasie ustawy antyaborcyjnej nie zliberalizowano, nie wprowadzono edukacji seksualnej, sterylizacja i wasektomia są nielegalne, za leczenie metodą in vitro się płaci, za leki gonadotropinowe się płaci, we wszystkich niemal szkołach jest religia. Wisi nad nami widmo likwidacji wielu domów dziecka i sprywatyzowania adopcji, umowy śmieciowe za to mają się doskonale, niższe płace kobiet i brak żłobków również.
Konkordat stał się pustym słowem, czego spór o krzyż na Krakowskim Przedmieściu był wymownym dowodem.
Transparenty z żądaniami wznowienia rozmów o dopuszczalności przerywania ciąży widuje się już tylko na Manifach, w sferze polityki sejmowej ta sprawa została zakończona i zabetonowana jak reaktor w Czernobylu.

Sukcesem NGOSów jest za to pisanie niezłych projektów celem otrzymania grantu bądź dotacji z unii Europejskiej.
Utrzymuje nas to w miłym poczuciu, że coś jednak robimy i że ma to sens. Wydajemy kolorowe gazetki, piszemy wspierające maile i przekopujemy milimetry kwadratowe obywatelskiej ziemi, podczas gdy prawicowe buldożery prą przez ugór, a za nimi stu oraczy, a za nimi niewiasty z siejbą, a nad nimi jasne słonko ogrzewające ideologiczne kiełki, z których potem wyrastają baobaby.
Natomiast akademicka lewica sączy kawę w Nowym Wspaniałym Świecie wśród tych samych inteligentnych twarzy, w tym samym legislacyjnym cemencie, uwikłana między dwie prawicowe partie i uśmiechniętego Napieralskiego, który opowiada ludziom o lewicowej wrażliwości /gdzie wiadro?/

*

Żeby dać promyczek nadziei powiem, że jest kwant szansy, że to jednak Tamci żyją w świecie alternatywnym. Niestety drugą możliwością jest wariant odwrotny.
Za moją wersją przemawia:
- dookoła Facebooki, blipy, blogi i inicjatywy obywatelskie, a w okrągłym budynku na Wiejskiej posłanka Wargocka, PiS, zgłasza jedną uwagę formalną podczas prac podkomisji ds. zdrowia. Mianowicie chciałaby zmienić tytuł roboczy ustawy bioetycznej, gdyż kojarzy jej się z "żywieniem człowieka" (?);

- sytuacja reprodukcyjna wygląda jak wyżej opisałam, kobiety są zatrudniane na podstawie umów czasowych, rozwarstwia się społeczeństwo, w wypadku dziewięcioosobowego samochodu ginie osiemnastu pasażerów jadących do sezonowej pracy za grosze, tymczasem najistotniejszą kwestią ostatnich dni jest to, co napisał, a czego nie napisał Gross i jak to robi naszej narodowej godności;
- istnieje więc szansa, że część ludzi nie bierze udziału w życiu wyborczym głównie dlatego, bo staje się ono oderwanym od rzeczywistości projektem zawieszonym gdzieś między daniem dnia w stołówce sejmowej a spindoktorskimi zajęciami z autoprezentacji.

Druga wersja mówi, że:
- nie tylko my mamy Internety;
- nie tylko my mamy idee;
- takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie, a to nie my kształcimy katechetów, etyków i prelegentów jeżdżących na gościnne wykłady do krajowych szkół;

*

Gdyby ktoś mi powiedział wcześniej, że życie leminga  będzie tak żałośnie nędzne to chyba bym nie uwierzyła. Hej, przecież stoi za nami cywilizacja śmierci! Potężne siły, laboratoria NASA i smoleńska brzoza.
A na koniec tytułowy kawałek:

http://www.youtube.com/watch?v=0XdVf6_8LMc